Świadectwo wiary

Apostolstwo chorych 7/2010 Apostolstwo chorych 7/2010

Nie chodzę do kościoła z powodu księdza i dla księdza. Nie traktuję kapłana w sposób nadzwyczajny, choć nie ukrywam, że mam wobec niego (jako nauczyciela, przewodnika duchowego i budziciela sumienia) oczekiwania wysokich walorów moralnych, wyróżniających go spośród przeciętnych ludzi.

 

Bywają sytuacje, że w terapii trzeba wejść na obszar wartości i duchowości pacjenta. Wtedy próbuje się ustalić, jakie są cechy wiary, jaką funkcję ona pełni w życiu konkretnego człowieka, jak się manifestuje w codzienności, co jest jej filarem, co słabością, co daje wierzącemu przynależność do wspólnoty Kościoła. Oto jeden z przykładów wypowiedzi pacjenta, w której wielu z nas może odnaleźć siebie.

A co byłoby, gdyby zabrać z mego życia wiarę w Boga?

   Powstałaby otchłań, pustka egzystencjalna i zawalony gmach życia oraz brak odniesienia, punktu podparcia, i być może brak odruchów dobra. Na przesłankach wiary zbudowana jest moja przeszłość, teraźniejszość i przyszłość – także ta pozaziemska. Z jej pomocą poszerza się mój horyzont widzenia. To wiara formacyjnie ukształtowała moje sumienie. W wierze jest nadzieja, a bez nadziei życie traci sens. Gdyby mi ją zabrano odczuwałbym zapewne głód Boga. Gdyby mi ją zabrano, szukałbym innych drogowskazów i przewodników. Iluż osobom wiara dawała nadzieję w beznadziei, iluż znajdowało w niej oparcie, gdy nie można było go było znaleźć w nikim. Iluż ludzi wiara w Boga dawała siły w walce z przeciwnościami i z chorobami. Ilu podnosiła z upadku, ilu prostowała drogi, ilu gasiła niepokoje, ilu zawracała ze ścieżek ku zatraceniu, ilu stępiała ostrza agresji i dawała umiejętność wybaczania. Ilu osobom pozwalała znosić cierpienie. Ja nie jestem wyjątkiem, też korzystam z darów wiary.

Co dał mi Kościół? Do czego jest on mi potrzebny?

   Z drugiej połowy swego życia spoglądam retrospektywnie na moją drogę z Kościołem i stwierdzam, że nie tyle dom czy szkoła, a Kościół był kreatorem mojej formacji duchowej. To ewangeliczne treści słyszane podczas katechez, homilii i rekolekcji były drogowskazami i czujnikami wrażliwości mego sumienia. To Kościół ukierunkował mnie by poszukiwać w modlitwie rozwiązań i powierzać Bogu swoje problemy. Z inspiracji Kościoła w latach dzieciństwa i młodzieńczości znajdowałem (w ciszy, w odosobnieniu, w dylematach i rozterkach) rozwiązania i płaszczyzny do wzlatywania ku ambitnym i szlachetnym celom. To Kościół uwrażliwiał mnie na krzywdę innych, to w jego klimacie uwrażliwiało się i oczyszczało moje sumienie. To z jego pomocą dokonywałem rachunków sumienia, unikałem czynów nagannych, powściągiwałem swoje zapędy i wyznaczałem sobie cele do wzrastania w wierze. To w murach kościoła „odrabiam” nieodrobione lekcje życia. W klimacie religijno-kościelnych uwarunkowań rodziły się moje fascynacje życiem, wytworami człowieka, zachwyty nad bogactwem i zróżnicowaniem ludzkich bytów. Tworzyły się też pokłady aksjologicznych odniesień, patriotycznych postaw i szlachetnych wzruszeń. Chodzenie do kościoła daje mi poczucie przynależności do wspólnoty katolickiej (szerzej – chrześcijańskiej), za którą czuję się odpowiedzialny. Odczuwam troskę o nią,  o jej losy, o oblicze, o opinię, o jej siłę i o te wartości, które w niej znajduję, z którymi utożsamiam się. Zdarza się, że bywam krytyczny wobec jej członków i przedstawicieli, ale ten krytycyzm jest podyktowany troską, by gałąź, na której siedzę, była zdrowa, mocna, by źródło, z którego czerpię, było czyste i orzeźwiające. To w budynku kościoła częściej mogłem usłyszeć o wartości życia, o troskach w rodzinie, o miłości i odpowiedzialności, o godności człowieka, o opiece nad słabszymi i starszymi. To tutaj „Bóg, Honor, Ojczyzna” znajdowało odbicie w kształtowaniu postaw. To z kościelnych inspiracji wyznaczałem sobie cele do pracy nad sobą. Częściej w kościele, niż w innych miejscach, ogarniam modlitewną myślą tych, którzy odeszli i tych, za których wznoszę modlitewne intencje. To chodzenie do kościoła daje mi okazję do systematycznego uprawiania mego ogródka wiary. To społeczność parafialna i klimat ceremonii mszalnych inspirował mnie do robienia porządków w ogrodzie wiary, do duchowego oczyszczania się. To wnętrze kościoła i sfera ciszy bywały dla mnie katalizatorem transformacji i działań. To w odosobnieniu, w ciszy, w odejściu od jazgotu robiłem miejsce na nowe treści i nowe pomysły oraz na głos Boga, który pomagał mi przejść pustynie niepewności. To w kościele mam możliwość słyszeć o ochronie życia, gdy świat próbuje namawiać do aborcji i eutanazji. To tutaj jest zatroskanie (choćby modlitewne) chorymi i opuszczonymi. Wchodząc do kościoła, wchodzę w atmosferę modlitewnego skupienia i rozpoczynam refleksje o charakterze dziękczynno-błagalnym. Rozpoczynam refleksje, o które trudno w innym miejscu. Sądzę, że jest to udziałem wielu. Czasem przynoszę do kościoła trudne sprawy rodzinne, osobiste i zawodowe. Tutaj szukam rozstrzygnięć, tutaj podejmuję postanowienia, tutaj znajduję korzystne rozwiązania. Nie chodzę do kościoła z powodu księdza i dla księdza. Nie traktuję kapłana w sposób nadzwyczajny, choć nie ukrywam, że mam wobec niego (jako nauczyciela, przewodnika duchowego i budziciela sumienia) oczekiwania wysokich walorów moralnych, wyróżniających go spośród przeciętnych ludzi. Mam także świadomość, że kapłan ma prawo do słabości, ale że jego posłuszeństwo w Kościele nie może prowadzić do zła.

   Kościół, sanktuarium, miejsca święte - to obszary, na których zdają się intensyfikować rozmowy z Bogiem. Choć są nimi także szpitale i domowe łóżka będące więzieniem chorych, to kościół ma, w odczuciu wierzących, moc szczególną. Stąd m.in. ludzie, nie tylko w sytuacjach szczególnych, kierują swoje kroki w to miejsce.

   Chciałbym, chodząc do kościoła, znajdować w nim wzorce do naśladowania, przykłady postaw życiem dokumentowanych i słowa przykrywające moje kamienie niepewności. Chciałbym, aby w moim Kościele nie było nadużyć, manipulowania człowiekiem, traktowania wiernych jako szarą masę. Chciałbym troszczyć się o ten Kościół i ośmielać innych do denuncjowania zła w naszej wspólnocie. Chciałbym być traktowany podmiotowo, a nie przedmiotowo. Chciałbym oddawać swoje dziecko pod opiekę kapłana odpowiedzialnego, zrównoważonego, skromnego, żyjącego zgodnie z głoszonymi prawdami ewangelicznymi.

Jest to fragment książki A. Bochniarza „W labiryncie ludzkich spraw”, która jest przygotowywana do druku.

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...