Metafizyka uprzejmości

Jerzy Sosnowski

publikacja 05.10.2007 14:51

Należę do licznego grona, potwornie irytującego miłośników sztuki współczesnej, a mianowicie skory jestem do reagowania na nią wzruszeniem ramion lub oburzeniem. Tym razem złapałem się nieomal na aprobacie. Wieź, 10/2007




Znam wartościowych ludzi, może nawet w przyszłości kandydatów na świętych, którzy w pierwszym kontakcie wydawali się szorstcy w obejściu i wyobrażam sobie, że prowadząc działalność charytatywną zetknęli się z takim bezmiarem nieszczęścia, iż ta szorstkość wytworzyła się w nich jako zdrowa reakcja obronna. A jednak myślę, że my, nieświęci, zanim zaczniemy kształtować w sobie cnoty w stopniu heroicznym, moglibyśmy wypracować w sobie to, co niby tandetne i łatwe. Amerykańskie, tak jest, keep smiling. Grzeczność w kontakcie z podwładnym, może kwaśny, ale miły uśmiech posłany niewprawnemu kierowcy na naszym akurat pasie ruchu, choćby zdawkowe kiwnięcie głową – niech tam! – gdy wyjątkowo drażniąca staruszka wpycha się przed nami do kolejki. To wyrażenie minimalnej niezgody na cierpienie, którego nasz świat ma pod dostatkiem.

Brzmi to jak kazanie z lekka zniechęconego księdza, ale wypływa z gorzkiej (samo)świadomości, jak trudne jest osiągnięcie – przynajmniej w Polsce – tego podstawowego poziomu. Kulturom krajów, które znajdują się za naszą zachodnią granicą, można zarzucić, że poprzestają na sformułowaniu tego minimalnego nakazu, ten jednak jest tam traktowany jako oczywisty. Skoro zagadka metafizycznych źródeł zła prowadzi nas poza obszar tego, co jesteśmy w stanie pojąć, niech chociaż jego codzienne ostrze daje się trochę stępić. Zanim okaże się, dlaczego cierpiał Hiob, czemu bociany nie mogą żywić się trawą i dlaczego lisy nie potrafią schodzić z drogi naszym rozpędzonym samochodom.


Pierwsza strona Poprzednia strona strona 4 z 4 Następna strona Ostatnia strona
oceń artykuł Pobieranie..