Adwentowa ściąga

Tygodnik Powszechny 50/2011 Tygodnik Powszechny 50/2011

Radość nie zjawia się, gdy rozmyślamy nad smutnymi okolicznościami życia. Przychodzi, gdy widzimy cel naszej drogi.

 

Każdemu z nas przydarzyło się przynajmniej raz w życiu zapisać coś na wewnętrznej stronie dłoni, np. kilka podstawowych informacji na wypadek ataku demencji w czasie klasówki. Wątpliwe, czy Ewangeliści i św. Paweł tak zapisywali swoje myśli. Pewnym jest natomiast, że w Liście do Tesaloniczan Apostoł zawarł trzy krótkie punkty, w których odpowiedział na kultowe już w Polsce pytanie: „jak żyć?”.

Bądźcie zawsze radośni. Nieustannie się módlcie. Za wszystko dziękujcie Bogu. Ale czy aby na pewno te trzy zdania można potraktować jako ściągę pomagającą żyć?

Bądźcie zawsze radośni. Na pierwszy rzut oka to zbyt optymistyczne zalecenie. Nikt rozsądny, pozostający przy odrobinie zdrowych zmysłów, nie jest w stanie zawsze zachowywać się radośnie. Życie składa się przecież z wielu smutnych i bolesnych chwil. Cierpienie, choroby, zawody miłosne, bolesne rozczarowania brakiem lojalności przyjaciół, zdrady małżeńskie, wypaczenia ideałów, łamanie sumień, wykluczenie ze społeczności, samotność. Do tej litanii dodajmy głód, pragnienie, brak środków materialnych do godnego życia, nieposzanowanie godności, zamykanie przed ludźmi granic państw. Wielu porządnych chrześcijan ma naprawdę niewiele powodów do permanentnej radości. Każdy psycholog popuka się znacząco w głowę, słysząc taką radę, szczególnie gdy w tle życia jawią się nieprzyjemne zdarzenia.

Nieustannie się módlcie. Kto próbował choć raz wejść w kontakt z Bogiem na modlitwie, ten wie, że czasem łatwiej jest tłuc przysłowiowe kamienie na drodze, niż się modlić. Odmawianie różańca, gdy myśli niczym gołębie fruwają wokół spraw pierwszej potrzeby, jest udręką sumienia. Modlitwa ustna, myślna czy kontemplacyjna, gdy trzeba zająć się sprawami zwykłych ludzi, to luksus dostępny mnichom, spokojnie żyjącym w zaciszu klasztorów. Wieczorny rachunek sumienia, gdy nie mamy ochoty na nawrócenie, też wydaje się być zajęciem żmudnym i niepotrzebnym. Nic przecież nie zmienia w rozkładzie jazdy następnego dnia. Do tego dodajmy liczbę modlitw niewysłuchanych, Mszy św. byle jak odprawionych, litanii wyszeptanych bez ładu i składu. Doprawdy, św. Paweł wydaje się być wielkim stoickim idealistą. Daleko mu do kontaktu z rzeczywistością.

Za wszystko dziękujcie Bogu. Naprawdę za wszystko? Za niesprawiedliwe potraktowanie przez przyjaciół? Za zwolnienie z pracy w dobie kryzysu? Za oszustwa intelektualne otwierające drogę kariery dla autorów plagiatów? Za brak wyobraźni i cenzurę obyczajową? Za niemożność zajścia w ciążę i za rozwód rodziców? Za kłamstwa, oszczerstwa, intrygi, makiawelizm w każdym sektorze naszego życia społecznego, politycznego, a nawet kościelnego? Za to mamy Bogu dziękować?

No, nie. Nasz stary, dobry święty Pawle! Miejże choć trochę wyobraźni! Porzuć ten twój romantyczny idealizm. Nie zawsze w Bogu przecież żyjemy, poruszamy się i jesteśmy. Na co dzień poruszamy się w marnym świecie, marnym czasie i pośród marnych spraw.

Chyba że jest inaczej... Radość przecież nie jest euforycznym wyrażaniem stanów szczęścia. To raczej poczucie, że Bóg jest zawsze po naszej stronie, szczególnie wtedy, gdy my sami mamy odwagę stać po stronie krzywdzonych i bitych. Radość nie zjawia się, gdy rozmyślamy nad smutnymi okolicznościami życia. Przychodzi, gdy widzimy cel naszej drogi. To chyba stan podobny do tego, jaki przeżywa dziecko, ucząc się jazdy na rowerze. Rodzice każą mu patrzeć przed siebie, na jakiś zakręt na końcu drogi, na odległy horyzont, gdzie drzewa kołysane wiatrem kiwają gałęziami. Maluch się lęka, może się przewróci, ale za chwilę znów usłyszy pęd wiatru w uszach.

Radość chrześcijańska to wyzbycie się lęku, a nie chichotanie podlotka. Radość chrześcijańska to owo patrzenie przed siebie, na daleki widnokrąg życia. Radość chrześcijańska to świadomość, że na tym horyzoncie jest Bóg. Psalmista mówi o Nim: „Ty pokazujesz mi drogę życia, a przed Twym obliczem – pełnia radości” (Ps 16, 11).

Ale co z nieustanną modlitwą? Przypomnijmy sobie „Drogę Pielgrzyma”, cudowną książkę anonimowego pisarza rosyjskiego, opowieść o powtarzaniu w nieskończoność wersetu „Jezu Chryste, Synu Boga Żywego, zmiłuj się nade mną”. Może ta praktyka zakorzeniona w duchowości Ojców Pustyni zdaje się nie nadawać do naszej teoretycznej teologii uprawianej zza biurka, a nie z perspektywy życia. Ale rosyjski starzec doświadczał cudów, powtarzając ten werset najpierw sto, potem tysiąc, potem pięć tysięcy, dziesięć tysięcy i dwadzieścia tysięcy razy.

Nie myślmy, że o mechaniczne powtarzanie mantry tutaj idzie, ale o uformowanie serca tęskniącego za Bogiem. Św. Augustyn odkrył, że modlitwa nieustanna wyraża się pragnieniem Boga. „Pragnienie modli się zawsze, nawet kiedy milczy język. Jeżeli pragniesz zawsze, modlisz się zawsze. Kiedy zasypia modlitwa?” – pyta Augustyn (Kazanie 80, 7). A w innym miejscu pisze: „Twoja modlitwa to twoje pragnienie; jeśli pragnienie jest trwałe, to modlitwa twoja też jest trwała” („Objaśnienia Psalmów” 37, 14). Tak więc nie chodzi o codzienne, nieustanne zasypywanie Pana Boga prośbami. To nie czyni nas lepszymi chrześcijanami. Jedynie desiderium Dei, pragnienie Boga, czyni z nas ludzi Boga.

Dopiero z tej perspektywy łatwiej za wszystko dziękować Bogu. Łatwiej nie znaczy łatwo. Bo łatwo dziękuje się Bogu za wygraną na loterii, za awans zawodowy, za ordery przypinane do piersi. Nauczymy się Bogu dziękować za wszystko, nawet za zło, jakie nas spotyka, jeśli zżyjemy się z Nim na tyle, by odkryć Jego charakter i sposób Jego działania. Bo – jak mawia stare portugalskie przysłowie – Bóg pisze prosto na krzywych liniach życia. Smutne i tragiczne doświadczenia pozostaną zawsze nieszczęśliwymi, ale nie muszą być stanem trwałym. Uczestnicząc w pogrzebie, możemy dziękować Bogu, że poza grobem też jest życie (zakładając, że wierzymy w istnienie życia wiecznego, rzecz jasna).

Gdy jesteśmy dotknięci niesprawiedliwością, warto pomyśleć, że nie tylko nas to spotkało. Przed nami ktoś też był tak potraktowany, ale wierzymy, że Bóg stanie po naszej stronie. Gdy tracimy pracę, gdy przegnano nas z horyzontu czyjegoś życia, to ta sytuacja może przecież stać się dla nas okazją odnalezienia nowych perspektyw i możliwości. Nawet sytuacja tak bolesna jak rozwód może być okazją do podziękowania Bogu za to, że leczy nasze duchowe rany i jest zawsze gotów przebaczyć nam nasze grzechy, bo przecież nikt przed Nim nie jest bez winy.

Trudno stosuje się tę adwentową ściągawkę. Wolimy się smucić, i to w tym celu, by inni nam okazali współczucie. Wolimy wierzyć, że chcieć to móc. Modlitwa do niczego nie służy. Jest podyktowana wyłącznie stanem wyższej konieczności...

Te trzy zdania św. Pawła nie są przesadzone ani oderwane od życia. Radujcie się zawsze. Módlcie nieustannie. Za wszystko dziękujcie. Zamiast bezsensownie pytać „jak żyć”, lepiej zacząć od docenienia trwałej obecności Boga w całej naszej codzienności.
 

«« | « | 1 | » | »»

TAGI| ADWENT, RADOŚĆ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...