Ojciec Klimuszko - jasnowidz z Elbląga

List 1/2012 List 1/2012

Mimo że znają się niemal od kołyski, chłopiec dopiero teraz zauważa na dłoni dziewczynki liczne i szpetne brodawki, które nabrzmiały od deszczu. Bez namysłu zrywa rosnące w pobliżu jaskółcze ziele i jego sokiem naciera dłonie dziewczynki.

Z okupowanej Warszawy uciekł do klasztoru w Kaliszu. Tam jednak po pewnym czasie dopadło go gestapo. Został aresztowany. Po jakimś czasie zwolniono go, nakazano nie opuszczać miasta i pozostać do dyspozycji gestapo. Kiedy wyszedł z aresztu, poszedł prosto na dworzec i wsiadł do pierwszego lepszego pociągu, bez dokumentów i pieniędzy. W ten sposób udało mu się dotrzeć do Wierzbicy, w pobliżu Radomia. Tam postanowił zatrzymać się na kilka dni. Było lato 1940 r. Któregoś poranka do wsi wtargnął oddział Niemców z zamiarem ukarania mieszkańców za niedostarczony kontyngent drewna. Wszystkich mężczyzn -łącznie z o. Klimuszką - spędzono na rynek. Tam kolejno ich chłostano i kłuto bagnetami. Klimuszce, jako księdzu, kazano się temu przypatrywać. Na koniec hitlerowcy postanowili zrobić sobie widowisko: kazali franciszkaninowi pozować do zdjęć przy ofiarach. Gdy odmówił, zmuszano go, by biegał wokół rynku. Gdy i tego nie chciał zrobić, bito go, kopano i kłuto. To było dla niego doświadczenie graniczne, w dosłownym rozumieniu. Właśnie wtedy po raz pierwszy przekroczył granice swojej świadomości: „Świadomość doznanej krzywdy oraz widok wynaturzenia człowieka z trupią główką na czapce, cały ten splot wypadków wywołał w mojej jaźni silny wstrząs, który z kolei wyzwolił we mnie drzemiące nieznane siły psychiczne, poruszył jakiś mechanizm w ośrodkach mózgu, obudził nadświadomość, dzięki której zacząłem przenikać psychofizyczną strukturę człowieka. Zacząłem dostrzegać w pewnych momentach za niektórymi ludźmi ciągnący się jakby film ze scenami ich przeżyć i przeszłości. Czułem wyraźnie, że w mojej sferze psychicznej nastąpił jakiś przełom, zaistniało coś, i to coś nie jest anormalne, lecz raczej ponadnormalne" - pisał o tym wydarzeniu o. Klimuszko w swoich wspomnieniach[1].

Tuż po tym wydarzeniu o. Andrzej poczuł, że patrząc na fotografie, również widzi wypisany na nich życiorys człowieka. Postanowił spróbować swych sił. Prosił ludzi, by pokazywali mu swoje fotografie, i opowiadał im, co na nich widzi. Był ciekaw, czy odpowiada to rzeczywistości. Odczytywał z fotografii nie tylko przeszłość, ale też stan zdrowia, uzdolnienia, upodobania itp. Traktował to jak rodzaj rozryw¬ki, ale rosnąca liczba odgadniętych ludzkich losów dawała mu coraz częściej do myślenia.

W tym czasie również kilkakrotnie udało mu się uniknąć śmierci dzięki pojawiającemu się przeczuciu, ostrzeżeniu przed niebezpieczeństwem. Budził się np. w środku nocy, wsiadał na rower i jechał przed siebie, by następnego dnia dowiedzieć się, że jacyś bandyci napadli na dom, w którym spał. Innym razem, tknięty podobnym przeczuciem, uciekał z jakiejś wioski, zaczepiał spotkanych ludzi i ostrzegał przed niebezpieczeństwem. Uznano go jednak za wariata. Kilka dni później wszystkich mieszkańców wioski rozstrzelano.

„czytanie" z fotografii
Po wojnie wraz z innymi zakonnikami został skierowany na Pomorze. Objął parafię w Prabutach. Zaczął odnawiać kościół, pomagał przesiedleńcom zza Buga zorganizować sobie życie na nowo. Wielu z nich opowiadało o zaginionych w czasie wojny krewnych. Zajęty pracą o. Andrzej zarzucił na jakiś czas „czytanie" z fotografii jako niepotrzebnązabawę. Gdy jednak udręczeni niepokojem o najbliższych parafianie przynosili mu zdjęcia zaginionych, uwierzył, że może pożytecznie wykorzystać swój dar. Odczytywał z tych fotografii miejsce pobytu lub pochowania ciała. Z czasem zaczęły napływać także listy z prośbami o pomoc w odnalezieniu bliskich. Ojciec Andrzej na wszystkie odpisywał. Wiadomość o wizjach franciszkanina szybko rozeszła się po kraju. Liczba listów była coraz większa. Gdy doszło do setki dziennie, Klimuszko przestał odpisywać. Do Prabut zaczęły więc ściągać tłumy spragnionych wiedzy o swoich najbliższych. Ojciec Andrzej udzielał im odpowiedzi, nie zastanawiając się głębiej nad tym, co robi. Działał niemal odruchowo. Opowiadał o tym tak: „Byłem chwilowo tym zbiegowiskiem i moją dla nich pracą jakby odurzony. Wnet jednak zawisłem w próżni między fikcją a realnością, między złudzeniem a rzeczywistością. Kiedy napływ ludzi do mnie stał się masowy, poczułem zaniepokojenie, zacząłem się zastanawiać, czy ja mimo swej dobrej woli nie oszukuję zbolałych ludzi i siebie samego, czy nie zaciągam moralnej odpowiedzialności względem udręczonych istot i względem obiektywnej prawdy". Przyznawał się, że sam nie wierzy w to, że można tak przenikać ludz¬kie losy. Wydawało mu się, że są to szczęśliwe zbiegi okoliczności albo złudzenia.

popularność
Z tego właśnie powodu przyjmował zaproszenia na sympozja naukowe na temat parapsycholgii. Poddawał się też testom, badaniom i naukowym eksperymentom mającym sprawdzić prawdziwość jego wizji i wytłumaczyć ich pochodzenie.

Na jednym z takich spotkań w Olsztynie w 1947 r. powiedział, że wkrótce umrze Prymas Polski kardynał Hlond. Przyczyną śmierci będzie choroba płuc. Zaraz po nim umrze też drugi dostojnik kościelny. Prymas Hlond zmarł cztery miesiące później, w październiku 1947 r., na zapalenie płuc. Wracający z jego pogrzebu bp Łukomski zginął w wypadku samochodowym.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...