Odpowiedzialni za przyszłość cywilizacji

Don BOSCO Don BOSCO
7-8/2011

Większość Polaków, może nie 90%, ale w granicach połowy ma poczucie, że Dekalog jest zestawem wartości, wokół którego powinny funkcjonować reguły prawa w państwie, ale jak się tych samych Polaków pyta, czy powinni być wybierani do władzy ludzie związani z Kościołem, to już większość mówi „nie”.

 

Jakich symptomów?

Jestem mamą trójki dzieci, babcią, więc czasami wykorzystuję swoje siwe włosy i osobiste, także bardzo trudne doświadczenia, by rozmawiać i wspierać innych. Gdy słyszę młode kobiety, które zaskoczone odkrywają, że można być porzuconą z dzieckiem, a nawet dziećmi przez męża, który mimo kilku lat wspólnego życia pyta zdziwiony; „Jakie ratowanie związku, o co ci chodzi?” to wiem, że dzisiejszy świat nie jest dla nich żadnym oparciem. Widzę, jak boleśnie odkrywają, że cała ta feministyczna wizja świata, na którą młode pokolenie dziewcząt i chłopców dało się namówić, obudowana pozorną równością i pozornym dowartościowaniem kobiet jest iluzją. Decydując się na macierzyństwo, nie przewidują skutków feministycznego zawołania: „mój brzuch, mój wybór”. Jeśli to „mój wybór”, to także „moje dziecko i moja sprawa”, a panowie są przekonani, że zwalnia ich to z poczucia odpowiedzialności za trwałość rodziny. Świat zewnętrzny od szkoły, przez rodzinę, media, filmy, dyskurs publiczny itd. wychowuje dzisiaj „partnerów”, ale nie mężów i ojców. I wobec tego świata kobiety są bezradne. Czują się przymuszone do akceptacji tej narracji, ale nie są w tym świecie szczęśliwe.

Bo zupa była za słona, a związek wolny...

Także, bo to oczywiście nie tylko feminizm. Bardzo poważnie traktuję perspektywę wprowadzenia tzw. związków partnerskich. To będzie dramatyczny cios w bezpieczeństwo rodziny i dzieci. Rodzice mają prawo oczekiwać, że państwo pomoże im wychować dzieci zgodnie z ich systemem wartości, po czym dzieci przekażą te wartości następnemu pokoleniu. A tu okazuje się, że grozi nam państwo, w którym nasze dzieci otrzymają komunikat: wszystko jedno czy założycie rodzinę, w której urodzą się dzieci, czy swoje miłosno-erotyczne potrzeby będziecie realizować w „związku partnerskim”. Ten wybór nie jest równoważny, a jego prawne zrównanie oznacza destrukcję systemu wartości, w którym dziecko rodzi się w rodzinie, a nie w laboratorium. Mam prawo formować postawy swoich dzieci wedle systemu wartości, w którym małżeństwo jest spotkaniem mężczyzny i kobiety, a rodzina piękną konsekwencją tego spotkania, bo rodzą się w niej dzieci. Małżeństwo jest tak trudne, że dla utrzymania jego trwałości potrzebujemy pomocy Boga. I żadne udane techniki seksualne tego problemu nie rozwiążą. I nagle państwo mówi: nie będziemy ci w tym pomagać. W podręcznikach szkolnych będziemy mówić, że twój chrześcijański, rodzicielski czy macierzyński pomysł jest wart tyle samo, co gejowski, lansowany na paradach równości. To potężne uderzenie w prawa rodziców.

I, oczywiście, to my jesteśmy przedstawiani jako ci „nietolerancyjni”...

Bo dajemy się złapać w pułapkę, która polega na tym, że jesteśmy definiowani przez drugą stronę jako „posłuszni” naukom Kościoła. Kiedyś w rozmowie o związkach homoseksualnych usłyszałam od pewnej młodej, sympatycznej i bardzo zdolnej pani socjolog: „Pani jako osoba wierząca musi (!) mieć takie poglądy”. Odpowiedziałam, ku jej zdumieniu, że miałabym te same poglądy nawet, gdybym była niewierząca. Druga strona sporu sugeruje, że nie rozumiemy wolności, rozwoju, równości etc., bo jesteśmy „posłuszni”, czyli bezwolni wobec nauczania Kościoła. To bardzo ważne, żeby katolicy zrozumieli, że nasza oferta jest po prostu lepsza i nie trzeba być wierzącym, żeby to zrozumieć. To w naszym sposobie widzenia świata tkwi przyszłość, bo przyszłością są dzieci, rodzice a nie psychoterapeuci, „nowe” techniki seksualne, adrenalina, sztuczne wspomagacze i laboratoria z in vitro.

W in vitro też nie ma przyszłości?

Opisałam kiedyś w „Gościu Niedzielnym” autentyczny przypadek przytoczony w szwedzkim, opiniotwórczym dzienniku. To historia pracownicy socjalnej (rodzinnej), która pisze, że ma wątpliwości czy powinna przedłożyć sądowi pozytywną opinię dotyczącą przyznania praw rodzicielskich mężczyźnie będącemu w związku homoseksualnym z ojcem dziecka. W tym konkretnym przypadku plemnik tatusia połączono metodą in vitro z kupionym w Szwecji jajeczkiem Szwedki i wysłano do Indii do kobiety, która została opłacanym „inkubatorem”. Wynajęta „matka” podpisała zobowiązanie, że nigdy nie będzie rościła praw do tego dziecka. Otóż wątpliwość tej pracownicy, która miała wydać sądowi opinię (ostatecznie wydała pozytywną) dotyczyła tego, że szwedzkie prawo daje matce zastępczej sześć tygodni na podjęcie decyzji czy oddaje dziecko czy nie, a w tym przypadku ten okres skrócono praktycznie do dwóch dni. Jej rozterka dotyczyła tego czy to się mieści w prawie szwedzkim. Jeśli mówimy „nie” in vitro, aborcji czy związkom partnerskim itp., to nie dlatego, że ślepo wierzymy w to, co wyczytaliśmy w katechizmie lub usłyszeliśmy od Benedykta XVI, ale dlatego, że mamy obowiązek przestrzec: kochani zobaczcie, to nie jest takie fajne, jak się zdaje. A konsekwencje dla całej społeczności mogą okazać się naprawdę dramatyczne.

Co może zrobić rodzic lub wychowawca, żeby zachęcić młodych do brania odpowiedzialności za kształt życia społecznego i politycznego?

Postawiłabym przede wszystkim na uświadamianie sobie i dzieciom poczucia własnej wartości. Trzeba pomóc odkryć, że to nasza wiara, nasz system wartości i sposób widzenia świata pozwolił nam przetrwać zabory, drugą wojnę światową i obalić komunizm. Najpierw uformował nas jako naród, a gdy nie mieliśmy własnego państwa, to rodzina i Kościół były miejscami, które nadawały nam tożsamość. Polski katolicyzm okazał się być po 1945 roku najważniejszym źródłem naszej niezależności i nieprzystawalności do komunizmu. Nasz katolicyzm nie był zacofany tylko innowacyjny, nie był autorytarny tylko kreatywny, ponieważ dał nam nadzieję i pozwolił zobaczyć szansę zmiany. To nie są bagatelne rzeczy odzyskać suwerenność i demokrację i jeszcze przyczynić się do rozpadu Związku Radzieckiego. Tego sukcesu nie można pozwolić sobie odebrać, podobnie, jak nie można zapomnieć, co było jego źródłem.

rozmawiali: ks. Andrzej Godyń SBD  i Małgorzata Tadrzak-Mazurek


 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...