Ta Matka Boska towarzyszyła im przez całe życie, wisiała na ścianie w „kąciku rodzinnym”. Teraz zostałam sama… wybieram się do domu opieki… nie chcę, aby przepadła… proszę JĄ zabrać!”
W każdą pierwszą sobotę miesiąca, byle raniutko, wystarczy dotrzeć w rejon bytomskiego dworca PKP. Nie sposób wtedy nie zauważyć ledwo wybudzonych piechurów, kierujących się spiesznie w stronę podziemnego przejścia prowadzącego do dzielnicy Szombierki. Niektórzy taszczą ze sobą wypchane torby, inni ciągną swoje „skarby” na zgrabnych wózeczkach. Niby nic nadzwyczajnego chyba, że ktoś przewiesi przez ramię starą pozłacaną ramę po obrazie, albo upakuje pod pachą poroże dawno już uśmierconego jelenia.
Ludzkie „mrówki” podążają w rejon stadionu GKS „Szombierki”… To tam, od kilku już lat działa przeniesiony z Placu Piłsudskiego – „Bytomski Jarmark Staroci”. Okazuje się, że to nie byle co… Wszak po gdańskim „Jarmarku św. Dominika” i lubelskim „Jarmarku Jagiellońskim” to jedno z największych tego typu przedsięwzięć w Polsce.
Nie pamiętam dokładnie, od kiedy tam bywam. Przyjeżdżam tak samo, jak każdy pasjonat urzeczony jakimś dziwadłem, w którym, kiedyś tam, zakochał się od pierwszego wejrzenia. Pośród rzeczonych dziwadeł są monety, za które nic już dzisiaj nie można nabyć; stare szable i bagnety, które na pewno utoczyły nieco krwi w zaprzeszłych wojnach; mosiężne lichtarze pamiętające wytworne przyjęcia i zgrabne porcelanowe filiżanki z lekka drwiące ze swych fajansowych kuzynek. Są też stare książki o pożółkłych kartkach; pocztówki, których nadawcy dawno już nie żyją i gramofonowe płyty z przebojami, przy których tańczyli dziadkowie dzisiejszej młodzieży. Wreszcie są milion-letnie skamieniałości wyrwane z głębi ziemi, no i muszle, w których ciągle brzmią jeszcze fale odległych oceanów… Prawdziwe Eldorado. Pomiędzy tym wszystkim krążę z rzeszą zapaleńców. Postrzegam twarze ludzi - tych sprzedających i „polujących” na okazje… Autentyczna mozaika – młodzi i dojrzali, niektórzy z napchanymi kieszeniami, ale - nie ukrywam – także tacy, których oblicza noszą ślady nadmiernego „zużycia”.
„Skarby” sprzedających zajmują różne miejsca, rzadziej są to niskie, rozkładane stoliki; najczęściej zaś zalegają na bruku czy trawie. Niektóre przedmioty mają „szczęście”, bo trafia się im na miękką podkładkę stary dywan, albo wyliniałą skórę` jakiegoś zwierza.
A cóż to może dostąpić tak wyjątkowego w tym zgiełku „wyróżnienia”?
Sądzę, że zdecydowanie należałoby zapytać, KTO dostępuje rzeczonego „wyróżnienia”?
Może to być na przykład Pan Jezus dotykający ręką kłosów i przemawiający do swych apostołów, albo ten sam Chrystus oparty ramionami o głaz w Ogrodzie Oliwnym, kiedy to pocił się krwawym potem. Bywa też Święta Rodzina uciekająca na osiołku do Egiptu, a potem Matka Boska, o którą opiera się mały Jezus karmiący gołębie, albo św. Józef wchodzący do domu w Nazarecie ze stolarskim toporkiem przełożonym przez ramię i uśmiechający się do Jezuska na rękach swej świętej Mamy. Jakieś inne przykłady „Wyróżnionych”… Bardzo proszę: oto - Niepokalana o charakterystycznie rozłożonych ramionach, ale z amputowanymi dłońmi; oto - św. Florian gaszący pożar ze swego kubła, ale bez twarzy; oto – Panienka z Lourdes, ale bez głowy; i jeszcze Chrystus na krzyżu, ale z urwaną ręką, choć korona cierniowa nadal Go kaleczy.
Patrzę na te święte obrazy, figury i ołtarzyki. Któż je dzisiaj doceni? Poza tym jakże niepodobne są one do tych alabastrowych, polichromowanych, olejem malowanych – modnych arcydzieł współczesnej sztuki sakralnej. Lepiej mieć właśnie takie… pod warunkiem, że będą w domu w ogóle.
Na jarmarcznym bruku leży więc niecodzienna, milcząca kolekcja, która była świadkiem niejednego ludzkiego szczęścia i zgryzoty. Główne Postaci tego zbioru rozkoszowały się ciepłem domu i zapachem choinki, kiedy przyszła pora. Teraz czekają na litościwą adopcję!
Swego czasu wędrował po jarmarcznych zakamarkach pan Ludwik. Wiadomo, że kościelny parafii, której nazwa niech pozostanie Jego tajemnicą, podnosił z ziemi stare krzyże… i te konające, i te ozdobne… Kupował za bezcen, aby w domu własnym sumptem przywrócić im dawną świetność. Potem krzyże te trafiały darmo na szpitalne sale, albo podczas odwiedzin kolędowych do tych, którzy jeszcze nie „dorobili się” takowych. Niestety, od wielu miesięcy wspomnianego Ratownika porzuconych krzyży już nie widać…
Ciekawiło mnie zawsze, jak głębokie dołki pozostawiły ludzkie kolana zginające się przed tymi wystawionymi na licytację obrazami i figurami. Jak wiele uczuć na nie przelano? O ile skróciły ludzką drogę do nieba? Otrzymałem odpowiedź…
Ktoś delikatnie złapał mnie za rękę i stłumionym głosem powiedział: „O dobrze, że wreszcie pan przyszedł, czekałam specjalnie na pana”. Odwróciłem się i ujrzałem drobną, może siedemdziesięcioletnią panią. Ale dlaczego czeka pani akurat na mnie? „Coś panu pokażę”… Po chwili z małego zawiniątka wyłonił się perłopław wielkości deserowego talerzyka z przepiękną płaskorzeźbą Matki Boskiej z Dzieciątkiem.„Proszę pana chciałabym, aby pan zabrał JĄ do siebie…Wiem, że u pana będzie bezpieczna. To moja pamiątka po rodzicach… przywieźli ją z podróży do Italii…byli w Rzymie i Florencji… a ONA jest z Wenecji. Ta Matka Boska towarzyszyła im przez całe życie, wisiała na ścianie w „kąciku rodzinnym”. Teraz zostałam sama… wybieram się do domu opieki… nie chcę, aby przepadła… proszę JĄ zabrać!” Speszony zapytałem: Dlaczego chce mi pani powierzyć tak cenną dla pani rzecz… przepraszam – powierzyć JĄ?W odpowiedzi usłyszałem: „Pan tu bywa często, ja także, bo wysprzedaję różne domowe drobiazgi… wypytałam o pana… a i poczytałam troszkę u mojej leciwej przyjaciółki… w komputerze (śmiech)… jej wnuczka nam pomogła”.Już całkowicie zmieszany odparłem – nie wiem, czy mogę sobie pozwolić na zakup tej pamiątki. Nie wiem ile ma kosztować?Pani Emilia zaśmiała się serdecznie i powiedziała: „Nie, nie… nic pan nie będzie płacił… no chyba, że od czasu do czasu jakąś „zdrowaśkę” pan zmówi”.
Powtarzam więc: Matko Boska z bytomskiego bruku… Módl się za nami!
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.