Sumienie, godność i lustracyjne echa

Trudno znaleźć w dzisiejszych niespokojnych czasach kogoś, o kim moglibyśmy ze spokojnym zaufaniem powiedzieć, że zabiera głos w tej debacie, bo kieruje nim troska o zbawienie dusz chrześcijańskich. Przegląd Powszechny, 6/2007



Znaczną część książki (cztery spośród ośmiu rozdziałów) zajmuje analiza akt służb bezpieczeństwa odnoszących się do czterech, w różnym stopniu przez te służby uwikłanych osób. Chcę powiedzieć tutaj stanowczo: żadne wynikające z tej lektury konkluzje nie usprawiedliwiają, moim zdaniem, tego, że autor książki (a z nim, niestety, ja, czytelnik) odbiera tym ludziom prawo do prywatności ani u schyłku ich życia, ani po śmierci. Nie powinienem ani dowiadywać się tego, że jeden z tych panów mieszka dziś w okazałej willi, ani że czyjś ojciec popełnił samobójstwo, a nie umarł, jak powszechnie sądzono, naturalną śmiercią. Żadna z tych osób nie popełniła czynu, którym miałby dziś powód interesować się prokurator. Żadna nie była osobą publiczną, której prawo do prywatności mogłoby być w pewnej mierze ograniczone. Te strony książki czytałem z rosnącym niesmakiem i bólem.

Jako groźne ostrzeżenie przeczytałem ostatnie zdania posłowia do „Tropem UB”, którego autorem jest Andrzej Friszke: Czy każdy z piszących o tych sprawach jest gotów pochylić się z taką starannością jak Roman Graczyk nad losem tych ludzi? Ilu z nich doczeka wnikliwego historyka? Udziałem większości ujawnionych będzie tylko hańba i wstyd rodziny.

W jednym z wywiadów czy artykułów (tego wątku książka nie podejmuje) Roman Graczyk opowiada o własnym bolesnym doświadczeniu. Okazało się, że jego bliski przyjaciel i współpracownik z okresu działalności podziemnej w latach osiemdziesiątych był zdrajcą, agentem czy konfidentem. Nigdy niczego takiego osobiście nie doświadczyłem, trudno mi więc może zrozumieć pewien rodzaj gniewu i bólu stale obecnego na stronach książki „Tropem SB”. I choć wydała mi się ona smutna i mało ciekawa, a w części poświęconej poradom praktycznym (zgodnie z podtytułem „Jak czytać teczki”) raczej zabawna przez swoją metodyczność, pompatyczność i powagę, nie straciłem mojej sympatii do jej autora. Ludzie maja prawo wykrzyczeć swój ból, powiedział mi kiedyś, gdy rozmawialiśmy o zwolennikach lustracji, pewien mój dawny przyjaciel, a dziś uczony kapłan.

Jest to natomiast jedna z tych, już, niestety, kolejnych publikacji, po których nie może pozostać nienaruszona moja dawna sympatia i zaufanie do Wydawnictwa Znak. Domyślać się tylko mogę, że jego Dyrekcja postanowiła, że nikt nigdy już nie napisze: Wydawnictwo książkowe jest deficytowe, dochody z „T.P.” muszą więc ten deficyt wyrównywać. Z tego powodu N. usiłuje pomniejszyć rolę wydawnictwa, jak to czytamy w pewnej właśnie przez Znak ujawnionej „Notatce spisanej ze słów tajnego współpracownika”.



***

KRZYSZTOF ŚLIWIŃSKI, biolog, publicysta i dyplomata. Od lat sześćdziesiątych współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. W jego „teczce” znalazła się informacja, że już w szkole średniej i potem w czasie studiów pozostawał pod wpływem jezuitów. Mieszka w Warszawie.
«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...