Akta Inkwizycji były tendencyjne, a są świetnym źródłem do badania mentalności tamtych czasów. Materiały SB i akta procesów sierpniowych nie wypadają gorzej.
Elżbieta Olender i Agnieszka Jędrzejczyk: Rok temu wyszła książka „Złote żniwa”. Jan Tomasz Gross znów boleśnie wyrwał nas z letargu, a przy okazji przypomniał o istnieniu ważnego, lecz słabo zbadanego źródła wiedzy o okupacji. Są nim akta tzw. „sierpniówek”: procesów sądowych, wytaczanych po wojnie hitlerowskim kolaborantom [nazwa wzięła się stąd, że ich podstawą był dekret PKWN z 31 sierpnia 1944 r. – red.]. Potem ukazał się „Zarys krajobrazu”: książka o losach polskich Żydów ukrywających się w czasie wojny na wsi, której autorzy obficie korzystali z „sierpniówek”. Dyskusje, wywołane przez te książki, ujawniły zdumiewającą niekonsekwencję w podejściu do źródeł historycznych, jakimi są PRL-owskie dokumenty. Otóż nie wierzy się dokumentacji procesów wytoczonych za zbrodnie na Żydach, bo przecież wiadomo, że w śledztwach bito i wymuszano zeznania, ale ufa się aktom esbeckim, kiedy zaświadczają, że Wałęsa to „Bolek”. Badał Pan i „sierpniówki”, i akta SB. Czy i kiedy źródła „z pieczątką” są wiarygodne?
Krzysztof Persak: Zanim odpowiem, muszę zaprotestować przeciwko nieuprawnionej generalizacji zawartej w stwierdzeniach: „nie wierzy się”, „ufa się”. Myślę, że większość badaczy i wyrobionych czytelników traktuje obie te kategorie źródeł z należytym krytycyzmem: nie zakłada z góry ich absolutnej wiarygodności ani też jej z góry nie neguje. Jeżeli chodzi o akta procesów wytoczonych za zbrodnie na Żydach, to przypuszczam, że ci, którzy a priori podważają ich wartość, kierują się raczej chęcią zaprzeczenia obrazowi rzeczywistości, jaki się z tych źródeł wyłania.
Wracając do pytania: dla historyka nie ma znaczenia, czy źródło jest „z pieczątką”, czy bez. Wiarygodność nie od tego zależy. List prywatny też może być dobrym źródłem historycznym, choć nie ma żadnego waloru urzędowego. Poza tym historyk nie jest bezmyślnym przepisywaczem źródeł. Pierwszą rzeczą, której uczą go na studiach, jest nieufność wobec źródeł. Metaforycznie mówiąc: każde źródło kłamie i trzeba je zmusić do mówienia prawdy. Jest elementem pewnej układanki, trzeba poddać je weryfikacji i zestawić z innymi, zinterpretować i dopiero na tej podstawie próbować zrekonstruować rzeczywistość.
Czy to znaczy, że źródła urzędowe nie są wyjątkowe pod żadnym względem?
Na pewno nie dla historyków, bo dla nich – zwłaszcza tych pracujących w archiwach – dokumenty urzędowe są chlebem powszednim. Historycy wiedzą, że niezależnie od tego, czy źródło zostało wytworzone przez instytucję, czy przez osobę prywatną, muszą zadać te same pytania: czy wytwórca dokumentu znał rzeczywistość, czy ją wiernie odzwierciedlił, czy mógł ją wiernie odzwierciedlić, czy miał jakieś powody, żeby ją wypaczyć etc.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.