Jak 100 lat temu?

Niedziela 19/2014 Niedziela 19/2014

O europejskiej obronie Rosji, ukraińskich nadziejach i polskich złudzeniach z prof. Zdzisławem Krasnodębskim rozmawia Wiesława Lewandowska

 

WIESŁAWA LEWANDOWSKA: – Zachód ponoć otrzeźwiał, podobno coś wreszcie zrozumiał – cytuję tu określenia polskich komentatorów z czasu, gdy na kijowskim Majdanie ginęli Ukraińcy – i wyzbył się złudzeń, że Rosja jest cywilizowanym krajem, że nie jest ona zagrożeniem dla zasad, którymi kieruje się cywilizowany świat. Czy tak się stało, Panie Profesorze?

PROF. ZDZISŁAW KRASNODĘBSKI: – Zachód zdecydowanie nie wyzbył się złudzeń ani też swoich interesów, które skłaniają go do ugody z Rosją. Jednakże trzeba tu odróżnić wyraźnie stanowisko Europy od amerykańskiego, które zawsze cechował większy realizm polityczny, mimo prezydentury Baracka Obamy, którego uważa się za pierwszego „europejskiego” prezydenta USA. Ku wielkiej uldze Niemiec i Francji zastąpił on bardzo „amerykańskiego” i nielubianego w Europie Busha z Teksasu. Ale ta „europejskość” Obamy jest szczególna, bo trudno mówić, że prezydent Obama dobrze rozumie tę dzisiejszą Europę...

– Bo i trudno ją chyba zrozumieć, obserwując stosunek Unii Europejskiej, poszczególnych państw i samych Europejczyków do konfliktu rosyjsko-ukraińskiego...

– To prawda. Główny nurt polityczny Europy swych tradycyjnych iluzji co do Rosji wcale nie chce się pozbyć. Wręcz przeciwnie – po fazie współczucia i empatii dla ludzi na Majdanie, po demonstrowaniu sympatii proukraińskich, po krótkotrwałym oburzeniu postępowaniem Rosji, a zwłaszcza łamaniem przez nią prawa międzynarodowego, wreszcie po nałożeniu symbolicznych sankcji, nastąpiła trzecia faza europejskiej reakcji – faza obrony Rosji.

– Następuje otrzeźwienie z chwilowego zamroczenia Ukrainą? Powrót do europejskiej normalności?

– Tak. Widać, że np. w Niemczech ośrodki opiniotwórcze, politycy, zwłaszcza ci, którzy są już poza czynną polityką, intelektualiści oraz celebryci wołają zgodnym chórem: powinniśmy zrozumieć Rosję! Dlatego – pouczają media – należy z uwagą wysłuchać teraz głosu Gerharda Schroedera oraz Helmuta Schmidta, którzy twierdzą, że Rosja wcale nie złamała prawa międzynarodowego. Oczywiste jest to, że te prorosyjskie sympatie budowane są na ukrytym antyamerykanizmie i istniejącej już od dawna niechęci do „rozpychania się Zachodu”.

– I są to sympatie podzielane przez całe zachodnie społeczeństwo?

– W większości tak. W niemieckich audycjach radiowych z telefonicznym udziałem słuchaczy przeważają głosy opowiadające się za Rosją; ludzie mówią z niepokojem, że Zachód niepotrzebnie miesza się w sprawy rosyjsko-ukraińskie. Podobne nastroje i opinie panują w innych krajach europejskich; Włosi i Francuzi zawsze byli prorosyjscy. Odzywają się tu tradycje rozmaitych ruchów lewicowych, komunistycznych, związanych w swoim czasie z Rosją Sowiecką, a przede wszystkim daje o sobie znać nieustanny sceptycyzm wobec amerykańskiego przywództwa. Zakodowana w umysłach od czasów Willy’ego Brandta polityka dialogu z Rosją nadal obowiązuje w Europie.

– A zatem i polski rząd też będzie musiał szybko powrócić do swej miękkiej wobec Rosji polityki...

– Wydaje się, że już wraca. Premier i prezydent mówią już więcej o potrzebie współpracy z Rosją niż o sprawach Ukrainy. Mówi się o ratowaniu obszarów współpracy z Rosją, o nieprzenoszeniu konfliktu na grunt kultury i sportu. W przyszłym roku będziemy mieli w Polsce Rok Rosji i choć wcale nie jest pewne, że będzie też Rok Polski w Rosji (zgodnie z wcześniejszymi planami), to u nas przygotowania idą pełną parą, zapewne odbędzie się w Zielonej Górze wielki festiwal piosenki rosyjskiej... Bo – jak pokrętnie i naiwnie mówi polski rząd – musimy dotrzeć wprost do rosyjskiego społeczeństwa, politykę odkładamy na bok. Obawiam się jednak, że i polska polityka powraca już na swe prorosyjskie tory z ostatnich lat.

– Jakiś strach przed Rosją został jednak obudzony...

– I jest on całkiem uzasadniony. Mimo że Zachód mówi o gwarancjach bezpieczeństwa dla całego naszego regionu, mimo że jesteśmy w NATO, to można przypuszczać, że gdyby Rosja wywołała zatarg np. z Łotwą – która jest członkiem NATO – to zachodnie reakcje nie byłyby dużo mocniejsze niż w przypadku Ukrainy. Nie tylko dlatego, że Europa potrzebuje czasu i spokoju, choćby po to, by zdywersyfikować źródła energii i uniezależnić się od rosyjskich dostaw. Ta reakcja Zachodu byłaby słaba przede wszystkim dlatego, że mobilizują się i rosną siły tych, którzy Rosję ciągle szanują, rozumieją, chcą z nią robić lukratywne interesy i niezmordowanie powtarzają, że dzisiejsza agresja Rosji to zrozumiała reakcja na ekspansję Zachodu. W niemieckich mediach usłyszałem ostatnio argument, że trudno się dziś dziwić Putinowi, skoro nie dotrzymaliśmy przyrzeczenia danego Gorbaczowowi, że warunkiem przyzwolenia Rosji na zjednoczenie Niemiec było to, iż nie nastąpi rozszerzenie NATO.

– Tymczasem na złość Rosji przyjęto do NATO właśnie Polskę...

– Gdyby to zależało od zachodnioeuropejskiej opinii publicznej, to nie bylibyśmy dziś ani w NATO, ani w Unii Europejskiej.

– Dziś Polska jest rzecznikiem przyjęcia Ukrainy do UE. Czy to realny projekt?

– W najbliższym czasie z pewnością całkowicie nierealny. Europejczycy nie chcą dalszego powiększania Unii, są krytyczni wobec wcześniej rozszerzonej Unii, zwłaszcza wobec takich krajów, jak: Grecja, Rumunia, Bułgaria, a nawet Węgry i Czechy. Winią je zarówno za kryzys finansowy, jak i tożsamościowy oraz kulturowy Europy. Przez ostatnie lata Europejczycy wychodzą na ulice, żeby protestować przeciwko polityce unijnej i Unii jako takiej, gdyż obietnice, jakie padały w związku z integracją europejską, nie zostały spełnione. Ocenia się, że w najbliższych wyborach do Parlamentu Europejskiego sukces odniosą rozmaite skrajne ugrupowania, np. Front Narodowy Le Pena we Francji, przeciwne nie tylko rozszerzaniu, ale nawet istnieniu UE.

– Wydaje się, że przyjęciu Ukrainy do Unii powinni być przychylni przynajmniej Niemcy, którzy z pewnością potrafiliby czerpać z tego kolejnego rozszerzenia jakieś korzyści...

– Rzeczywiście, w niedawnym raporcie Fundacji Bertelsmanna niezwykle pozytywnie opisano sytuację Niemiec: niskie bezrobocie, sukces gospodarczy. Ten jeden kraj istotnie wzmocnił swoją pozycję i bardzo skorzystał na rozszerzeniu Unii, podczas gdy w innych krajach z tego samego powodu narasta eurofrustracja i eurosceptycyzm. Jednakże i w Niemczech, zwłaszcza wśród młodego pokolenia, trudno znaleźć dziś euroentuzjazm. Jakiś czas temu grupa studentów z mojego Uniwersytetu w Bremie zażądała krytycznych seminariów na temat Unii, aby móc dyskutować o negatywnych konsekwencjach integracji europejskiej.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...