Ból subiektywizuje, zawęża i zniekształca postrzeganie rzeczywiści. Gdy nie potrafimy mówić o swoich uczuciach, o swoim bólu i ranach, to ranimy innych. Jeśli człowiek nie potrafi przyznać się do własnego bólu, to będzie obciążał tym bólem innych.
W bólu, w smutku, w zagubieniu dajemy wyraz swoim rozczarowaniom, jak uczniowie, którzy zmierzali do Emaus po ukrzyżowaniu Chrystusa. Gdy wali się świat naszej wyobraźni, jak domek z kart, próbujemy uciekać w wirtualny świat albo poddajemy się smutkowi.
Ból subiektywizuje, zawęża i zniekształca postrzeganie rzeczywiści. Gdy nie potrafimy mówić o swoich uczuciach, o swoim bólu i ranach, to ranimy innych. Jeśli człowiek nie potrafi przyznać się do własnego bólu, to będzie obciążał tym bólem innych. Ból potrafi rozlać się i doprowadzić do agresji, do destrukcji, do schodzenia w dół smutku (jak z Jerozolimy do Emaus). Ból zagradza drogę do innych. Życie w bólu może doprowadzić do rozdrapywania ran i do „ślubu” z nim. Gdy ból ma władzę nad nami, mniej widzimy i mniej rozumiemy. Ból doznany od najbliższych jest najbardziej dojmujący. Ludzie w stanie rozżalenia nie są w stanie sobie pomóc. Łzy wypłakują radość życia i prowadzą do osamotnienia. Ucieczka w modlitwę nie jest poszukiwaniem Boga, a szukaniem ukojenia, jak ci, którzy szli do Emaus. Serce zranione bólem jest w stanie odzyskać radość życia.
Jak dotrzeć do spotkania z własnym sercem? Cierpiące serce potrzebuje naszej przyjaźni. Bóg w takich sytuacjach jest z nami. Tę drogę odnajdujemy dzięki łasce. Co zrobić, aby idąc za łaską, nie zatrzymać się na bólu?
Po pierwsze, trzeba usłyszeć i nazwać ból. I nie uciekać przed nim. Spojrzeć mu w twarz. Krok w kierunku bólu jest krokiem w leczeniu. Należy spotkać się przyjaźnie z własnym bólem. Zazwyczaj pierwotną reakcją jest ucieczka od bólu. Potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam spotkać się ze swoim bólem, kto wyprowadzi nas z zapatrzenia w siebie, by wyjść poza krąg cierpienia. Prawdą jest, że jeśli sami nie uporamy się z własnym bólem, to nie pomożemy innym w bólu. Pomożemy innym, o ile pomożemy sobie, gdyż skupienie na sobie nie pozwala przyjść z pomocą innym. Dookoła cierpiącego jest życie, na które trzeba się otworzyć, by łaska życia mogła wypełnić naczynie. Potrzebujemy kogoś, kto pomoże nam spotkać się z własnym bólem. Tym kimś jest Jezus w drodze do Emaus. On dyskretnie, bez narzucania się przybliży nas do słuchania siebie. Słuchania, które nie osądza, nie opiniuje, nie zamyka, a otwiera. Takiego słuchania w bólu nam potrzeba, gdyż bywa ono lecznicze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.