Śmierć jest zawsze okazją do wspomnień i podsumowań; tym bardziej śmierć artysty – jak Jerzy Nowosielski – wiekowego, który od dawna nie malował. Jego ogromny dorobek wydawał się zamknięty.
Podczas homilii wygłoszonej na pogrzebie Nowosielskiego ks. Henryk Paprocki, prawosławny kapłan i przyjaciel artysty, mówił: „jego dom, będący zarazem pracownią i miejscem tylu spotkań oraz wspaniałych dyskusji, stawał się powoli pustelnią, a On sam, ogołocony ze wszystkiego, był coraz bardziej przejrzystym na Boga. Jak postacie i oblicza pustelników, których tak chętnie malował. Pustelnia Jerzego Nowosielskiego w centrum Krakowa była miejscem Jego wycofywania się z życia, gdyż nie interesował się już sprawami tego świata, a tylko tym, co jest najważniejsze i najistotniejsze”.
O Jerzym Nowosielskim napisano już tak wiele, że trudno cokolwiek dodać. Z czasem jednak prawdopodobnie pojawią się nowe spojrzenia na jego twórczość. Być może też pojawi się nowy pomysł na wprowadzenie go do historii polskiej sztuki powojennej, bo metrykalnie jest jej współtwórcą, ale jeśli chodzi o istotę, to niemal całe jego oeuvre pod wieloma względami sytuuje się na marginesie najistotniejszych przemian, jakie zachodziły wówczas w sztuce. Oczywiście, jest to konsekwencja decyzji malarza, niemniej samo akcentowanie jego związków z prawosławiem jako źródłem artystycznego obrazowania nie wydaje się jedyną możliwą odpowiedzią na pytanie o język jego sztuki. Nie rozwiązuje też sprawy podkreślane jego personalnych więzi z kręgiem Kantora i faktu, że w latach 40., podobnie jak wielu artystów z tego środowiska, z dużym wdziękiem odrobił lekcję abstrakcji geometrycznej. Może trzeba byłoby uchwycić się innej nitki – na przykład łączącej jego malarstwo z pracami Bernarda Buffeta? A może poszukiwać pokrewieństw z ekspresją malarstwa innego Łemka – Nikifora?
Bezbronne obrazy
Paradoksalnie, nowe otwarcie spowodowała sytuacja nieprzewidziana: kradzież obrazów i osobistych przedmiotów z domu artysty tuż po jego śmierci. Kradzieże dzieł sztuki są niezbywalną częścią kolekcjonersko-handlowego oblicza świata sztuki, ale chyba nieczęsto mamy takie zbiegi okoliczności, jak w tym przypadku: samotny, skądinąd mający dobrą opiekę artysta umiera, a nazajutrz jego dom zostaje ograbiony.
Przedmioty i obrazy, które zostały skradzione, towarzyszyły malarzowi do ostatnich dni jako codzienne, bliskie, domowe. Pełniły trochę funkcję magiczną, jak talizmany. Kilka namalowanych przez artystę ikon stanowiło część domowego ołtarzyka, łupem złodziei padły również ikona podróżna i dwa obrazy, które przez kilkadziesiąt lat wisiały nad łóżkiem żony artysty, należały zatem do sfery najgłębszej prywatności.
Jerzy Nowosielski zmarł 21 lutego 2011 r., a złodzieje wynosili łupy już następnego dnia, od wczesnego popołudnia. Dzięki działaniom krakowskiej policji i Galerii Starmach, część zagrabionych dzieł szybko odzyskano, część zaś, niestety, nadal jest poszukiwana. Być może kontekst zdarzenia sprawia, że na skradzione obrazy Nowosielskiego patrzymy inaczej niż na pozostałe – wydają się one bardziej intymne.
Historyk sztuki ma naturalną skłonność do kojarzenia dzieł ze sobą i poszukiwania kontekstów. Oczywiście, w tym przypadku również chcemy porównywać, widzieć skradzione obrazy na tle innych, znanych dzieł artysty. Spoglądamy na nie niejako z lotu ptaka, ze szczytu wiedzy o tym, jak dzieło twórcy prezentuje się w szeroko dostępnym oglądzie i opisie. Decyduje o tym właśnie nie co innego jak fakt, że przynajmniej część dorobku Nowosielskiego jest względnie dobrze znana. Jednak ten stan rzeczy dotyczy, niestety – na co słusznie zwróciła mi uwagę Krystyna Czerni – jedynie dzieł znajdujących się w obiegu galeryjnym, podczas gdy obrazy przeznaczone do liturgii, znajdujące się w różnych świątyniach – są rozproszone, a nierzadko zniszczone.
Tę bardziej znaną część twórczości artysty objęły wystawy retrospektywne: poznańska w Muzeum Narodowym (1993 r.) i warszawska w Zachęcie (2003 r.); obie z obszernymi katalogami, przy czym warszawski zawierał ogromny materiał ikonograficzny, stanowiąc tym samym coś na kształt klucza do „oznaczania” dzieł artysty. Ponadto ekspozycja warszawska pozwoliła uchwycić dzieło niemal domknięte. Gdyby było inaczej, gdybyśmy – jak w przypadku dzieł sakralnych – nie dysponowali oglądem całości, tylko pojedynczymi pracami, fragmentami, z których tę całość dopiero mamy złożyć, perspektywa byłaby inna: układalibyśmy kawałki w rodzaj patchworku, który musiałby wystarczyć za całość.
Gdyby nie publiczne ujawnienie obrazów „domowych”, paradoksalnie, nie mielibyśmy prawdopodobnie świadomości, że – w odbiorze jawiące się jako kompletne, bo spełnione – dzieło Nowosielskiego w ogóle ma jakieś luki do wypełnienia. A teraz mamy trochę kłopot; kłopot, który zresztą skłania między innymi do postawienia pytania o całość, o możliwość uchwycenia dorobku artysty.
Niema ikona
Skradziono różne prace: wizerunek Chrystusa, opisywany jako ikona Pantokratora, ikony z wyobrażeniami Matki Boskiej z Dzieciątkiem oraz św. Paraskewy, a prócz nich akt kobiecy, pejzaże z cerkiewkami, kolejki. Wśród tych ostatnich jest jeden obraz szczególnie intrygujący – z ostro, radykalnie skadrowanymi postaciami stojących nagich kobiet, których ciała niejako odcinają obie pionowe krawędzie płótna. Wśród odzyskanych ikon, które współtworzyły wspomniany domowy ołtarz artysty, były dwa niewielkie wizerunki Matki Boskiej z Dzieciątkiem, jedna z wizerunkiem Chrystusa, wszystkie w głębokich drewnianych ramach tworzących rodzaj zaszklonych ochronnych gablot (ikona z Chrystusem-Pantokratorem w metalowej koszulce). Obok nich znalazła się wspomniana maleńka ikona podróżna z Matką Boską (z przełomu XIX i XX wieku) w zamykanej drewnianej skrzyneczce ze szklanym wieczkiem. Poza ikonami w koszulkach obrazy są autorstwa Jerzego Nowosielskiego. Nie odnaleziono natomiast między innymi obrazu Miłosierdzia Bożego (mylnie identyfikowanego z Pantokratorem).
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.