Teatr dziś jest już mniej zjawiskiem stricte artystycznym, a bardziej narzędziem w rękach środowisk politycznych o profilu lewacko-liberalnym. Narzędziem, które ma formować społeczeństwo, głównie młodzież, w kierunku zgodnym z opcją lewacko-liberalną, a tym samym z preferowaną przez tę opcję wizją świata. Taką wizją, w której nie ma miejsca dla Boga, wartości chrześcijańskich i narodowych, natomiast jest miejsce na nieograniczoną wolność. Wolność od wszystkiego.
Do naszej tradycji narodowej, do wydarzeń zapisanych krwią przez Polaków broniących ojczyzny, do naszych pamiątek narodowych często sięga Jan Klata. Ale tylko po to, by je zdeprecjonować, ośmieszyć, wyszydzić. W przedstawieniu, opartym na Fantazym Juliusza Słowackiego, zrealizowanym w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku, nie dość, że zamienił oryginalny język poety na rynsztokowe wulgaryzmy i przekleństwa najgorszego autoramentu, i nie dość, że zmienił treść dramatu, jego wymowę i przesłanie przenosząc rzecz do współczesnego blokowiska, to jeszcze odarł Słowackiego z jego patriotyzmu, jak np. w dopisanej Słowackiemu scenie, gdzie w sąsiedztwie piosenki „Czerwone maki na Monte Cassino” prezentowana jest ordynarna scena erotyczna. Także sięgając po Sienkiewiczowską Trylogię wystawioną w Starym Teatrze w Krakowie, realizuje swój cel dyskredytowania i ośmieszenia Sienkiewicza. Bo dla niego – jak twierdzi – Trylogia jest opowieścią o wydumanej, skłamanej przez Sienkiewicza polskości. No więc, Klata postanowił ją odkłamać i zrobił obsceniczną karykaturę Trylogii. Sienkiewiczowscy bohaterowie, to u Klaty jacyś obłąkani połamańcy, ciemnogród, ludzie niezrównoważeni psychicznie znajdujący się w zakładzie psychiatrycznym. Żałośni, brudni, niedomyci, odrażający fizycznością, pokraczni. Nie braknie obscen, elementu homoseksualnego, przebiórki Tuhaj-beja w Chrystusa, karykaturalnych tańców na ołtarzu Jasnogórskim do pieśni „Boże, coś Polskę..”, niesmacznych wygłupów, świecącej lampki tabernakulowej, Jasnogórskiego obrazu Matki Bożej z twarzą aktorki Ewy Kolasińskiej robiącej głupawe miny itd. itd. Dziwi mnie, że w tej miernocie grają tacy aktorzy jak Anna Dymna czy Krzysztof Globisz z lubością pląsający w tanach po scenie symbolizującej ołtarz w Kaplicy Cudownego Obrazu na Jasnej Górze. Ta karykatura Trylogii ma pokazać Polaków nie jako bohaterów, lecz jako prymitywną, ksenofobiczną ciemnotę.
Jak widać wielki patriotyzm naszego noblisty wciąż uwiera politpoprawnościowe środowiska lewicowo-liberalne. W tej sytuacji nieoceniona jest działalność Wyższej Szkoły Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu, gdzie raz po raz organizowane są konferencje, wykłady, seminaria, pokazujące nasz dorobek, nasze dziedzictwo, naszą tożsamość narodową i religijną. Jedno z najnowszych przedsięwzięć WSKSiM, to konferencja naukowa adresowana do młodzieży Wielcy Polacy w kulturze, a więc Jan Matejko (w ujęciu prof. Józefa Szaniawskiego), Henryk Sienkiewicz (O nieprzemijających wzorach polskości – prof. Jerzy Jaroszyński ) i rotmistrz Witold Pilecki (o heroicznym patriotyzmie – Piotr Szubarczyk).
Stałym elementem w wielu przedstawieniach jest prezentacja Polaka jako zajadłego antysemity. Antypolskie książki Grossa znajdują promocję w teatrach w postaci przedstawień. W antypolskim, oszczerczym wobec Polaków spektaklu z Teatru Współczesnego w Szczecinie Utwór o Matce i Ojczyźnie (reż. Marcin Liber), autorstwa Bożeny Keff (która obecnie robi karierę tak jak i jej sztuka), też jest Grossowy akcent związany z książką Strach. A już wręcz kuriozalny wymiar reklamy Grossa osiągnęła Nasza klasa Tadeusza Słobodzianka w Teatrze na Woli nawiązując do wałkowanego parę lat temu wątku o Jedwabnem i bezkrytycznie rozwijając zawarte w książce Sąsiedzi Jana Tomasza Grossa „odkrycia”, które wielokrotnie obalał w swoich książkach i publikacjach prasowych wybitny polski historyk, prof. Jerzy Robert Nowak. Sztuka Słobodzianka, choć marna artystycznie, otrzymała nagrodę literacką NIKE i jest zapraszana do teatrów zagranicznych. Tak antypolskiego spektaklu nigdy dotąd nie widziałam. Jest w nim tyle jadu i nagromadzonej nienawiści do wszystkiego co polskie, narodowe, patriotyczne, katolickie, że aż zastanawiające skąd się to bierze i jaki ma cel. W przedstawieniu nie ma ani jednej pozytywnej postaci Polaka. To najczęściej ludzie szalenie prymitywni, ograniczeni intelektualnie, niezdolni, kłamliwi, tchórzliwi, złodzieje, łobuzy, mordercy, krótko mówiąc: podludzie. Natomiast ich żydowskie koleżanki i koledzy, to zupełnie inni ludzie: kulturalni, subtelni, garnący się do wiedzy, znający np. kilka obcych języków.
Rozpoznawalną cechą współczesnego teatru, większości scen, jest jakaś wręcz schizofreniczna fascynacja rozmaitymi patologiami (np. jeśli jest rodzina, to koniecznie widziana w aspekcie patologicznym), a już niemal normą stała się prezentacja spektakli o tematyce homoseksualnej, co można nierzadko odebrać jako promocję tej orientacji, z której czyni się walor godny naśladowania. W dzisiejszym teatrze człowiek jako istota ludzka traktowany jest instrumentalnie. Odziera się go z intymności, tajemnicy, zabiera się mu jego wartości, ośmiesza się jego wiarę i degraduje do kawałka mięsa rzuconego na scenę dla pożarcia.
Teatr utracił swoją tożsamość. Bohater współczesnego teatru (pomijam tu nieliczne wyjątki) posługuje się wulgarnym językiem, stosuje przemoc, gwałt w egoistycznym zaspokajaniu swoich potrzeb, jest prymitywny, ograniczony do odczuć czysto biologicznych. O tęsknocie za duchowym rozwojem człowieka, nie ma mowy. Taki nihilistyczny model prowadzi do konstatacji, że życie właściwie nie ma sensu. Kościół broni godności istoty ludzkiej, więc jest atakowany jako przejaw fundamentalizmu.
Ta działalność antyteatralna ma na celu zniszczenie takiego kształtu teatru, który opierał swój byt o wypracowane w ciągu wieków idee bliskie człowiekowi, teatru, który czerpiąc z wielkich dzieł literackich promował na scenie prawdziwe wartości podnoszące człowieka i dawał scenie perspektywę intelektualną, filozoficzną formując ją w postaci przedstawienia z pełną odpowiedzialnością za poziom artystyczny spektaklu. Ale taka idea teatru stoi na drodze nurtom preferującym zupełnie co innego: patologie życia rodzinnego, totalną bezideowość, deprawacje duchowe i moralne, dewiacje najróżniejszego autoramentu, co ma za cel wyrobić u odbiorców skrajną tolerancję i przyzwyczaić ich do takiej właśnie rzeczywistości, a w konsekwencji doprowadzić ma pewnie do zalegalizowania w życiu społecznym owych dewiacji.
Teatr – nie cały, ale w większości – zredukował człowieka do jego funkcji stricte biologicznych. Całą intymność człowieka, zarówno seksualną, emocjonalną i duchową zdegradował do funkcji przedmiotu. W ten sposób pozbawił człowieka godności istoty ludzkiej odzierając go z jego tajemnicy przeżywania najgłębszych uczuć. A za taką działalność musi zapłacić. Dlatego ginie.
Temida Stankiewicz-Podhorecka - teatrolog, krytyk teatralny, publicystka „Naszego Dziennika”. Od lat obserwuje i opisuje życie teatralne. Autorka wielu publikacji z tej dziedziny.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.