Zalety i przywary polskiego języka wiary

Więź 2-3/2011 Więź 2-3/2011

Jakie są mocne i słabe strony polskiego języka wiary dzisiaj? Jakie są szanse i zagrożenia dla rozwoju języka wiary Polaków w najbliższej przyszłości?

 

O. Jordan Śliwiński wiąże nadzieje z rozwojem zjawiska, które nazywa „gwarami języka wiary”. Jego zdaniem, „język wiary rozwarstwił się, ma dzisiaj wiele poziomów. Podobnie jak w języku naturalnym jest warstwa języka literackiego, codziennego i gwary, tak i w języku wiary. Pojawia się w nim coraz więcej gwar środowiskowych, nieraz geograficznie współistniejących. Są one jakąś próbą podkreślenia tożsamości, a zarazem uproszczeniem zasad obowiązujących w «wysokim języku wiary»”. Przykładem mogą być określenia typowe dla sióstr zakonnych: „skorzystam z sakramentu pokuty”, „mam nieszpory” zamiast typowych „idę do spowiedzi” czy „odmawiam nieszpory”. Według kapucyna, rozwój tych oddolnych „gwar języka wiary” i równoczesne oczyszczanie ich z tendencji degradujących „wysoki język wiary” może rodzić dobre owoce.

Szansą jest też – jak pisze Ewa Kusz – „proste zbliżenie się do człowieka. Tak jak w procesie pomocy człowiekowi – na tyle można mu pomóc, na ile razem z nim stanie się w tym doświadczeniu, które przeżywa”. Zwraca na to uwagę także Katarzyna Jabłońska: „Szansą jest stanięcie twarzą w twarz z konkretnym, pojedynczym człowiekiem i zapytanie go, co go niepokoi, przytłacza, z czym sobie nie radzi. Chodzi o odnajdywanie niełatwej nadziei w codzienności, o „zaskoczenie radością” w realnym, czyli niepozbawionym kłopotów i bólu życiu – i odkrywanie w ten sposób, że chrześcijaństwo to Dobra Nowina”.

Jakie zaś będzie miejsce języka wiary w kulturze? Tu przykuwa uwagę spostrzeżenie o. Palucha, że szansą na przyszłość jest „spory, choć niewykorzystany i niedoceniany, zasób metafizycznie czy wręcz prokatolicko nastawionych twórców kultury”. Według Ewy Kiedio „nadzieję na odświeżenie środków służących do komunikowania przeżycia religijnego stanowi twórczość artystów stawiających sobie za punkt odniesienia sferę sacrum. Najbardziej rzucającym się w oczy przykładem jest w ostatnim czasie zespół Lao Che ze swoją płytą Gospel daleką od tego, co zwykliśmy etykietować jako muzyka chrześcijańska”. W tekstach Huberta „Spiętego” Dobaczewskiego „ważniejsze od różnego typu poprawności jest wyrażenie autentycznie przeżywanego zmagania z Absolutem” – i to właśnie intryguje.

Zagrożenia: pośpiech i prywatność

Jakie natomiast pojawiają się zagrożenia dla polskiego języka wiary? Uczestnicy ankiety Laboratorium WIĘZI wskazywali przede wszystkim na ryzyko kontynuowania zjawisk opisanych wyżej jako słabości. Jak stwierdziła dobitnie Joanna Petry Mroczkowska, „nie wystarczy nam «język ojców i praojców», hasła w stylu «Bóg, honor i Ojczyzna»”. Niebezpieczeństwem byłoby trwanie przy tym języku zamiast podjęcia wysiłku docierania do nowych pokoleń.

Z drugiej strony groźne jest także zbytnieuproszczenie języka wiary. O. Michał Paluch przestrzega: „język wiary może łatwo zacząć powielać i utrwalać płycizny kultury masowej w (chwalebnej skądinąd) pogoni za wiernymi oddalającymi się od Kościoła”. Szukanie nowego języka nie może prowadzić do „teologii disco-polo”. Nie można też, jak podkreśla o. Piotr Jordan Śliwiński, ulegać medialnej presji, „aby wszystko było jasne i możliwe do powiedzenia w paru zdaniach”. Mianem „oskalpowywania języka wiary” określa on rezygnację z głoszenia przekazu nieakceptowanego w mediach, co może przybrać formę używania eufemizmów, rozmywania granic znaczeń pojęć czy pomijania całych fragmentów nauczania.

Wielkim zagrożeniem jest pośpiech – pisze Ewa Kusz – „brak zatrzymania się, posłuchania Boga, siebie i drugiego człowieka”. Taki pośpiech również prowadzi do ideologizacji języka, a nie do jego personalizacji. „Będą zabiegani ludzie, którzy będą korzystać z jednego lub drugiego «zasobu religijnego», albo też z oferty przeciwnej”.

Marek Rymsza wskazuje na dwa istotne zagrożenia związane z trwającymi procesami kulturowymi sprowadzającymi wiarę doprywatności. Pierwsze z nich to „zauważalne rozchodzenie się języka religii i języka wiary. Między oboma zawsze istniały i istnieć będą różnice, a nawet pewne napięcia. Język religii syntetyzuje i obiektywizuje doświadczenie wiary liczone pokoleniami współwyznawców; odnosi je do doktryny wiary oraz instytucjonalizuje (język liturgii czy oficjalnych dokumentów kościelnych). Język wiary zapisuje i komunikuje z kolei doświadczenia związane z indywidualnym przeżywaniem wiary i jako taki jest znacznie bardziej subiektywny, wieloznaczny, zmienny. Zadaniem Kościoła – jako wspólnoty i instytucji – w sferze komunikowania się jest dążenie do integracji obu języków, zarówno poprzez obiektywizowanie języka wiary, jak i ciągłe ożywianie języka religii. To dwie strony tego samego procesu. Gdy takiej integracji brakuje (a oznaki takiego stanu rzeczy dają się, moim zdaniem, zauważyć), język religii odrywa się od codziennego doświadczenia osób wierzących, staje się językiem odświętnym, oficjalnym, którego pojęcia jakby tracą swoje «dotykalne» desygnaty. Wypowiadamy pewne słowa, całe frazy, bo w określonych «okołokościelnych» sytuacjach tak wypada, ale niewiele w ten sposób komunikujemy. To taki język do okazjonalnych kontaktów parafian z księdzem. Gorzej, gdy staje się również językiem komunikacji księdza z wiernymi. A język wiary, nieobiektywizowany, niejako oderwany od religii, staje się z kolei «wsobny», nieprzekładalny, redukowany do wyrażania emocji; mówiąc w skrócie – uprywatnia się”.

„Owemu uprywatnieniu języka wiary sprzyja we współczesnej Europie (także w Polsce) wypychanie praktykowania wiary ze sfery publicznej do sfery czysto prywatnej” – kontynuuje Rymsza. Ruch poprawności politycznej – dla którego język jest przede wszystkim narzędziem kształtowania świadomości społecznej, a nie komunikacji – doprowadził do tego, że „coraz rzadziej zwykłe media zauważają religijny wymiar życia ludzi, także tych regularnie praktykujących. Nawet serial Plebania opowiada o wszystkim, tylko nie o doświadczeniu wiary osób duchownych. Dziennikarze niejako krępują się pokazywać świat wiary. A po jakimś czasie po prostu niewiele potrafią o nim sensownego ludziom powiedzieć. To, co nienazywane, poniekąd przestaje istnieć w społecznym obiegu”.

„Ewangelizacja, w której wielką rolę odgrywa język, powinna odbywać się w przestrzeni kulturowej adresata, a nie ewangelizatora – zwraca uwagę o. Ksawery Knotz. Skuteczność ewangelizatora wymaga więc od niego znajomości dwóch języków – języka swojej wspólnoty religijnej i świeckiego języka kultury, w której chce ewangelizować, do której chce skierować swoje przesłanie. Gdy się zna tylko jeden język, ten religijny, jest się skazanym na porażkę ewangelizacyjną (i to jest poważny problem w Polsce). Znajomość jednego języka rodzi poczucie odrzucenia i wzmaga tendencję do zamknięcia się w swoim języku, aby go bronić przed zanieczyszczeniami pochodzącymi z obcego świata, z którym nie można się już skutecznie porozumieć. Znajomość tylko jednego języka swojej kultury kościelnej to porażka, którą przedstawia się, dla lepszego samopoczucia, jako misję strzeżenia depozytu prawdziwej wiary i wierność dziedzictwu Ewangelii, by jej nie roztrwonić, nie rozpuścić. Ci, którzy wpadli w tę pułapkę, zaczynają walczyć ze światem, który ich nie rozumie i którego oni nie rozumieją – w ten sposób język konfrontacji i walki staje się ich alibi dla swojej nieporadności. Adresowany do wąskiej grupy ludzi sprawia, że Kościół umiera, niezdolny do komunikacji z otaczającym go światem”.

Największe zagrożenie wydaje się jednak tkwić w nas samych – wskazuje o. Jordan Śliwiński. To „brak przekonania, że myślenie z głębi wiary, a co za tym idzie – przekaz wiary, ma znaczenie dla świata, kultury i społeczeństwa dzisiaj”.

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...