Karol Wojtyła: wybór drogi

Przegląd Powszechny 5/2011 Przegląd Powszechny 5/2011

Podstawowe pytanie brzmi: czy droga artystyczna była poważną kontrpropozycją dla powołania duchownego Karola Wojtyły? Wydaje się, że twórczość poetycka, a zwłaszcza występy sceniczne stanowiły tylko tło kluczowej decyzji.

 

Karol Wojtyła znalazł się w kręgu jego oddziaływania mniej więcej rok wcześniej. W lutym 1940 roku księża salezjanie zorganizowali w kościele Świętego Stanisława Kostki na Dębnikach wielkopostne rekolekcje dla młodzieży męskiej. Po nich zaprosili niektórych z uczestników na sobotnie wykłady o zagadnieniach życia religijnego, wygłaszane przez księdza Jana Mazerskiego, biblistę i znawcę języków wschodnich. Wojtyła poznał wtedy grono swoich rówieśników, do niedawna jeszcze studentów krakowskich uczelni. W dyskusji zabierał głos jeden z obecnych, podnosząc jakieś skomplikowane kwestie. W pierwszej chwili jego postać wydała się dziwna. Był dużo starszy od innych słuchaczy. Niewielkiego wzrostu, z falistymi mocno szpakowatymi włosami zaczesanymi do tyłu i niewielkim wąsikiem, wyglądał na więcej niż swoje 40 lat. Zwracały uwagę jego bardzo niebieskie oczy i pełen słodyczy uśmiech, który prawie nie schodził mu z twarzy, co nawet dziwiło, a niektórych irytowało, zważywszy okoliczności czasu i miejsca. Młodych ludzi raził też katechizmowy i dewocyjny sposób ujmowania przez niego zagadnień wiary. A jednak była w nim jakaś tajemnica, która ich pociągnęła.

Ten niezwykły człowiek nazywał się Jan Tyranowski i był krawcem. Po kilku konferencjach on i Wojtyła zawarli bliższą znajomość. Jan zaproponował Karolowi udział w spotkaniach Żywego Różańca, którym opiekował się na prośbę salezjanów. Zaprosił go także do indywidualnych spotkań poświęconych doskonaleniu charakteru; Wojtyła zaciekawił się nimi. Ich rozmowy, prowadzone w mieszkaniu – pracowni krawieckiej przy ulicy Różanej 11, trwały każdorazowo około godziny. Tyranowski, który, zanim zajął się rzemiosłem, był buchalterem, opracował cały system swoistej księgowości codziennych zajęć. Zachęcał do ścisłej kontroli wszystkich uczynków. Jego wychowankowie dostawali okrągłe karteczki, na których, w otoczeniu własnoręcznie rysowanych kwiatków, wypisał takie słowa jak „spokój”, „męstwo”, „cierpliwość”. Zadaniem uczestników Żywego Różańca było doskonalić wylosowaną cnotę. Odmawiali też maryjne modlitwy i analizowali ich tajemnice.

Wszystko to początkowo nie zachwycało kandydata do poetyckich i aktorskich laurów. A jednak krawiec Tyranowski znalazł jakiś klucz do jego młodej duszy. Do późnych godzin nocnych, przezwyciężając braki wymowy, rozprawiał z nim o Bogu, a właściwie o życiu z Bogiem. Stworzony świat mniej go interesuje. Miłość do Chrystusa Pana, który był Bogiem, była mu raczej pomostem do wejścia w samą transcendentną rzeczywistość Bożą, niż nadprzyrodzoną odmianą widzenia świata – napisze po kilku latach Karol Wojtyła, już jako młody ksiądz[4].

Przywilej wyjścia naprzeciw Bogu był przez Tyranowskiego okupiony wielkimi cierpieniami wewnętrznymi. Jak by tego było mało, nie pomijał żadnych środków w ujarzmianiu swojego ciała. Asceza na granicy wyniszczenia organizmu nadwerężyła jego zdrowie i doprowadziła do przedwczesnej śmierci wkrótce po wojnie. Żywiołami mistyka były przede wszystkim rozmyślanie i kontemplacja, którym poświęcał często nawet cztery godziny na dobę. Chociaż pozbawiony daru wymowy, do spraw tych powracał często. W jego życiu były najważniejsze. Karol w rozmowie z nim odkrywał własne powołanie mistyczne. Jan uświadomił mu, że zdolność do modlitwy kontemplacyjnej jest niezwykłym darem. To smak mistyki chrześcijańskiej, który raz poznany trudno zapomnieć.

W skromnym mieszkaniu krawca, złożonym z jednego zaledwie pokoju i maleńkiej kuchenki, młody Wojtyła zetknął się po raz pierwszy z dziełami Jana od Krzyża: Wnijściem na Górę Karmel, Nocą ciemności i Pieśnią duchową, w przedwojennym, niedoskonałym tłumaczeniu[5]. Mistyczne traktaty, a zwłaszcza zawarte w nich fragmenty poetyckie zafascynowały go. Nie miał jednak czasu na głębsze studiowanie ich. Powrócił do tych lektur po dwóch latach, gdy na serio myślał o wstąpieniu do karmelitów.

Karol Wojtyła już wcześniej wiedział sporo o tym świętym. Odnowiony przez niego zakon karmelitów bosych znał od dziecka. W Wadowicach znajduje się klasztor tego zgromadzenia, założony przez ojca Rafała Kalinowskiego. Kilkunastoletni chłopiec brał udział w nabożeństwach w tamtejszym kościele, często się w nim spowiadał, tam też przyjął szkaplerz. W duchowości Zgromadzenia Błogosławionej Dziewicy Maryi z Góry Karmel ta część habitu jest znakiem macierzyńskiej opieki Najświętszej Panny, symbolem Jej płaszcza okrywającego pobożnego przez całe życie, aż po śmierć, kiedy rozstrzygają się losy człowieka. Tak też było z Karolem Wojtyłą, który nie zdjął miniaturki karmelitańskiego szkaplerza już nigdy. Podobnie nie opuściło go poczucie obecności innej Matki, po utracie zmarłej Emilii.

Latem 1941 roku wpływy Jana Tyranowskiego znalazły jednak poważną przeciwwagę. W lipcu przyjechał do Krakowa Mieczysław Kotlarczyk z żoną. Karol ofiarował im gościnę w suterenie domu przy ulicy Tynieckiej 10, zajmowaną wcześniej wraz z ojcem. Kotlarczyk zorganizował zespół nazwany później Teatrem Rapsodycznym. We wrześniu i październiku 1941 roku przygotowane zostało przedstawienie „Króla-Ducha” Juliusza Słowackiego. W rapsodzie V[6] tego mistycznego i historiozoficznego poematu występuje postać Bolesława Śmiałego, zabójcy biskupa Stanisława ze Szczepanowa, polskiego Tomasza Becketa, kanonizowanego jako męczennika, jednego ze świętych patronów Polski. Kolejne wcielenie tytułowego Króla-Ducha grał właśnie Karol Wojtyła. Uczestnicząca również w tym przedstawieniu Danuta Michałowska wspominała późnej charakterystyczną zmianę, jaka wystąpiła w interpretacji tej postaci. Premiera odbywała się w jednym z domów na krakowskim Salwatorze 1 listopada 1941 roku, w obecności doborowej publiczności kilkunastu osób, wśród których znaleźli się Juliusz Osterwa i Stanisław Pigoń. Na następnym przedstawieniu, mniej więcej po dwóch tygodniach, w interpretacji Wojtyły znikły gdzieś tony namiętności, pychy i rozpaczy króla dotkniętego klątwą, która zagroziła samym fundamentom jego monarchii. Karol wygłaszał swoje kwestie cicho, monotonnie, zgaszonym głosem. Nowe ujęcie wzbudziło protesty reszty zespołu. Wojtyła odpowiadał jednak, że właśnie taka była intencja poety. Monolog króla – zabójcy jest spowiedzią skruszonego pokutnika. Według Michałowskiej ta zmiana świadczyła o wewnętrznej przemianie powołania artysty w powołanie kapłana.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...