O nowoczesnym zacofaniu, naiwnym pojmowaniu modernizacji, zaniżonych ambicjach i możliwości zachowania swojej „swoistości” z prof. Zdzisławem Krasnodębskim rozmawia Wiesława Lewandowska
– Chyba nikt w Polsce nie wie, jak tego dokonać!
– Dlatego trzeba zacząć od zmodernizowania modernizatorów. To oni muszą wyjść z kręgu swoich dość naiwnych wyobrażeń na ten temat.
– I np. przypomnieć sobie choćby modernizację II RP? Dlaczego wtedy było łatwiej?
– Inna była wówczas sytuacja na świecie, czerpaliśmy z zupełnie innych wzorów, rzeczą oczywistą było, że formą polityczną zapewniającą modernizację jest państwo narodowe, że rozwój polega na tworzeniu gospodarki narodowej, że państwowy protekcjonizm nie zawsze musi być zły... Po 1989 r. panowały inne dogmaty, a nasz błąd polegał na tym, żeśmy je dość naiwnie zaakceptowali. Oczywiście one były wtedy poparte pewną siłą, ale przecież nie musiało wcale dojść do tego, że wszystkie kraje nowej Europy się zdezindustrializowały...
– Można było wybrać inną drogę?
– Nie powiedziałbym, że ten zasadniczy wybór drogi był całkowicie zły, był może zbyt radykalny. I mimo że na początku procesu transformacji toczyły się pewne dyskusje – np. o zmianach własnościowych, powszechnym uwłaszczeniu – to ich konkluzje nie przełożyły się nigdy na sensowne, korzystne dla Polski zmiany. Po pewnym czasie okazało się, że ciągle jesteśmy w tym samym miejscu, co zawsze, czyli daleko za tzw. Zachodem.
– Było za późno na korekty?
– Nigdy nie jest za późno... Moim zdaniem, nasz stały kłopot polega na tym, że polska nauka nie zajęła się badaniem tegoż Zachodu. Dlatego nie rozumiemy dokładnie mechanizmu, który powoduje, że tamte społeczeństwa są dynamiczne. I jeśli nawet chcemy coś imitować, to nie wiemy, co i w jaki sposób. Dlatego do dzisiaj obowiązuje wciąż ta sama recepta: musimy dokonywać modernizacji, licząc głównie na pomoc zewnętrzną.
– Bez tej pomocy chyba w ogóle trudno mówić o modernizacji biednego kraju?
– Oczywiście, nie można lekceważyć funduszy europejskich, ale oprócz nich niezbędne są w Polsce daleko idące reformy – reformy, a nie kryjące się pod nimi programy oszczędnościowe, które są głęboko niewystarczające. Przykład Grecji pokazuje najlepiej tę niewystarczalność... Należy się więc zastanowić nad prorozwojową strategią, która umożliwia krajowi samodzielne wytwarzanie dobrobytu, idei, rozwijanie własnych zasobów intelektualnych. Tymczasem nam przed kilku laty wmówiono, że najbardziej pozytywnym aspektem wejścia do Europy będzie to, że Polacy będą wreszcie mogli pracować legalnie w krajach zachodnich. Już to świadczy, jak niskie mieliśmy ambicje.
– A te nasze ambicje, zdaniem Pana Profesora, od tamtego czasu w ogóle nie wzrosły?
– Jeśli nawet wzrastają, to niekoniecznie z korzyścią dla kraju. Ostatnio słyszę, że ambicją Polski jest wprowadzenie upraw GMO, co może zniszczyć tradycyjne polskie rolnictwo, które mogłoby być przecież naszym atutem w Europie.
– Atutem Polski jest ponoć kultura, co podkreśla się często przy okazji prezydencji w UE.
– To gruba przesada. Obawiam się raczej, że także w sensie cywilizacyjno-kulturowym mamy, niestety, ten sam peryferyjny status. Jeżeli jeszcze dziesięć lat temu zapowiadaliśmy, że to my będziemy Europę zmieniać, to dzisiaj łatwo zauważyć, iż większość polskich wydarzeń kulturalnych jest wtórna w stosunku do zachodnich. Dowodem był Kongres Kultury we Wrocławiu, na którym nie powiedziano niczego, czego nie można by powiedzieć w jakimkolwiek innym miejscu Europy…
– Może to dlatego, że wciąż chcemy się raczej przypodobać, niż pochwalić czymś naprawdę swoim?
– Zapewne, bo przecież Polska jest ciekawym kulturowo krajem, ciekawym nawet przez toczące się tu spory, tyle że w żadnych prezentacjach ta najciekawsza swoistość Polski nie jest przedstawiana. Pewnie to na skutek istnienia ideowego monopolu, który zawsze kończy się drętwą ciszą i sztucznością... Nie potrafimy pokazać np. dziedzictwa „Solidarności”, które zastygło w slogany, a które dzisiaj – zwłaszcza poprzez jego aspekty socjalne – w sytuacji kryzysu miałoby wielkie znaczenie. Nie chcemy przyznać, że Polska to obecnie bodaj największy kraj katolicki w Europie, kraj o bardzo ciekawej religii obywatelskiej.
– I chyba coraz bardziej wstydzimy się tej katolickości przed Europą?
– Tak, bo uważamy, że w propagandowych imprezach ta tematyka powinna być skrzętnie ukrywana. O ile jeszcze kilka lat temu Polska walczyła o Invocatio Dei w preambule konstytucji europejskiej i chciała dokonywać rechrystianizacji Europy, o tyle teraz wręcz przeciwnie… To dzisiejsze przekonanie polskich polityków, że Kościół i chrześcijaństwo ma się sprowadzić tylko do wymiaru wiary indywidualnej, jest zaprzeczaniem przekazu Jana Pawła II. Jeśli do tego dodać ochocze przyjmowanie najbardziej zbanalizowanej wersji kultury zachodniej, to mamy to, co mamy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.