Rynek nie szkodzi służbie zdrowia

Przegląd Powszechny 4/2011 Przegląd Powszechny 4/2011

Polska była najsilniejsza wtedy, kiedy była państwem federalnym. Federalizm wcale nie oznaczał słabości. Oczywiście mieliśmy też piastowski okres państwa zasadniczo centralnego, chociaż on był krótki.

 

- Od 1999 roku nakłady na służbę zdrowia zwiększyły się ponad dwukrotnie. Dlaczego zwykły pacjent tego nie czuje?

- Cóż, w Polsce lubi się narzekać. Proszę wyobrazić sobie dyrektora szpitala, który by wyszedł przed kamerę i powiedział: „Mam kontrakt dobry, mam zyski, jestem zadowolony”. Chyba by go wszyscy zjedli. „Coś ty idiota? Za chwilę Fundusz obetnie ci kontrakt. Musisz narzekać”. Nie przypominam sobie zadowolonego menadżera opieki zdrowotnej w Polsce, który by wystąpił w telewizji. A przecież są zadowoleni. W kuluarach wielu mówi: „Mam pieniądze, dobrze idzie, ale nie powiem tego”. Nie wszyscy wiedzą, że pracownicy służby zdrowia, głównie lekarze w niektórych szpitalach, a nie są to przypadki pojedyncze, zarabiają miesięcznie kilkadziesiąt tysięcy złotych, niech to będzie 70-80 tysięcy złotych miesięcznie netto. To jest płaca demoralizująca, moim zdaniem. Szczególnie, że nie wiąże się to z wyższą jakością pracy. Kiedyś namawialiśmy jednego lekarza, żeby podjął pewną pracę, a on mówi: „Nie chce mi się już pracować, ja nie mam co z tymi pieniędzmi zrobić”. Ale tego nie usłyszy się w mediach. A ja to słyszę i mnie to boli, dlatego że ubezpieczeni za to płacą, i nie wiedzą, że taki lekarz zarabia więcej niż premier Rzeczpospolitej. Proszę policzyć, ile kosztuje pracownik w służbie zdrowia, który zarabia brutto 80 tysięcy miesięcznie. W skali roku to jest milion złotych.

- To niewiarygodna kwota.

- 30-40 tysięcy to są zarobki dość powszechne. Tę patologię wykreowali politycy i Fundusz. Robi to też Fundusz, jeżeli stawia zbyt wysokie wymogi na przykład przychodni onkologicznej albo chirurgicznej, określając, że w tej przychodni może pracować tylko specjalista. Na przykład: wiemy, że w Polsce specjalistów danego rodzaju jest 100. A przychodni 200. Co się wtedy stanie? Właściciel takiej przychodni będzie próbował jakoś rozwiązać problem i przekupić lekarza. Praca takiego lekarza sztucznie nabiera wartości poprzez wymogi, które stawiał Fundusz. Fundusz stawia wysokie wymogi, co powoduje deficyt danych specjalistów na rynku i oni wtedy dyktują ceny.

Lekarze próbują też monopolizować usługi. Wysokiej klasy specjalista w Warszawie jest niezadowolony, że jeszcze w pięciu miejscach w Polsce powstały ośrodki tego samego typu. Wtedy na przykład jako specjalista krajowy sugeruje Funduszowi takie warunki, których konkurenci nie spełnią. Fundusz z tego wszystkiego powinien sobie zdawać sprawę i nie ulegać takim presjom.

Kiedyś w kasie chorych próbowaliśmy określić realne koszty operacji czy zabiegów. Stawialiśmy ankieterów za operatorem i oni liczyli: ile nici, ile gazików zużyto, ile minut trwała operacja, jak długo trwało znieczulenie, ile zużyto środka znieczulającego. Okazywało się, że to wszystko jest czasem niespodziewanie tanie. „To tak tanio my pracujemy?”. A wszystko drożało dlatego, że przed operacją godzinę sobie posiedzieli, po operacji pili kawę i to wszystko wliczali w koszty usługi. Oczywiście, jak Fundusz weźmie konsultanta, to on mówi: tak–tak, to musi tak długo trwać i rozbuduje taki standard, że tego nikt nie uniesie. Ja mówię rzeczy brutalne, ale prawdziwe, to są te mankamenty. Jeżeli nie będziemy mieć silnych polityków, którzy podejmą się walki z takimi praktykami, jeżeli media nie wesprą nas w tym wszystkim, to my nigdy tego systemu nie uzdrowimy.

- Uzdrowienie systemu to jedna sprawa. A druga – to postawa pacjentów, którzy myślą, że skoro płacą składki na ubezpieczenie, to sami nie muszą już troszczyć się o własne zdrowie.

- Bo za usługi płaci pośrednik. Nie da się stworzyć takiego systemu, żeby pacjent płacił bezpośrednio. Lekarz i pacjent zawierają sojusz: „My chcemy świadczyć usługi, a płatnik niech płaci”. Z jednej strony nie ma hamulca, jeśli chodzi o nadmierne korzystanie z usług; z drugiej – brakuje troski o własne zdrowie, skoro to niby państwo za wszystko zapłaci.

Warto jednak pomyśleć nad zachętami: „Jeśli będziesz bardziej przezorny, to zapłacisz mniejsze składki”. Ten system stosuje się w różnych krajach: obniża się składkę tym, którzy regularnie zgłaszają się do pewnych programów profilaktycznych. To ma sens ekonomiczny, bo tu można domniemywać, że ta osoba po pierwsze będzie zapewne zdrowsza, a po drugie, że jak zachoruje, to jej choroba będzie wykryta na wcześniejszym etapie i wtedy będzie łatwiejsza i tańsza do wyleczenia. Wcześnie wykryty nowotwór to mały zabieg i duża skuteczność. Nowotwór późno rozpoznany dużo rzadziej udaje się wyleczyć i w dodatku wymaga dużych nakładów finansowych. Nie można wypominać tego pacjentowi, ale lepiej byłoby, żeby wyzdrowiał i zużył mniej środków. I to jest zadanie ministra: jaki system zachęt należy stworzyć, aby zwiększyć przezorność obywateli i skłonić ich do dbania o zdrowie?

- Co trzeba poprawić najpilniej w naszym systemie ochrony zdrowia?

- Należy przemyśleć rolę Ministerstwa Zdrowia w prowadzeniu polityki zdrowotnej państwa; wzmocnić tę rolę, ale nie przez koncentrację władzy. Trzeba uruchomić mechanizmy rynkowe w sferze opieki zdrowotnej; poza tym – zdecentralizować Fundusz, aby decyzje zapadały na szczeblu wojewódzkim. Do tego dochodzi konieczność stworzenia rejestru usług medycznych i rozdania kart ubezpieczenia zdrowotnego.

Być może warto przedyskutować, czy nie finansować służby zdrowia nie poprzez składkę ubezpieczeniową, ale w formie bonu ubezpieczenia zdrowotnego. To byłby system dość nowatorski na świecie, ale wszystko kiedyś musi się zacząć. To, że jeszcze tego nie zrobiono w Stanach albo w Niemczech, nie znaczy, że nam nie wolno. Taki system ma sporo zalet; jego wadą jest to, że nie jest jeszcze przetestowany, choć mówi się o nim na świecie i gdzieniegdzie próbuje wdrażać.

A odnośnie do prywatyzacji – chciałem zauważyć, że cała patologia polskiej służby zdrowia zrodziła się w zakładach kiedyś państwowych. Bo kluczowe nie jest to, czyj jest szpital, ale to, jaką ma umowę z Funduszem. Jeśli umowa będzie dobra i dobrze będzie zabezpieczała interesy pacjenta, to pacjent nawet nie będzie wiedział, że jest w prywatnym szpitalu, bo Fundusz za niego płaci. Znam szpitale prywatne, które mają umowy z Funduszem, szanują je, i nie biorą ani grosza od pacjenta. Natomiast szpital publiczny wie, że jak mu kontrakt odbiorą, to i tak tam pojawią się zaraz samorządowcy lub posłowie i przywrócą kontrakt choćby był źle wykonywany.

Andrzej Sośnierz, ur. 1951 w Głuchołazach, lekarz, poseł. 1999–2002 – dyrektor Śląskiej Regionalnej Kasy Chorych. 2006–2007 prezes Narodowego Funduszu Zdrowia. Obecnie członek klubu parlamentarnego Polska Jest Najważniejsza.

Krzysztof Ołdakowski SJ, redaktor naczelny „Przeglądu Powszechnego

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...