Jest, czy go nie ma?

W tradycję świąt Bożego Narodzenia bezceremonialnie wkroczyła komercja. Mimo to nikt nie jest zainteresowany rozwiewaniem pięknej iluzji o Świętym Mikołaju. Magazyn Familia, 12/2009



Gdy mowa o okresie Bożego Narodzenia, w wyobraźni dzieci i dorosłych pojawia się cały zastęp postaci, nazywanych różnie w różnych kulturach. Zawsze jednak chodzi o tego samego starszego pana z siwą brodą, który w wielkim worku dźwiga wraz z pomocnikami świąteczne prezenty. W Stanach Zjednoczonych jest to Santa Claus, w Wielkiej Brytanii Father Christmas, na obszarze francuskojęzycznym Père Noël. W Polsce nazywamy go Świętym Mikołajem.

Mitra kontra pompon

Tradycja ta sięga korzeniami pierwszych wieków po Chrystusie, ale zachodni zwyczaj rozdawania grudniowych podarków, mimo że również stary, jest o całe tysiąclecie młodszy (XIII wiek). Natomiast najbardziej dziś rozpowszechniona postać odzianego na czerwono „wyrośniętego krasnala” to wizerunek niemal współczesny. Tyle tylko, że ta komiksowa postać coraz skuteczniej wypiera ze zbiorowej wyobraźni brodatego świętego z mitrą na głowie i pastorałem w ręku.

Ten pierwszy, przez swoją wszechobecność, teraz już od listopada, przede wszystkim służy nakręcaniu sprzedaży, stając się symbolem komercji. Ten drugi, nawiązujący wyglądem do osoby biskupa Miry w Azji Mniejszej z III wieku, o którym legenda mówi, że nie tyle rozdawał prezenty, ile pomagał ludziom, jest – a może już tylko był – symbolem religijnego wymiaru świąt.

Ciekawe, że chociaż dziś Santa Claus i Święty Mikołaj zdają się stać na przeciwnych pozycjach, wywodzą się od tej samej postaci. Santa Claus zawędrował do Stanów Zjednoczonych z Niderlandów w XVII wieku. Tam od stuleci był znany jako Sinterklaas, które to imię jest uproszczoną formą Sint Nikolaas, czyli… Święty Mikołaj. Sinterklaas zresztą przypomina go strojem. Początkowo przybywał z ciepłej krainy, dopiero w pierwszej połowie XIX wieku przeniesiono go na na północ, skąd przyjeżdża z elfami powozem zaprzężonym w renifery.

Ta nowa opowieść gładko przeniknęła do tradycji. Tak samo jak o sto lat późniejsza zmiana mikołajowego stroju. Stał się on już całkowicie świecki, rodem z amerykańskiej reklamy coca-coli, odrywając tę postać od chrześcijańskich źródeł. Figura ta stała się tak popularna, że nawet w rodzinnej Mirze biskupa Mikołaja (dziś w Turcji) stanął wielki pomnik siwobrodego, przepasanego grubaska w czerwonym kubraku i czapce z białym pomponem.

Niech żyje iluzja

Tak czy inaczej, postać Mikołaja jest legendarna (nie ma przekazów historycznych potwierdzających jej autentyczność), wręcz bajkowa i – jak to z bajkami bywa – kiedyś prawda o niej wychodzi na jaw. Dziecko dowiaduje się, że żadnego Mikołaja nie ma, a rodzice czy opiekunowie bawili sie z nim w kotka i myszkę. Odkrycie prawdy nie jest może dla dziecka dramatem na skalę życiową, ale dobrze jest czuwać nad tym momentem.

Okazuje się bowiem, że może mu towarzyszyć kryzys zaufania, zawód, niekiedy nawet zepsucie relacji z rodzicami. Może by więc współcześnie, gdy „prawda” o Świętym Mikołaju atakuje dziecko z każdego kąta, nie podtrzymywać tej iluzji, tylko otwarcie powiedzieć mu, że to tylko taka tradycja związana z postacią dobrego biskupa, a prezenty tak naprawdę kupują i podrzucają kochający bliscy? Cóż, ledwo taka propozycja pada, rozlega się chóralne „Nie!!!” – bo to przecież takie piękne przeżycie i takie cudowne wspomnienia…

Popularna legenda mówi o tym, że do domu pewnego biednego wdowca, który miał trzy córki i nie mógł wydać ich za mąż, bo nie miał na posag, biskup Mikołaj z Miry wrzucił przez komin do suszących się pończoch sakiewki z pieniędzmi. Pozwoliły one ojcu wydać córki za mąż. Dziewczęta żyły później długo i szczęśliwie. Na pamiątkę tej legendy czasem Mikołaj zostawia prezenty w skarpecie.




«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...