Nihilizm etyczny i społeczny to konsekwentne lekceważenie wartości – prawdy, dobra, piękna, lub innych, jakkolwiek zdefiniowanych, które by niosły ze sobą pojęcie powinności i służby (czemuś) – poza zwycięstwem w kolejnym etapie walki o byt, gdzie aktualną nagrodą może być przyjemność zmysłowa, satysfakcja ze zdobytej władzy, albo przynajmniej z możliwości nieskrępowanej ekspresji własnych uczuć, zwłaszcza negatywnych, do innych osobników.
Nihilizm niejedno ma imię
W kontekście powyższej definicji nihilizmu (przyznaję, że jednej z wielu możliwych) widać dobrze powody, dla których jego pokusa stanęła przed Polakami w 1989 roku. Szok transformacyjny unicestwił bowiem oswojone dotąd mechanizmy życia społecznego i pozbawił nas poczucia zniewolenia, ale również – układu odniesienia, źródeł utrzymania, oraz hołubionych marzeń. Stosownie do tego, który z tych braków zdominował następnie nasze osobiste doświadczenie, ciągoty nihilistyczne przybrały cztery rozmaite kształty. Można powiedzieć, że pojawiły się cztery warianty amoralnej postawy: nihilizm wyzwoleńców, nihilizm uprzywilejowanych, nihilizm upośledzonych, oraz nihilizm rozczarowanych.
Nihilizm wyzwoleńców jest pewnie najłatwiejszy do zidentyfikowania, bo – dominując w popkulturze – najmocniej rzuca się w oczy. Żeby poczuć się wyzwoleńcem, trzeba było wcześniej czuć się niewolnikiem. Nie było to oczywiste, ponieważ, jak uczył Camus, „nie ma takiego losu, którego nie przezwycięży pogarda” – i w warunkach skrajnej opresji ludzie zachowywali niekiedy wewnętrzną niepodległość. Do tego zdolni byli jednak tylko prawdziwi święci, niekoniecznie w sensie wyznaniowym. My wszyscy, pozostali, szliśmy na mniej lub bardziej zaawansowane kompromisy pod hasłem „takie są realia”. I oto realia się zmieniły. A zatem każda osoba czy instytucja, która mówi nam, że coś robić wypada, a czegoś nie – uznana zostaje za rozsadnika nowej formy zniewolenia. Utwierdzaniem swojej wolności okazuje się robienie wszystkiego, na co się ma ochotę. Naturalnie ogranicza takiego nihilistę niedostatek gotówki. Popkultura oferuje mu jednak towary zastępcze, po przystępnej cenie. Na bok zatem z powinnościami, „mnie się należy”. Pod tym hasłem wszczyna się proces puchnięcia ego – narzędzia psychoanalizy zadziwiająco wiele tu objaśniają – na skutek zachłyśnięcia się możliwościami, które, na tle tego, co było wcześniej, jawią się jako zaiste bezgraniczne.
Rzecz jasna, minęło dwadzieścia lat i procent ludzi, pamiętających jeszcze niedobory na rynku, nieprzerwanie maleje. Ale kultura ma to do siebie, że raz powołane do życia wzorce są naśladowane i powielane, jak program genetyczny. Poza tym – nie banalizując zła realnego socjalizmu – należy przyznać, że właściwie każdy człowiek w każdych warunkach historycznych z początku czuje się zniewolony, a choćby skrępowany: jeśli nie totalitarnym aparatem przymusu, to własną niepewnością lub presją wywieraną w najlepszych nieraz intencjach przez rodziców, wychowawców, sąsiadów, krótko mówiąc, dorosłych. A ponieważ nie istnieje kryterium pozwalające jednostce porównać opresję doświadczaną przez siebie z opresjami doświadczanymi przez innych, pokusa, by wyzwolić się bezgranicznie, także z godziwych reguł i słusznie odczuwanych powinności, jest zawsze mniej więcej taka sama.
Istnieje wersja de luxe zarysowanej wyżej odmiany nihilizmu: nihilizm uprzywilejowanych. Człowiekowi, który z dnia na dzień stał się bogaczem i osobistością wpływową – lub pomimo politycznego wstrząsu pozostał jednym i drugim – może się wydawać, że wszystko jest do kupienia, a jego siła nabywcza subiektywnie nie ma granic. Używając znów terminologii psychoanalitycznej należy powiedzieć tak: pod wpływem nieskończonych, jak mu się zdaje, możliwości, jego ego i superego zostają zalane przez id. Jego „ja” znika pod „chceniotokiem” (rodzajem moralnego krwotoku). Zasadzie przyjemności nic w jego sytuacji się nie przeciwstawia. Wszystko mogę, nic ani nikt mnie nie powstrzyma, powinności czy służba czemukolwiek zostają rozpuszczone pod wpływem (doczesnej, ale jednak) wszechmocy. Jak pisał Nietzsche: „Myśmy szczęście wynaleźli – mówią ostatni ludzie i mrużą wzgardliwie oczy”.
Za nihilizm upośledzonych odpowiada dokładnie przeciwstawny mechanizm. Oto docisk pogarszających się katastrofalnie warunków ekonomicznych sprawia, że nic nie jest do kupienia, to i owo można jedynie ukraść lub skombinować. Wszyscy – zaczyna się wydawać dotkniętemu tą przypadłością – są przeciwko mnie. Superego, ta ostoja moralności, zostaje zniszczona wskutek docisku realiów. Ego broni się przed samopotępieniem, podpowiadając, że skoro innym powodzi się lepiej, to przecież nie dlatego, że są lepsi, a przeciwnie, że są gorsi, wyzuci z jakichkolwiek zasad przyzwoitości. Należy więc te zasady odrzucić, zwykle maskując to odrzucenie resentymentem. Właśnie ten mechanizm sprawia, że – o czym wiemy już z powieści Dostojewskiego – bieda nie sprzyja bynajmniej zachowaniom moralnym, raczej skłania do deprawacji. Dawniejszy portret tego nihilizmu, w realiach z lat osiemdziesiątych, odmalował Wojciech Smarzowski w Domu złym; współczesną jego wersję, w mylącym, bo komediowym opakowaniu, możemy oglądać w Świecie według Kiepskich.
Ten nihilizm ma także swoją wersję de luxe, choć kusi ona ludzi o nieporównanie niższym, niż bogacze, statusie majątkowym. Mam na myśli nihilizm rozczarowanych. Jest to pokusa ludzi, którzy ulegli złudzeniu, że jedynym złem świata jest komunistyczny totalitaryzm, w latach osiemdziesiątych już zresztą dość bezzębny. Tymczasem smok został zabity, a ciągle jest coś nie tak. Marzenia zrealizowały się krzywo, sąd ostateczny nie został przeprowadzony, kąkole dalej rosną pośród pszenicy i mają się jak najlepiej, a co najgorsze – powiada w patetycznym tonie nihilista rozczarowany – istnieje wciąż, a wręcz pogłębia się rozwarstwienie społeczne.
Charakterystyczny jest tu ruch wyobraźni, likwidujący – tym sprawniej, im więcej nas dzieli od 1989 roku – różnice między PRL a III RP. Dostrzeżemy go zarówno po prawej, jak po lewej stronie sceny politycznej. Inne tylko będą dowody na pośmiertne życie cenzury, nomenklatury, ubezwłasnowolnienia społeczeństwa i tak dalej. Wobec tego poczucia, że zadrwiono z naszych marzeń, ego broni się, puchnąc. Świat jest okropny, więc to ja – z innymi, którzy stoją w tym samym szeregu – poddam go ocenie i zniweczę, razem ze wszystkimi, którzy się ze mną nie zgadzają. Intersubiektywne wartości okazują się w tej perspektywie jedynie narzędziami społecznej przemocy. Trawestując głęboki żart ze starego filmu, „prawda prawdą, ale racja musi być po naszej stronie”.
I w tym momencie pojawia się pierwsza, a kto wie, czy nie najbardziej bolesna dla społeczeństwa ofiara wszystkich czterech odmian współczesnego nihilizmu: prawda.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.