Na początku miałem przekonanie, że kiedy zacznę zarabiać dużo pieniędzy i osiągnę wielki sukces zawodowy, reszta spraw sama się załatwi. Najczęściej jednak człowiekowi, który ciężko pracował i swoje osiągnął, brak na końcu poczucia szczęścia.
Wcielasz się czy raczej odgrywasz swoje role?
Wolę do tego podejść od innej strony: uprawiając swój zawód, mam unikalną szansę przekazania ludziom czegoś ważnego. To jest główny powód, dla którego występuję. Przed recitalami – kiedy mam nie tylko śpiewać, ale także coś opowiadać – zastanawiam się nad tym, co mam istotnego i nowego do zaprezentowania. Nie chce mi się wciskać anegdot, już przestało mi zależeć na tym, by wypaść ładnie – i by wszyscy mnie lubili.
A skąd wiesz, że robisz coś potrzebnego?
Tak się składa, że moje doświadczenia – a często opowiadam publiczności o swojej chorobie alkoholowej – są bliskie wielu ludziom. Wszyscy jesteśmy do siebie podobni, a jednocześnie wyjątkowi. Trzeba uświadamiać sobie, że inni, choćbyś czuł pokusę, by ich specjalnie nie cenić, nie zauważać, bo nie osiągnęli w życiu wielkiego sukcesu zawodowego czy odpowiedniego poziomu zamożności, są tacy sami jak ty.
Naprawdę nie pchasz się na afisz?
Zazwyczaj dostaję role drugoplanowe i nie przeszkadza mi to. Znajduję sobie momenty do zagrania, zmieniam czasem treść scen – większość reżyserów nie odrzuca tego, co proponuję. W tej nawet drobnej robocie skupiam się właśnie na szukaniu głębszego sensu. Ale nie traktuję swojego zawodu i faktu, że przebywam na tym świecie, jakoś specjalnie poważnie. (śmiech) To ułatwia życie. Przestajesz się trząść nad wszystkim, co cię spotyka.
Rozumiem, że masz dystans do swojego zawodu. Jednak dlaczego ludzie szukają tego czegoś tajemniczego, co ma im artysta do powiedzenia?
Odkryłem w pewnym momencie, że nie chowam żadnych tajemnic. Otóż o różnych sprawach, które wydają się bardzo osobiste, o których zwykle rozmawia się późno w nocy z najbliższym przyjacielem, jestem w stanie mówić w biały dzień. I wszystko mi jedno, czy robię to na żywo w telewizji, czy rozmawiam na ulicy z nieznajomym. Jeżeli ktoś chce o tym gadać, możemy gadać. To o tyle ważne, że dla wielu ludzi publiczne nazwanie pewnych stanów wydaje się niemożliwe.
Czy mówisz teraz o dawaniu świadectwa o Twoim życiu?
Czasem słyszę zdziwienie: „Pan to tak otwarcie nazywa”. Posłuchaj, lubię być mężem, ojcem trzech córek. Dzięki temu nie czuję się taki ważny. Z kolei poczucie, że nie jestem najważniejszy, pozwala mi spokojnie znosić domowe trudności. I tak samo poza domem nie ranią mnie złe humory innych. Wszyscy mają prawo do takich zachowań. Przez tę akceptację jestem bliżej ludzi. Jednak kiedyś miałem występ dla najważniejszych polskich ekonomistów. Widziałem ich zaskoczenie, bo oczekiwali kabaretu. Jeden z profesorów Akademii Ekonomicznej w Krakowie spytał mnie rezolutnie na koniec: „Panie Lechu, ale czy wszystko, co pan mówił, to prawda?”. Może wolałby wierzyć, że opowieści o mojej trudnej drodze są kreacją artystyczną. Taki spektakl. Profesor dał mi do zrozumienia, że w głowie mu się nie mieści, by takie rzeczy wygadywać do mikrofonu. (śmiech)
Kiedy stoisz przed kamerą, czujesz, że coś innego niż Ty sam gra w Tobie? Występ aktorski często jest odbierany jako rodzaj misterium.
Dopytujesz mnie o kuchnię zawodową. Gdy mam aktorskie zadanie do wykonania, najpierw szukam zdarzeń ze swojej przeszłości podobnych do tych zapisanych w scenariuszu. Ale też przypominam sobie różnych ludzi, których spotkałem, i pytam siebie, czym oni zatrzymali moją uwagę. Ich pojawienie się musiało mieć genialną siłę wyrazu – pokazali jakąś prawdę o swojej sytuacji w wielkim skrócie, skoro zostali w ludzkiej pamięci. Umiem to wykorzystywać, czerpię z tego typu doświadczeń i obserwacji. Na przykład lubię grywać ludzi niespełna rozumu, mimo że, jak słyszysz, jestem wybitnym intelektualistą. (śmiech) Wszystko ma służyć opowiedzeniu historii o szukaniu sensu i celu w życiu.
Teraz zdradziłeś, jak to działa… A jak się szuka sensu i celu?
Na początku miałem przekonanie, że kiedy zacznę zarabiać dużo pieniędzy i osiągnę wielki sukces zawodowy, reszta spraw sama się załatwi. Najczęściej jednak człowiekowi, który ciężko pracował i swoje osiągnął, brak na końcu poczucia szczęścia. Lubię spytać: czy jesteś szczęśliwy? To pytanie o sens: „po co człowiek się męczy?”. Chyba jednak po to, by czuć się dobrze, bezpiecznie i być zadowolonym z życia? Teraz uwaga: kiedyś tego w ogóle nie wiązałem ani z Kościołem, ani z Panem Bogiem – jednak moje życie zaczęło być ciekawe w momencie, gdy wróciłem do Kościoła i do Boga. Wcześniej nie przypuszczałem, by miało to coś wspólnego z zadowoleniem z życia. A tutaj taki bonus. W dodatku otrzymujesz od Opatrzności dokładnie tyle środków na życie, ile potrzeba. Ni mniej, ni więcej.
Kiedy doszło do zmian, stałeś się zawodowo kimś innym?
Aktorstwo według mnie nie jest nieustannym stawaniem się kimś innym. Inaczej: mam dzięki graniu więcej zrozumienia dla rozmaitych ludzi i chce mi się z nimi gadać, czyli stałem się pojemniejszy. Brałem kiedyś udział w spotkaniu z młodymi policjantami, którzy przygotowywali się do służby w cywilu. W takiej pracy muszą się wcielać w polskiego biznesmena czy w handlarza narkotyków w różnych miejscach świata. Jak oni powinni rozumieć aktorstwo? Na pewno nie mogą udawać wybranej postaci, bo na pierwszym zakręcie się wyłożą. Ludzie, z którymi mają do czynienia w półświatku, są niezwykle czujni i złapią ich na kłamstwie – czyli na udawaniu. Istota sprawy tkwi w tym, by kreując się na kogoś, bazować na własnych emocjach. Na komunikowaniu siebie się nie przejedziesz, to są twoje doświadczenia, twoje uczucia. Czyli cała tajemnicza historia z graniem wygląda inaczej niż obiegowe wyobrażenia na jej temat… Można sądzić, że aktor analizuje tekst, analizuje postać i potem się wciela. A tak naprawdę to łańcuch emocji. Najprzydatniejsze okazują się te, które kiedyś sam w życiu przeżyłeś albo byłeś świadkiem ich uzewnętrzniania się. Zatem w aktorstwie nikogo się nie odgrywa. Tekst przypomina nuty – każdą melodię można grać na różne sposoby. Cały czas grzebiemy w swoich doświadczeniach, w swoich przeżyciach i opowiadamy o nich. Trzeba przy tym wierzyć, że one mogą być ciekawe dla innych.
Czy czasem się nie zgadzasz na granie roli?
Rzadko. Męczą mnie opowieści o świecie, w którym nie ma Boga. Wtedy Pana Boga się wymienia na miłość do roślin czy do innych obiektów. To najczęściej w ogóle nie jest wyraz poglądów twórców, ale raczej ich rozpoznania, co się sprzeda. Tak zwane sprytne gapy wyczuwają doskonale, na jaki temat dostaną pieniądze, bo w tę stronę obecnie wiatry wieją. I robią przynajmniej chwilowe kariery. Kiedyś się mówiło o „reżyserach festiwalowych” – ich filmy pasowały do trendów w Cannes czy w Wenecji. Dla mnie to sztuczka marketingowa i nie chcę mieć z nią nic wspólnego. Wolałbym nie być niczyim sędzią, ale osobiście czuję w tym fałsz. Piękną historię nakręcają konkretne cele i interesy.
Czy gwiazdorstwo omamia tak publiczność, jak i samych gwiazdorów?
Gwiazdy stawia się na świeczniku, komentuje się ich kolejne małżeństwa. Opisanie, jak pijany celebryta obsikał trawnik w centrum miasta, jest elementem show-biznesu. Ale w tym tkwi wiele ludzkiego nieszczęścia. Kilka razy grywałem z gwiazdami hollywoodzkimi i miałem okazję z nimi pogadać. Moje wnioski: chłop jest trochę bardziej znany ode mnie, trochę bogatszy – i to cała różnica. Dziś filmy na całym świecie robi się tak samo. On ma swoich kumpli w Los Angeles, a ja w Łodzi czy w Beskidzie Niskim.
Jednak w wielu krajach artyści zastępują arystokrację.
Mam w sobie przekorę, nie chcę śpiewać w chórze. Unikam bywania na oficjalnych imprezach, nie mam porządnego garnituru i nawet nie zamierzam go kupować. Staram się swoją pracę zawodową organizować na poziomie podstawowym. Lubię miejskie biblioteki, małe domy kultury, spotkania z młodzieżą w szkołach i śpiewanie na ulicy. To mi daje najwięcej satysfakcji. Do tego nikt nic nie ma, nie potrzebuję też dotacji ministra, traktuję to jako wyraz mojej wolności. Robię coś po swojemu i nie widzę powodu, żeby cały świat zawiadamiać o swoim istnieniu.
Ci, którzy zawiadamiają, nabierają ludzi?
Powiem tak. Często można zobaczyć, że ci, którzy dużo osiągnęli zawodowo i w powszechnej opinii są spełnieni, mają dalej niską samoocenę i ciągle usiłują wszystkim zaimponować. Nawet na emeryturze, niektórzy jeszcze tuż przed śmiercią. Oczekiwałbym, że taki ktoś powinien być mędrcem, profesorem, zwracać uwagę młodzieży na ważne kwestie życia i zawodu, a nie cały czas dowodzić swej wyjątkowości.
Taki naturalny dar miał Janek Nowicki. Promieniował rodzajem czułości dla takich chłopaków z małych miasteczek jak ja. Rozmowy z nim były wielce pouczające. Był świetnym mentorem.
Ale ciągnął i w dobrą, i w mniej przekonującą stronę? Nieraz wygłaszał podejrzane mądrości albo żarciki o kobietach.
On się bawił, miał duże poczucie humoru. I lubił prowokować, ja też to lubię. Zresztą, mówienie prawdy często odbierane bywa jak prowokacja czy żart. Miałem parę takich sytuacji, kiedy ludzie oczekiwali, że się zdemaskuję: „To tylko dowcip!”. Czy byli przerażeni, że powiem o kilka słów za dużo?
A czy śpiewając, wchodzisz w jakąś rolę?
Śpiewam po rosyjsku. I miałem okazję kiedyś pracować w Ukrainie jako aktor. Byłem wśród ekipy Rosjan i Ukraińców jedynym człowiekiem grającym na gitarze. W wolne dni śpiewałem im cichutko, kiedy wychodzili pić piwo albo herbatę przed dom. Mieli tak dziwne spojrzenia, że wtedy sobie pomyślałem: wiele bym dał, by się dowiedzieć, gdzie wy teraz jesteście. Na pewno znaczenie miało, iż obcy śpiewał w ich języku. Zobaczyłem, jak głęboko można odczuwać piosenki.
Nazwałbyś swój dar darem odtwarzania postaci?
Nie nazywam tego dokładnie, bo całej sprawy nie traktuję poważnie. Bardzo mnie cieszy, że się świetnie bawię i płacą za to coraz więcej. Staram się nie przeceniać tego, co robię. Kiedyś jako młody człowiek ścigałem się z innymi, a teraz już sobie uświadamiam, że w swojej lidze jestem sam. Nie muszę być częścią show-biznesu. Robię to, co uważam za słuszne. Pozwala mi to utrzymywać moją rodzinę, a do tego jestem człowiekiem szczęśliwym.
A czy gdy „wychodzisz” z postaci lub z piosenki, zostaje w Tobie jakiś ślad? Dobry lub zły – nie wiem jaki.
Czasami zostaje. Nieraz mam po robocie satysfakcję, że zrobiłem, co zamierzałem, coś się udało. Nie posiadam telewizora i niczego nie oglądam, także filmów, w których gram, ale nieraz sobie w duchu analizuję, jak mi poszło. Grałem w filmie Po miłość ze świetną rolą Jowity Budnik, pijaka z sąsiedztwa. Obraz filmowy pokazywał świat alkoholizmu w domu. Przypomniałem sobie, że dokładnie tak kiedyś żyłem i nie mam żadnych powodów do dumy ani do snucia upiększających opowieści. To był wstrząs.
Czy dało Ci to refleksję na temat samego siebie?
Jeżeli zaczynasz żyć uważnie i dostrzegasz ludzi dookoła siebie, a nie tylko swoją własną osobę, towarzyszy temu dużo ciekawych refleksji. Mówiliśmy już o tym, iż ludzie często myślą, że ich życie jest nieciekawe. To wynika z niedostrzegania tego, co dzieje się dookoła. Sam to przechodziłem, gdy skupiałem się tylko na sobie i swojej chorobie – alkoholizmie. Znam to i dlatego żywię obawę, że ludzie zranieni, którzy za dużo myślą o swoim nieszczęściu, nie są zdolni kochać. Nie ma w nich miejsca na wiarę. Myślą po prostu: kiedy umrę, zobaczycie, kogo straciliście. Też tak myślałem. Rozwój duchowy oznacza uwalnianie się od siebie. Z jaką ulgą wreszcie pojąłem, że nie jestem najważniejszy na świecie!
Może to zbyt śmiałe porównanie, ale czy wcielenie Jezusa Chrystusa w człowieka było dla Ciebie kiedykolwiek inspiracją?
W ostatnich latach odkryłem, patrząc na wizerunki Chrystusa, że niektóre mi nie pasują, a inne są bardzo frapujące. Jak wywnioskowałem, inspirujący jest dla mnie Chrystus na krzyżu, a nie przedstawiony jako władca czy koronowany król. Jego droga wiedzie przez krzyż. Kiedy porzucałem swoje stare życie, pomagała mi terapia. W pewnym momencie pomyślałem, że w czasie zajęć rozmawiamy, jak się zmienić, co to pokora, jak dojrzeć własną pychę. Zatem odbywamy kurs i na końcu uzyskamy efekty. Czyli za rok, za dwa będę człowiekiem pełnym pokory i pozbawionym pychy – sprawa załatwiona. Dopiero z lektury Ewangelii zrozumiałem, że nigdy tego stanu nie osiągnę. I to w ogóle nie powinno być moim celem. Pokora Chrystusowa pozostaje poza zasięgiem, ale niezwykle atrakcyjna jest droga prowadząca do niej. Ona się nigdy nie kończy, muszę mieć tego świadomość. Mam siebie za wrażliwego gościa, ale ciągle robię jakieś głupoty. Jednak lubię takie momenty prawdy, przypominają, że sporo przede mną. Pełnego sukcesu nigdy nie będzie, co już mnie nie niepokoi. Jestem na Drodze – dokładnie tak się mówi w bliskim mi neokatechumenacie.
Czy masz jakieś zachęty albo przestrogi dla adeptów aktorstwa?
Sięgnę do tego, o czym mówiłem wcześniej: warto polubić fakt, że się nie jest kimś najważniejszym na świecie. Druga rzecz: młodzi artyści ciągle myślą o wolności – śpiewają o niej piosenki, czytają o niej wiersze. Kiedyś myślałem, że wolność oznacza: mogę wszystko. Będę realizował swoje pragnienia i swoje marzenia. Dziś myślę tak: wolność to życie bez lęku. Nawet gdy ktoś trafił do więzienia – gdzie często występuję – niekoniecznie utracił wolność. Jan Paweł II powtarzał za Pismem Świętym: „Nie lękajcie się!”. Droga rozwoju i uwalniania się prowadzi do świadomości, że Pan Bóg cię kocha i nie ma powodu bać się czegokolwiek.
Żyjemy podobno w społeczeństwie spektaklu. Masz jakieś rady dla nas, widzów – jak się nie dać nabrać?
Warto ograniczać liczbę wrażeń. Człowiek nie umie przetworzyć zbyt dużej porcji informacji. Połykamy je, bo są pokazywane niezwykle atrakcyjnie. Przy okazji wpadamy w bezwład myślowy, konsumujemy bez opamiętania. Zatem, po pierwsze, trzeba dopływ bodźców kontrolować. Po drugie, szukać innej rzeczywistości. Posłuchaj, w czasie pandemii moja domowa młodzież uczestniczyła w zdalnych lekcjach, a potem w kółko oglądała filmy w streamingu. Wszystko było on-line. Jednak stały u nas cztery stare kredensy, które od lat czekały na renowację. Gdy zauważyłem, że streaming zaczyna się nudzić, szybko kupiłem parę szlifierek i przez kilka miesięcy młodzi czyścili te meble, słuchając muzyki. Wykonywali coś, co było realne. Już nie leżeli na łóżkach, gapiąc się w ekrany.
To ciekawe, chcieli żyć na serio.
Jednak w show-biznesie, a może w ogóle w tych naszych „spektakularnych” czasach, pewne rzeczy same zmierzają do śmieszności. Niedawno stałem podczas premiery filmu na tle ścianki w ciuchach takich, jakie noszę na co dzień. Dowiedziałem się od promotorek, że wytworzyłem spory ruch w internecie, bo kreacja – choć nie było żadnej kreacji – zaskoczyła publikę. Usłyszałem: „No, dał pan czadu!”. (śmiech)
Lech Dyblik (ur. 1956) – aktor i piosenkarz. Ukończył Państwową Wyższą Szkołę Teatralną w Krakowie. Znany z wyrazistych ról, najczęściej drugoplanowych, między innymi w filmach: Ogniem i mieczem, Człowiek wózków, Zemsta i Wesele czy serialach: Boża podszewka, Świat według Kiepskich, Sukces i Wiedźmin. Wydał też płyty: Bandycka dusza i Dwa brzegi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.