Duchowość bazuje na pewnego rodzaju naturalizmie: każdy, kto jest dostatecznie dobrze przygotowany, jest w stanie rozróżnić, co jest lepsze, a co gorsze. Ale nie ma algorytmu pozwalającego z góry odkryć, co będzie bardziej wartościowe. Z Jackiem Hołówką, filozofem, rozmawia Artur Sporniak
Intuicja?
Nie, chodzi raczej o prawidłowości wiecznego poprawiania i doskonalenia dotychczasowych osiągnięć. Nie ma ostatecznego wzorca, ustalonego raz na zawsze ukierunkowania, żadnych definicji czy przewidywalnych oczekiwań.
Potrafimy jednak rozróżnić między drogą konstruktywną a destruktywną.
Właśnie to jest najbardziej fascynujące w życiu. Jak powiedział Owidiusz: „widzę i pochwalam to, co lepsze, ale idę za tym, co gorsze”. Chciałbym osiągać wyższe i przekonujące cele, ale bardzo łatwo dać się zepchnąć z drogi. To jest jak błądzenie po lesie: człowiek widzi jakąś przecinkę, jakieś jaśniejsze miejsce, idzie w tamtą stronę, ale może się okazać, że to ślepa polanka i musi błądzić dalej. W sprawach wartości i duchowości bardzo łatwo zejść na manowce. Co więcej, istnieją tysiące fałszywych proroków, którzy z powodów doktrynalnych czy komercyjnych mącą innym w głowach. Dlatego też jedną z najtrudniejszych zagadek w kulturze jest rozsądzenie, czy mamy do czynienia z oszustem, czy z geniuszem.
Obecnie bardzo popularne są rozmaite wersje performance w sztuce albo dekonstrukcjonizmu w humanistyce. Uważam, że postmodernizm i dekonstrukcjonizm to ślepe tory. To chaos, który do niczego nie wiedzie. Natomiast na pytanie, co mogłoby wyznaczyć dzisiaj nowe osiągnięcia, nie ma z góry danej odpowiedzi.
A w jaki sposób te odpowiedzi się w końcu pojawiają?
Np. najpierw powstają proste, nieozdobione dzbany, służące do zaspokojenia biologicznych potrzeb. Potem garncarz dorysowuje kilka kresek wokół obwodu, następnie pojawia się falisty wzorek między tymi kreskami, z czasem wzór coraz bardziej staje się wyrafinowany, by wreszcie pojawić się mogła cudowna grecka waza.
Ten proces będzie konstruktywny pod warunkiem, że za każdym razem coś nowego będzie odkrywane. W koronkarstwie nie ma żadnego postępu, bo mamy w nim do czynienia jedynie z coraz bardziej skomplikowanymi wzorami (ale być może się tutaj mylę).
Okazuje się, i to jest bardzo szczęśliwe dla natury ludzkiej, że nie jesteśmy w stanie powtarzać tych samych rzeczy bezmyślnie. Już Arystoteles zauważył, że nudzą nas powtarzalne motywy. Mamy tendencję do szukania nowości. Zatem niecierpliwość i tendencja do znużenia są głównymi motywami budowania duchowości. Duchowość bierze się stąd, że dotąd wynalezione rozwiązania uznajemy za opatrzone, trywialne i pozbawione świeżości, a wobec tego – nieprzekonujące. Za ich pomocą nie jesteśmy w stanie w szczery i nowy sposób przekazywać swoich uczuć. Dlatego średniowieczni skrybowie nie wytrzymywali i za którymś razem dopisywali swoje uwagi do przepisywanego wielokrotnie tekstu. Nie jesteśmy w stanie powtarzać tego samego wielokrotnie. Większość z tych nowych pomysłów może być trywialna i nie zasługiwać na uwagę, ale co jakiś czas pojawi się w końcu nowy olśniewający pomysł. A wraz z nim – nowe kryterium oceny.
Zatem zdaniem Pana Profesora nie można mówić o oczywistości i stałości prawd, które rządzą naszym życiem?
Mamy raczej do czynienia z prawidłowością czy logiką układania puzzli. Pewien element pasuje tylko w jedno miejsce układanki i w żadne inne. Układający musi odnaleźć ten np. mały fragment pejzażu. Czy to jest rozumność w sensie logiki naukowej? Tego rodzaju niepowtarzalne i jednorazowe naturalne prawidłowości odkrywamy w przyrodzie, ale nie mają one z nauką wiele wspólnego. To raczej domena duchowości, bycia koneserem: umieć tu i teraz odnaleźć i dopasować właściwy element.
Czy wystarczy być koneserem w relacji z drugim człowiekiem? Znużenie jako motor działań na tym terenie wydaje się groźne.
Rzeczywiście trochę niebezpieczne, ale nie groźne. To sugerowałoby, że nasze przywiązanie do ludzi jest zawsze płytkie i narażone na zerwanie. Tak oczywiście nie musi być. Niektóre nasze kontakty są przypadkowe i narażone na zerwanie, ale wtedy, gdy od samego początku nie miały potencjału rozwojowego. Myślę, że zwykle nie chwytamy tego momentu, w którym się z kimś zaprzyjaźniamy „na śmierć i życie”. Ale patrząc wstecz, możemy to ocenić. Co taką przyjaźń może zniszczyć? Potrafię sobie wyobrazić skrajną sytuację, w której mógłbym zwątpić w prawdziwego przyjaciela, gdyby np. powiedział, że jedyne rozwiązanie, jakie dostrzega w jakieś sprawie, to morderstwo. Odpowiedziałbym wówczas, że przestaje myśleć w sposób, który da się zrozumieć i zaakceptować. Dopóki nie będzie zapuszczać się w tego rodzaju skrajności, tylko np. robić będzie rzeczy, które się jedynie nie mieszczą w moim planie życiowym, mojego zaufania nie powinien utracić.
Na pewno z pewnymi ludźmi nie warto się przyjaźnić. Tutaj roztropność jest bardzo potrzebna. Zatem widzę to na odwrót: nie dążenie do doskonałości naraża nasze związki na trudności, tylko nasze związki z góry powinny być poddane takiemu wymaganiu, że przywiązujemy się do ludzi godnych zaufania.
Uważam, że jest w związkach miejsce na doskonałość i rozwój, gdyż życie wielokrotnie stawia nas przed trudnymi decyzjami. Wówczas oczekujemy od prawdziwego przyjaciela bezstronnego wsparcia – bezstronnego, gdyż uwzględniającego nasz punkt widzenia, ale nie dlatego, że ta osoba jest do nas przywiązana. Nadal ludzie potrafią w ten sposób na sobie polegać, choć przyznaję – to XIX-wieczna koncepcja przyjaźni.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.