Karol Wojtyła: wybór drogi

Przegląd Powszechny 5/2011 Przegląd Powszechny 5/2011

Podstawowe pytanie brzmi: czy droga artystyczna była poważną kontrpropozycją dla powołania duchownego Karola Wojtyły? Wydaje się, że twórczość poetycka, a zwłaszcza występy sceniczne stanowiły tylko tło kluczowej decyzji.

 

Być może ta interpretacja aktorskiej interpretacji jest nadinterpretacją. Niewątpliwie jednak w podejściu młodego Wojtyły do spraw sztuki – własnej poezji i aktorstwa praktykowanego pod kierunkiem Mieczysława Kotlarczyka – silne były elementy religijne. Zaznaczały się one zwłaszcza w listach pisanych z Krakowa do przyjaciela i mistrza przebywającego jeszcze w Wadowicach. Teatr, który obydwaj mieli tworzyć, niespełna dwudziestoletni adept sztuki porównywał do Kościoła, a ich samych do jego apostołów. Niewątpliwie Mieczysław Kotlarczyk miał wiele cech artystycznego guru, tak często pojawiającego się w polskim teatrze (wymienię tutaj tylko najgłośniejsze nazwiska Juliusza Osterwy i Jerzego Grotowskiego). Mocno ugruntowany katolicyzm wszystkich członków Teatru Rapsodycznego, na czele z liderem, chronił ich przed popadnięciem w sekciarstwo. Niemniej Kotlarczyk starał się odwieść Wojtyłę od zamiaru zostania księdzem. Próbował to zrobić także krytyk teatralny i prozaik Tadeusz Kudliński, również związany z konspiracyjną organizacją katolicką „Unia”.

Mimo świadectw osób wówczas mu bliskich, a także wspomnień samego Karola Wojtyły, o tych chwilach przełomowych w jego życiu wiemy w gruncie rzeczy niewiele. Przyszły papież nie pozostawił, jak Jan XXIII, jakiegoś „Dziennika duszy”, który mówiłby o najbardziej intymnych aspektach jego wiary. Tajemnica okrywa zwłaszcza jego życie mistyczne.

Podstawowe pytanie brzmi: czy droga artystyczna (literacka i aktorska) była poważną kontrpropozycją dla powołania duchownego, rozwijającego się od wczesnej młodości? Wydaje się, że odpowiedź musi być mimo wszystko negatywna. Twórczość poetycka, a już zwłaszcza skromne przecież występy sceniczne stanowiły tylko tło dla kluczowej decyzji.

Śmierć ojca stała się katalizatorem tego procesu. Chociaż Karol Wojtyła senior nie rozmawiał nigdy z synem o jego powołaniu, to jednak jego przykład był – jak to ujął po latach sam Jan Paweł II w książce „Dar i tajemnica” – pierwszym domowym seminarium. Nieraz w nocy widywał ojca klęczącego podczas wielogodzinnej modlitwy. Jak bardzo przypomina to liczne świadectwa o nim samym mówiące o leżeniu krzyżem na podłodze w kaplicy.

W okresie krakowskim jego spowiednikiem pozostawał ksiądz Kazimierz Figlewicz, od 1933 roku i podczas okupacji niemieckiej wikariusz katedry na Wawelu. To on – znów według wspomnień samego papieża – powiedział: Chrystus wskazuje ci drogę do kapłaństwa.

Kiedy to nastąpiło? Na to pytanie trudno odpowiedzieć z całkowitą pewnością. Gdy w marcu 1981 roku papież wspominał ten okres swojego życia, podkreślał, że poczuł powołanie w sytuacji codziennego zagrożenia życia.

W tym samym okresie pracując fizycznie, równocześnie kontynuowałem – na tyle, na ile to było możliwe w warunkach terroru okupacyjnego – moje zamiłowania związane z literaturą, nade wszystko zaś z literaturą dramatyczną. Świadomość powołania kapłańskiego ukształtowała się wśród tego wszystkiego jako fakt zewnętrzny, całkowicie dla mnie zewnętrzny i jednoznaczny. Zdawałem sobie sprawę z tego, od czego odchodzę, jak też i z tego, do czego mam dążyć „nie oglądając się wstecz”[7].

Z nieodwołalności decyzji młodego przyjaciela bardzo prędko zdał sobie sprawę jego teatralny mistrz, który wraz z żoną nadal korzystał z mieszkania Wojtyły: Mieczysław Kotlarczyk uważał, że moim powołaniem jest żywe słowo i teatr, a Pan Jezus uważał, że kapłaństwo, i jakoś pogodziliśmy się co do tego[8].

Miesiące poprzedzające wstąpienie do seminarium są w biografii przyszłego papieża ważne jeszcze z jednego powodu. Dojrzał wtedy i umocnił się bardzo maryjny charakter jego pobożności. Karol Wojtyła, który jesienią 1941 roku został przeniesiony z kamieniołomu na Zakrzówku do głównego oddziału produkcji sody fabryki Solvay, wielokrotnie później wspominał swoją lekturę podczas przerw w pracy: Zawsze kiedy przejeżdżam obok tej fabryki, zwłaszcza obok kotłowni w tej fabryce, przypomina mi się ta moja droga życiowa i decydujące momenty mojego życia. Wówczas staje mi przed oczyma mała książeczka w niebieskiej okładce. Nosiła tytuł „Traktat o doskonałym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny”; autorem był święty Ludwik Maria Grignion de Montfort (…) Tak bardzo ją czytałem, że cała była poplamiona sodą, i na okładkach i w środku. Pamiętam dobrze te plamy sody, bo są one ważnym elementem mojego życia wewnętrznego (…). Z tej książeczki nauczyłem się, co to jest właściwie nabożenstwo do Matki Bożej. Miałem to nabożeństwo i jako dziecko, i jako student gimnazjum, czy na uniwersytecie, ale jaka jest treść i głębia tego nabożeństwa – tego mnie nauczyła ta książeczka, czytana właśnie tu[9].

Książeczka francuskiego mistyka pomogła kandydatowi na kapłana zrozumieć, że kult Najświętszej Dziewicy nie jest jakąś konkurencją wobec czci oddawanej Jezusowi. Przeciwnie – nie tylko Maryja prowadzi do Chrystusa, ale i on wskazuje drogę do swojej Matki. Karol Wojtyła przejął z książki świętego Ludwika ideę „duchowego niewolnictwa”, w które człowiek pobożny oddaje się Madonnie. Jako motto swojego pontyfikatu przyjął hasło Totus Tuus, (Cały Twój), będące skrótem formuły Totus Tuus ego sum et omnia mea Tua sunt. Praebe mihi cor Tuum Maria (Cały Twój jestem i wszystko moje jest Twoje. Daj mi serce Twoje, Maryjo).

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...