Puste miejsce po Kościele

Tygodnik Powszechny 20/2011 Tygodnik Powszechny 20/2011

Zwolennicy wiązania się z taką czy inną partią nie dostrzegają faktu, że wpuszczają do Kościoła podziały, a za nimi wielki posiew autentycznej nienawiści. Takiej skali wzajemnej wrogości nie było w czasach stanu wojennego.



Czy nie jest tak, że głowimy się nad nowymi sposobami docierania do ludzi, a jednocześnie zaniedbujemy proste rzeczy – np. dbałość o liturgię?

Zgadza się. W liturgii jest źródło wspólnoty. Kiedy pytam młodszych braci, co ich przyciągnęło do dominikanów, wielu odpowiada: liturgia.

Jak wytłumaczyć obecność symboliki smoleńskiej w dekoracjach grobów wielkanocnych, a więc w przestrzeni liturgicznej?

Taką mamy tradycję. Przypominam sobie symbole w żłóbkach i grobach wielkanocnych w latach stanu wojennego. Moglibyśmy wówczas mówić, że powstaje „sekta Solidarności”, że dla wielu ważniejsza jest walka z WRONą niż bycie w Kościele. Ja w tym wyrastałem, więc rozumiem, dlaczego aktualność odbija się w tej przestrzeni.

Kontekst społeczny jest dzisiaj inny.

Jasne, ale i tu, i tam mamy do czynienia ze spontanicznymi reakcjami ludzi. To może być wyraz autentycznych przeżyć, niekoniecznie od razu manipulowanie sferą religijną. Makietę Tupolewa mógł umieścić także bardzo uczciwy dobry ksiądz, który po prostu tak czyta rzeczywistość. Jeśli nie przemawia do nas monstrancja z Najświętszym Sakramentem, to szukamy treści, które będą przemawiać. Tworzymy prosty przekaz: Chrystus jest z tymi, którzy cierpią prześladowania.

Tyle że prześladowania w stanie wojennym były realne, a dziś są urojone. Wtedy chodziło o sprawy podstawowe: o wolność i godność, dziś o politykę i władzę.

Nie ma prześladowań, ale są ludzie, którzy czują się prześladowani z powodu wyznawanej wiary. Oni nie mają intencji manipulowania symbolami religijnymi, dla nich opowiedzenie się za krzyżem jest autentycznym odruchem. Jeżeli herezja smoleńska znajduje rezonans, to nie dlatego, że tysiące polskich katolików manipuluje religią, walcząc o władzę. Gdy np.rozmawiam z niektórymi członkami mojej rodziny, okazuje się, że „smoleńska” symbolika jest wyrazem ich patriotyzmu i przywiązania do wiary. Nie wątpię, że są w tym autentyczni. I wcale nie chcą robić karier politycznych. W Kaczyńskim widzą wyraziciela wartości, które w sobie noszą, a które są – tak to czują – deptane czy wyśmiewane. Niestety, kpiny czy szyderstwa z wiary czy ludzi wierzących nie są urojone.

Gdzie zatem jest instrumentalizacja?

Tam, gdzie rzeczywiście chodzi o władzę. Niektórzy nie mają skrupułów manipulować dla własnych celów ową „smoleńską” wrażliwością religijną wielu katolików. W stanie wojennym nie chodziło o zbijanie kapitału politycznego, tylko o walkę o godność. Szczerość intencji weryfikowało prawdziwe ryzyko prześladowań. Niebezpieczne nie jest to, że w symbolice smoleńskiej ludzie dostrzegają wartości, tylko to, że z takich świętości jak krzyż czy ludzka śmierć robi się oręż polityczny. Nie chcę oceniać intencji tych polityków, ale ich działanie.

Dlatego mniejszym problemem są dla mnie działania Jarosława Kaczyńskiego niż bezradność Kościoła. Jeżeli nie umiemy zarazić ludzi wiarą i prowadzić ich do Chrystusa, to chwytamy się wszystkich sposobów, żeby utrzymać personalny „stan posiadania”. Wtedy partia polityczna „przydaje się” w duszpasterstwie, a herezja smoleńska jest nam na rękę, bo zapełnia kościoły.

Niestety zwolennicy wiązania się z taką czy inną partią nie dostrzegają faktu, że wraz z opcją polityczną wpuszczają do Kościoła podziały, a za nimi wielki posiew autentycznej nienawiści. Takiej skali wzajemnej wrogości nie było w czasach stanu wojennego. Zostaliśmy tym posiewem zarażeni – podkreślmy – niezależnie od opcji politycznej.

Co gorsza, coraz mocniej ta nienawiść obecna jest także w przestrzeni religijnej, między katolikami różnych opcji, różnych wizji Kościoła czy liturgii.

Co tę agresję wyzwoliło?

Nie umiem wskazać przyczyny, widzę problem. Jako postulat do nas samych trafnie opisał to Zbigniew Nosowski: kochaj bliźniego swego, także przeciwnika politycznego. Wiara okazała się wobec tego wyzwania zbyt słaba, i nie wiem dlaczego, skoro w stanie wojennym dało się eksponować miłość nieprzyjaciół.

Może wówczas Kościół potrafił zagospodarować emocje religijne w skutecznych formach pobożności, np. przez papieskie pielgrzymki?

Na pewno. Była w nich również forma wyrażenia niezgody i zamanifestowania swojej godności, opowiedzenia się za wartościami.

Teraz nastąpiło rozejście się emocji i wiary. Polityka, władza, wpływy – zakorzenione w spektaklu medialnym, którego regułą jest wizja zero-jedynkowa: ktoś wygrał, ktoś przegrał – stoi na emocjach. Z kolei przestrzeń przeżywania wiary jest dość spokojna. Gdybyśmy z wieloma ludźmi porozmawiali, wiemy to jako duszpasterze, przyznaliby, że wcale nie chcą mieć w sobie nienawiści, nie chcą jej ulegać. Jednak emocje, które rodzi w nich wiara, są niewspółmierne do tych, które rodzi w nich życie polityczne.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...