Równowagę, do której zachęca reguła św. Benedykta, uzyskuje się prostymi sposobami: on nie wymagał nieludzkich wyrzeczeń, ale chciał, żeby rezygnować po odrobinie ze wszystkiego, co sprawia przyjemność. Trochę mniej spać, mniej jeść. I trochę więcej się modlić, ale nie za dużo. Żadnej przesady.
Radzi Ojciec, żeby korzystać w życiu codziennym z porad Reguły św. Benedykta. Ale czy da się w ogóle osiągnąć w życiu rodzinnym taką harmonię i stabilność, jaka jest możliwa w klasztorze?
Tu nie chodzi o prosty schemat, w moim życiu np. nie ma żadnej stabilności, jako przedstawiciel zakonu głównie latam samolotami po całym świecie. Z kolei w średniowieczu mnisi iroszkoccy świadomie porzucali życie monastyczne i wyruszali w pielgrzymkę na kontynent, bo chcieli żyć według nauki Jezusa, który „nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć”. Chcieli doświadczyć bezdomności Jezusa, a nie stabilizacji w klasztorze.
To, co w każdym życiu da się z Reguły św. Benedykta urzeczywistnić, to pewna rozsądna równowaga. U mnicha to: modlitwa, praca i studiowanie. Radziłbym wszystkim, żeby, bez względu na sytuację życiową, rano po przebudzeniu poświęcili choćby krótki czas na rozmowę z Bogiem, samemu albo z żoną i dziećmi. Podobnie wieczorem warto podsumować miniony dzień, ofiarować go Bogu, być może poprosić o wybaczenie, jeśli coś poszło nie tak, jak powinno. To daje wewnętrzny pokój i jest najlepszym lekarstwem przeciwko syndromowi wypalenia. Ponieważ nadaję swojemu życiu sens.
Podobnie w dziedzinie pracy. Dużo piszę i wygłaszam sporo wykładów o sztuce zarządzania ludźmi. Św. Benedykt mówi, że opat powinien wiedzieć, iż podjął się trudnego zadania prowadzenia ludzi i że musi w związku z tym służyć wielu najróżniejszym charakterom. Także w przedsiębiorstwie szef tak naprawdę powinien być sługą. Zadbać o to, żeby każdy pracownik zajmował stanowisko odpowiadające jego możliwościom i potencjałowi. Dalej: musi pracowników chwalić za wykonane zadania, to dużo ważniejsze niż krytyka; najskuteczniejszą krytyką jest tak naprawdę właściwie wyrażona pochwała. I jest jeszcze jedna zasada zaczerpnięta z Reguły: przy trudnych kwestiach opat wzywa na radę wszystkich współbraci. Szef firmy i ojciec rodziny też może podobnie zrobić. Powinien wszystkich wysłuchać, bo Bóg czasem przemawia przez najmłodszego. Szeregowy sprzedawca dużo lepiej widzi, jakie są bieżące potrzeby rynku, niż menedżer wysokiego szczebla. Niestety, w firmach często obowiązuje zasada jednomyślności.
Benedykt pisze, że opat powinien tak prowadzić sprawy klasztoru, żeby mocni znaleźli to, czego szukają, a ci słabsi nie uciekli. Podobnie szef nie powinien przeciążać swoich ludzi, bo pewnego dnia wszystko może mu się zawalić. Nie może też być perfekcjonistą, jak pisze Benedykt, ani szorować naczynia tak mocno, aż ono pęknie.
To kilka bardzo prostych zasad do zastosowania w życiu każdego, bo wszystkie się wywodzą po prostu z głębokiej miłości do człowieka i z szacunku do tego, że ten drugi też jest stworzeniem Bożym.
Brzmi aż nazbyt prosto...
Jakiś czas temu byłem w Korei Północnej i prowadziłem negocjacje w sprawie założenia szpitala z przedstawicielem partii, twardogłowym komunistą. Ciężko szło, ale pomyślałem w końcu: ten człowiek jest tak samo stworzony przez Boga jak ja, a do tego tak samo przez Niego kochany. To bardzo zmieniło sytuację, bo po pewnym czasie on odczuł, że go szanuję. O to mi chodzi, kiedy mówię, że wiara może zmienić świat i że jest przede wszystkim służbą ludziom. Chrystus mówił: nie przyszedłem do zdrowych, ale do tych, co się źle mają. O tym niestety często zapominali ludzie Kościoła, żądający pocałunku w rękę. To służba daje radość, a nie stanowisko.
Wróćmy do tego, jak szukać harmonii. Żyjemy w czasach, kiedy gnamy do przodu i nie potrafimy się zatrzymać. Nie ma też momentu w życiu, by się o coś poważnie troskać, np. o zdrowie i bezpieczeństwo swoje i rodziny, stan konta, wyniki egzaminu. I tu ma wystarczyć modlitwa rano i wieczorem?
Kiedy dom mi się pali, muszę oczywiście biec. Ale kiedy dom już się spalił, nie ma po co, bo inni już tam są i niczego więcej nie zmienię.
Wewnętrzny pokój to nie kwestia zrealizowania jakiejś bardziej czy mniej skomplikowanej recepty. Pytanie zasadnicze brzmi: ile potrzebuję do życia. A reguła znowu jest prosta: chodzi o dystans do rzeczy materialnych. Wielu menedżerów jest uzależnionych od pieniędzy w takim stopniu jak alkoholicy od wódki. Myślę czasem, czy nie potrzebują terapii odstawienia... Oczywiście z dużą ilością pieniędzy można zrobić wiele dobra i są tacy, którym się to udaje, mający dystans do sum, którymi dysponują. Ale decydująca jest wewnętrzna prawość i właściwa miara.
To dla naszej wolności wyzwanie: jak znaleźć właściwą miarę, zastosować złoty środek, o którym pisze św. Benedykt. To w przypadku każdego będzie inna miara. Dlatego właśnie człowiek otrzymał rozum. Św. Benedykt nie wymagał nieludzkich wyrzeczeń: chciał np., żeby podczas postu mnisi rezygnowali po odrobinie ze wszystkiego, co sprawia przyjemność: trochę mniej spać, trochę mniej jeść, trochę mniej pić, a to, co się przy okazji zaoszczędzi, oddać biednym. I trochę więcej się modlić, ale z kolei nie za dużo. Żadnej przesady w każdej z dziedzin życia. Wewnętrzny pokój polega także na uświadomieniu sobie, że nikt nie jest doskonały, dlatego ja też nie muszę. I zaakceptowaniu własnych granic.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.