Ksiądz winien być obecny w życiu swoich wiernych. Musi mieć odwagę wyraźnie i zdecydowanie wskazywać drogę ludziom szukającym pomocy. Ksiądz winien ludziom towarzyszyć. Na to jednak musi mieć czas.
Ważne byłoby tu zaangażowanie świeckich, o którym Ojciec wspomniał. Kościół nie jest przecież kościołem księdza.
Kościoły są dla wiernych i rzeczywiście warto byłoby w większym stopniu zaangażować ich w odpowiedzialność za niego, chociażby przez wspomniane dyżury. Wówczas w ludziach rodzi się zupełnie inna świadomość obecności w parafii. Kościół staje się wtedy naprawdę „mój”, „nasz”. Są przecież świątynie, w których trwa dwudziestoczterogodzinna adoracja. Dyżury świeckich są także w nocy. Taka adoracja już ponad dwadzieścia lat jest prowadzona w parafii św. Józefa Oblubieńca Najświętszej Marii Panny w Warszawie na Kole. Podobny system dyżurów zorganizowali parafianie przy kościele Najświętszej Marii Panny Szkaplerznej w Dąbrowie Tarnowskiej. To piękne, a wymagające przykłady do naśladowania.
Rozwiązań trzeba więc szukać, chociażby na forum rady parafialnej. Ludziom trzeba zaufać. Nie jest przecież tak, że w parafii wszystko robi ksiądz. Czasami wystarczy, że kapłan dostrzeże jakiś problem i zainspiruje wiernych do działania. Nie musi przecież od razu zamykać kościoła. Najpierw może porozmawiać z parafianami: „Spróbujmy to rozwiązać razem”. W ludziach jest naprawdę wiele pięknych tęsknot i mogą udźwignąć niejedno wspaniałe dzieło.
Nie zaczynałbym też od razu od najtrudniejszych rzeczy. Może najpierw zamiast adoracji dwudziestoczterogodzinnej warto zaproponować adorację godziną przed niedzielną sumą albo całodniową adorację w jeden dzień tygodnia. Znam parafię, w której zaproponowano wiernym półgodziną adorację i okazało się, że ludzie sami poprosili o dłuższą. Pół godziny było dla nich za mało.
Księża nie tylko mają spełniać oczekiwania wiernych, ale je budzić. Winni inspirować pewne potrzeby i tęsknoty religijne.
Jednym ze sposobów budzenia tych tęsknot jest głoszenie kazań.
Kaznodziejstwo to dla mnie ogromna tajemnica, w obliczu której można tylko uklęknąć. Okazuje się bowiem, że nierzadko słaby – po ludzku rzecz biorąc – kaznodzieja potrafi głoszonym przez siebie słowem zdziałać w życiu ludzi prawdziwe cuda. Wiemy, że to łaska Boża i dlatego nie można kaznodziejstwa oceniać jedynie w kategoriach sztuki oratorskiej. Dziś księża nierzadko kształcą się w tym kierunku na dodatkowych studiach i rzeczywiście są dobrze przygotowani do głoszenia kazań. Paradoksalnie jednak zdarza się, że prowadzi to do zagubienia owej tajemnicy, o której wspomniałem.
Kaznodziejstwu zagrażają według mnie trzy poważne pokusy. Pierwsza z nich to zeświecczenie kazań poprzez skupienie się na retorycznych chwytach. Wiąże się z tym także druga pokusa – nazwijmy ją – „ładnego opakowania”. Zamiast na meritum skupiamy się na zaskakiwaniu słuchaczy różnymi technologicznymi nowinkami. Chcemy ich olśnić wykorzystywanymi przez siebie pomocami: rzutnikiem czy laptopem. Tymczasem celu kazania nie osiągniemy przez „atrakcje”. Trzeba w stosowaniu ich zachować pewną miarę. Trzecia pokusa to tani moralizm, który rodzi się nierzadko z przesadnego dążenia do praktycyzmu. Chcemy, by nasze kazanie było praktyczne i dosłownie mówiło, jak żyć. Jest to o tyle niebezpieczne, że koncentrując się wyłącznie na tym „jak żyć”, można zgubić „dla kogo i dla czego żyć”.
Jak oceniłby Ojciec dzisiejsze kaznodziejstwo?
Głoszenie słowa Bożego to w Kościele sprawa podstawowa. Bez tego nie można budzić wiary. Każdy ksiądz tak naprawdę winien sam w sumieniu, stając przed Bogiem, ocenić swoje zaangażowanie w posługę słowa, pamiętając, że przepowiadanie słowa to w kapłaństwie chronologicznie pierwsza funkcja, a nie jedna z wielu. Nie można więc przygotowania homilii zostawiać na ostatnią chwilę, bo ważniejsza jest kancelaria czy sprawy organizacyjne parafii. To kwestia kapłańskich priorytetów.
W ocenie swojego kaznodziejstwa trzeba przede wszystkim pytać siebie, czy ze swojej strony zrobiłem wszystko, by moja homilia służyła ludziom. Naszym wiernym winniśmy szacunek, który wyraża się też w dobrym przygotowaniu homilii. Ludzie muszą otrzymać ode mnie najlepsze, co mogę im zaoferować. To zawsze ogromnie mobilizuje.
Bywa, że ksiądz czyta gotową homilię, napisaną przez kogoś innego.
Pytanie, czy tekst ten został przez niego na tyle przemyślany i przeżyty, że staje się jego własnym. Najważniejszy nie jest tu problem „praw autorskich”, ale czy za wygłaszającym ten tekst idzie świadectwo jego życia, bo to właśnie świadectwo ma największą siłę oddziaływania. Nawet najpiękniej napisana i zredagowana homilia bez utożsamienia się mówiącego z przekazywanym słowem, bez jego świadectwa nie będzie oddziaływała. Nie wystarczy tu nawet utożsamienie z przekazywaną treścią, ale także ze sposobem jej wyrażenia. Ludzie doskonale wyczuwają, jeśli kapłan przekazuje tekst, który nie jest jego własnym sposobem przekazywania osobistego doświadczenia życia wiarą.
A przepowiadanie słowa Bożego w rekolekcjach i misjach parafialnych?
Rekolekcje – nie tylko parafialne, ale także te zamknięte, prowadzone w domach rekolekcyjnych – to dziś wielka szansa, ponieważ służą one pogłębianiu wiary. W długiej tradycji rekolekcje nie straciły swojej siły oddziaływania i dzięki Bogu także dziś wiele osób z nich korzysta, by głębiej wejść w życie duchowe.
Nieco inaczej jest w przypadku misji parafialnych. W świadomości wielu osób są one przedłużonymi rekolekcjami. Tymczasem główne założenie misji to poszukiwanie osób nieobecnych w kościele. Skierowane są przede wszystkim do tych, którzy utracili sens wiary. Niestety, nie zawsze potrafimy do tych ludzi dotrzeć podczas misji parafialnych skoncentrowanych na działalności w świątyni. Wydaje się więc ważne przemyślenie nie tyle idei misji jako takich, ale poszukiwanie nowych sposobów ich prowadzenia.
W kilku parafiach w Polsce grupa moich współbraci przeprowadziła rodzaj odnowionych misji, w programie których przewidziane były także wizyty w domach i tworzenie wspólnot sąsiedzkich, które później miały promieniować na swoje środowisko. W ten sposób chcieli zanieść orędzie misyjne tym, których nie spotkają w kościele. Takie misje wymagają naprawdę wielkiego wysiłku i zaangażowania, również ze strony parafii, ale pozwalają wyjść ze świątyni w stronę człowieka. Na razie nie są one przez nas kontynuowane, ale niewykluczone, że za kilka lat ten rodzaj misji parafialnych się odrodzi. Takie poszukiwania powinny być dzisiaj prowadzone.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.