Oni i tak przyjdą...

Tygodnik Powszechny 31/2011 Tygodnik Powszechny 31/2011

Nie sądzę, by różnorodność była wartością pierwszego rzędu, jak wolność czy sprawiedliwość. Jest ona ekscytującym faktem, ale nie można jej traktować jako wartości samej w sobie.



Przypomina mi się słynne stwierdzenie amerykańskiego Sekretarza Stanu Deana Achesona z wczesnych lat 60. XX wieku, że Brytania „straciła imperium, ale jeszcze nie znalazła sobie roli”. Taka jest dziś pozycja Rosji. Na odnalezienie właściwej roli potrzeba czasu. Stracić imperium to wielki cios – kiedy jest po wszystkim, czujesz ulgę, ale to bardzo ciężki proces do przejścia. Szczególnie wówczas, kiedy nie do końca wiesz, co zostało utracone, kiedy spoglądasz na Białoruś, Ukrainę, Gruzję i myślisz: „A może jeszcze mamy szansę...”.

Sądzę, że co do jednej rzeczy powinniśmy się zgodzić: przyszłość Rosji to przyszłość nowoczesnego państwa narodowego. Złożonego z wielu grup etnicznych, ale narodowego. Nie zaś imperium.

***

Czy z tych historycznych podziałów wynika jakaś szczególna europejska aksjologia? Zestaw wartości reprezentatywnych dla mieszkańca naszego kontynentu?

To nieprawda, że istnieje pewien zestaw miłych i zacnych wartości czy norm, które są nasze, europejskie, a gdzieś indziej inny zestaw związany z nacjonalizmem, nietolerancją, ksenofobią itd., który byłby z definicji nieeuropejski. Pamięta pan z pewnością potężną debatę wokół Środkowej Europy w latach 80. ubiegłego wieku, kiedy Francois Bondy powiedział, że Adolf Hitler jest w tym samym stopniu europejczykiem co Milan Kundera. Przecież po 1945 r. europejczycy pokazali, kim chcieliby być, a nie kim są – to istotne rozróżnienie. Dokonaliśmy świadomego wyboru wartości z szerokiego europejskiej repertuaru.

Pytam o to nie bez powodu. 11 maja Javier Solana przedstawił w Stambule raport „Żyjąc we wspólnocie” opracowany przez Grupę Wybitnych Osobistości, której jest Pan członkiem. Raport ten zakłada jakiś rodzaj wspólnej europejskiej aksjologii albo przynajmniej projektuje ją na przyszłość.

Kiedy wielkie międzynarodowe organizacje stają się przedsiębiorstwami globalnymi, często zaczynają odczuwać potrzebę jasnego sformułowania swojej tablicy wartości. Pracując w polskiej firmie, zakłada pan, że współpracownicy rozumieją zasady gry. Kiedy jednak firma stanie się całkowicie międzynarodowa, pojawia się potrzeba klarownego sformułowania tych zasad. Tego doświadczamy dziś w Europie – Wietnamczycy, Marokańczycy, Ukraińcy czy Portugalczycy nie mają żadnego wyraziście wspólnego kodeksu, trzeba go dopiero sformułować. Taki był cel naszego raportu. Pokazać to, co zaakceptować musi każdy Europejczyk, jak na przykład wolność i równość wobec prawa. To podstawowy postulat naszego projektu, obejmujący mężczyzn i kobiety różnych ras i różnego koloru skóry...

Jako aksjologiczne minimum...

Może pan być muzułmaninem, scjentologiem, zoroastrianinem, może pan – jak to coraz częściej obserwujemy – posiadać mnogie tożsamości, żyjąc wśród wielu różnych kultur. A dzięki łatwej i szybkiej komunikacji, tanim lotom, internetowi, telewizji satelitarnej i telefonom komórkowym może pan być jednocześnie w Hiszpanii i w Maroku, we Francji i w Algierii, w Wielkiej Brytanii i Pakistanie. Dlatego mówimy coraz częściej o „Europejczykach z dywizem” (hyphenated Europeans). Tak jak istnieją Amerykanie włoskiego, polskiego czy wietnamskiego pochodzenia, tak musimy dziś zaakceptować europejczyków pakistańskiej czy nawet azjatyckiej proweniencji.

Czy ta rosnąca różnorodność Europy to jest upragniona wartość dodana czy po prostu czynnik, którego nie da się już uniknąć?

Z całą pewnością to drugie. Choć i pierwsze może być prawdą. Drugie, bo mamy dziś do czynienia z gwałtownym starzeniem się populacji Zachodniej Europy, podczas gdy po drugiej stronie Morza Śródziemnego czekają kraje, których 50-60 procent mieszkańców nie skończyło jeszcze trzydziestki. I są to biedne kraje. Nic bardziej oczywistego: biedni młodzi ludzie ciągną w stronę bogatszych i starych. To się musi stać, choćbyśmy się przed tym bronili, zamykając granice, strzelając do ludzi szukających ucieczki w wodach Morza Śródziemnego, pozostawiając ich tam na pewną śmierć – co się właśnie dokonuje na Lampedusie. Oni i tak przyjdą. Przyszłość Europy zależy od tego, czy uda nam się nad tym procesem zapanować, znaleźć właściwą równowagę między integracją wymagającą akceptacji podstawowego kodeksu bycia Europejczykiem w wolnym społeczeństwie a tolerancją dla różnorodności.

***

Różnorodność staje się wyzwaniem, kiedy wkrada się do historycznego dyskursu; kiedy dyskurs ten budowany jest z punktu widzenia interesów poszczególnych narodów i grup etnicznych. Czy nie potrzebujemy jakiejś jednej, wspólnej historii Europy? Choćby po to, by rozstrzygnąć, kiedy zaczęła się II wojna światowa?

Nie da się tak pisać historii. Można artykułować odmienne interpretacje faktów, ale nie da się napisać książki zawierającej dwadzieścia siedem różnych interpretacji II wojny światowej – to jest najzwyczajniej niemożliwe. Jeśli usuniemy z dyskursu historycznego wszystko, co mogłoby urazić którekolwiek z państw członkowskich, zostanie nam zupa pozbawiona smaku.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...