Starzy i nowi lokatorzy

Tygodnik Powszechny 45/2011 Tygodnik Powszechny 45/2011

Nie podzielam tezy, że katolicy znad Wisły niosą zlaicyzowanej Europie kaganek religijnej oświaty. W naszym społeczeństwie zapala się sporo sygnałów alarmowych.

 

To nie przypadek, że pojęcie „nowej ewangelizacji” bł. Jan Paweł II wprowadził podczas pierwszej pielgrzymki do Polski w 1979 r. Gest proroczy? Myślę, że tak. Papieskie „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi, tej ziemi” było błaganiem zarówno o wolność, jak i o kolejne zesłanie Ducha, które miałoby odświeżyć u nas chrześcijaństwo.

Jak zwykle zgadzamy się z Papieżem pojęciowo – jak ująłby to bł. John H. Newman – czyli na poziomie intelektu. Bo przecież nie wypada myśleć inaczej. Ale brakuje przyobleczenia tej zgody w ciało.

W „Redemptoris missio” Jan Paweł II zaznacza, że w reewangelizacji chodzi o głoszenie Dobrej Nowiny „w krajach o chrześcijaństwie starej daty (...), gdzie całe grupy ochrzczonych utraciły żywy sens wiary albo wprost nie uważają się już za członków Kościoła, prowadząc życie dalekie od Chrystusa i od Jego Ewangelii”. Nowa ewangelizacja zakłada więc, że coś nie gra, że coraz częściej mamy do czynienia z niewiarą wierzących. Istnieje kilka wariantów tej „osłabionej” chrześcijańskiej egzystencji: wiara ewangeliczna nie przeniknęła do serc i umysłów, bo wskutek zbyt hermetycznego języka, odległego od nurtów współczesnej kultury, nie została zrozumiana i potwierdzona osobistym wyborem Chrystusa. Albo przywdziewa się ją jak odświętny garnitur, wyciągany z szafy od wielkiego dzwonu. Przez wielu mogła nawet zostać przyswojona i rychło zaprzepaszczona. A są i tacy, którzy usłyszeli orędzie, ale o nim zapomnieli. Naiwnością byłoby sądzić, że u nas takie zróżnicowanie „nieautentycznej” wiary nie występuje.

Pocieszamy się, że kościoły są pełne, ludzie chrzczą dzieci, urządzają śluby i pierwsze komunie. Joanna Bątkiewicz-Brożek („TP” nr 42/11), polemizując z ks. Arturem Stopką („TP” nr 41/11), twierdzi, że u nas wiara ma się dobrze, a nawet wspaniale. Jednak powołując się na świetlany przykład zaangażowania księży i wiernych z własnej parafii, popełnia klasyczny błąd pars pro toto: rozciąga jedno doświadczenie na cały Kościół w Polsce. Trudno nie przyznać jej racji, że tu i ówdzie mamy powody do radości. I trzeba je zauważać. Nie podzielam jednak tezy, że katolicy znad Wisły niosą zlaicyzowanej Europie kaganek religijnej i moralnej oświaty, gdyż to „Polacy klękają przed tabernakulum na oba kolana, chodzą na niedzielne Msze św. i czynią znak krzyża przed jedzeniem”. W naszym społeczeństwie zapala się sporo sygnałów alarmowych.

GUS podaje, że wzrasta liczba rozwodów. W 2010 r. sięgnęła prawie 72 tys. Wśród tych par jest wiele małżeństw konkordatowych. W tym samym roku aż 20 proc. dzieci przyszło na świat w związkach pozamałżeńskich. Nasilają się nastroje antykościelne, żeby wymienić tylko sukces Ruchu Palikota. Na partię tę głosowali głównie ludzie młodzi, także ochrzczeni i uczęszczający na katechezę. Znajomi katecheci mówią mi otwarcie: wychodzimy z błędnego założenia, że zapisanie się na lekcję religii równa się ze strony nastolatka wyznaniu wiary.

Nie sztuka więc działać dopiero, gdy staniemy na skraju przepaści. Nie możemy ucinać sobie drzemki i zadowalać się utrzymaniem status quo. Także zaangażowani wierzący (duchowni i świeccy) potrzebują odnowy, nieustannego pogłębiania, powrotu do źródeł, aby nie osłabli i mogli również wpływać na obojętnych, zniechęconych i zagubionych.

Dlatego w przeciwieństwie do ks. Artura Stopki uważam, że nowa ewangelizacja powinna objąć zarówno starych, jak i nowych „lokatorów” Kościoła. Z naciskiem na tych pierwszych. Trzeba ochraniać – jak powie Ezechiel – „tłuste owce”, które są (jeszcze) w środku. Potem wychodzić do tych, które wprawdzie formalnie nie wyszły poza opłotki, ale sercem dawno są już na zewnątrz. W końcu należy przyciągać osoby, które nie interesują się Ewangelią i Kościołem. W pewnym sensie musimy wrócić do tego, co czynił sam Jezus, który prawie nie głosił Ewangelii poganom, lecz osobom uważającym się za wierzące. Żeby one uczyły dalej.

Od czego zacząć? Pierwszym krokiem jest dokonanie krytycznej i rzetelnej oceny stanu chrześcijaństwa w lokalnym Kościele. W wytycznych na Synod o nowej ewangelizacji czytamy, iż „jest to czynność, która wymaga przede wszystkim procesu rozeznania w kwestii, na ile chrześcijaństwo jest dziś zdrowe, a także oceny uczynionych już kroków i napotkanych trudności”. Oczywiście wszystkiego nie da się sprawdzić. Nie wiemy, jak w ludzkich sercach działa Bóg. Ale Chrystus wyraźnie każe obserwować, czy człowiek wydaje owoce.

I nie wystarczy uzupełniać rubryki podczas spisu dominicantes i communicantes. Należy przyjrzeć się też kulturowym zmianom, przeanalizować wskaźniki socjologiczne. Pełniejszy obraz polskiego katolicyzmu pomoże opracować realistyczny plan duszpasterski. Wszak chrześcijaństwo to z pewnością coś więcej niż „chodzenie do kościoła”.

Sądzę, że właśnie lęk przed konfrontacją z nieprzyjemną stroną prawdy o naszej kondycji utrudnia „ugryzienie” nowej ewangelizacji. Stąd uniki i ślepota. Jednak dopóki będziemy utrzymywać, że sekularyzacja omija nas szerokim łukiem, dopóty o nowej ewangelizacji będziemy pisać wiersze, zadowoleni, że nas ona nie dotyczy.
 

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...