Umieranie to nie temat tabu

Niedziela 34/2012 Niedziela 34/2012

Z lekarzem kardiologiem Jolantą Kukuczką-Sułkowską – o tym, jak mówić o śmierci, odchodzeniu i tym, co nieuchronne – rozmawia Katarzyna Woynarowska

 

Katarzyna Woynarowska: – Jest Pani zwolennikiem mówienia pacjentowi, że umiera?

Jolanta Kukuczka-Sułkowska: – Jeśli uważam, że pacjent jest w stanie unieść ciężar tej wiedzy, to jestem skłonna mówić mu prawdę. Ale najpierw muszę rozeznać jego stan psychiczny. Najczęściej pacjenci są gotowi do przyjęcia prawdy o swoim stanie zdrowia.

– Czy istnieje jakiś sposób na zakomunikowanie drugiemu człowiekowi, że jego choroba jest nieuleczalna, że odchodzi?

– Jeżeli jest rodzina, to zaczynam od rozmowy z rodziną, bo lepiej, gdy tę informację chory otrzyma od najbliższych. Jeżeli rozmawiam sama, a pacjent jest chrześcijaninem, katolikiem, to wyjaśniam mu, że jego stan jest poważny i dobrze byłoby wezwać księdza. Jeśli nie ma rodziny albo wiem – bo i tak się zdarza – że rodzina nie zdąży dojechać, zaczynam działać sama. Zawsze jest to dla mnie trudne, ale nie chcę, by pacjent wierzący umierał bez sakramentu. Muszę jednak najpierw uzyskać jego zgodę, dopiero wtedy wzywam kapłana.

– Czasem ludzie czują zbliżającą się śmierć, ale wolą nie wiedzieć. Przynajmniej tak się wydaje najbliższym i ci wolą milczeć, choć czas jest już bliski...

– Gdy zaczynałam pracę w zawodzie, umierała przy mnie na nowotwór matka piątki dzieci. Umierała z powodu przerzutów do kości. Strasznie cierpiała. I mimo świadomości, że osieroca dzieci, chyba chciała, żeby to się już skończyło... Przez wiele lat pamiętałam jej twarz. Nie wiem, czy można umierać pięknie, ale ona właśnie tak odchodziła. Nie trzeba było wielu słów, cierpiała w cichości... Wie Pani, że nawet dzieci wiedzą, że umierają? Widziałam ostatnio na oddziale kardiologii dziecięcej śmierć 16-latka. Nie doczekał przeszczepu serca. Miał twarz dorosłego, poważnego człowieka. Dzieci w obliczu śmierci dorośleją bardzo szybko. To mocne doświadczenie…

– Czy wiara pomaga w odchodzeniu? Czy ludziom wierzącym łatwiej żegnać się ze światem, z kochanymi osobami? Łatwiej wierzącemu uporać się z myślą o nieuchronnym?

– Zdecydowanie tak, ale pod warunkiem, że człowiek ten naprawdę wierzy. Łatwiej mu, bo czuje, a raczej ma pewność, że nie jest sam. Najtrudniej jest mi rozmawiać o śmierci z niewierzącymi. Co mam im powiedzieć, skoro oni uważają, że „tam nic nie ma”? Jest to ogromnie trudne. Przypominam sobie sytuację, gdy umierała moja sąsiadka, osoba niewierząca. Chciała już umrzeć, miała bardzo bolesne zmiany nowotworowe. Próbowałam i próbowałam, ale nie udało mi się porozmawiać z nią o rzeczach ostatecznych... Potem postanowiliśmy z sąsiadami zamówić w jej intencji Mszę św. Byliśmy bardzo mile zaskoczeni, że w imieniu zmarłej przyszedł jej mąż... Czasem tak to działa.

– Co można poradzić rodzinie, której ukochana osoba odchodzi w cierpieniu? Jak się powinna zachowywać. Co zrobić, a czego nie? Rozmawiać, mówić, choć z chorym nie ma kontaktu, milczeć i modlić się?

– Sprawa jest bardzo poważna. Nasze życie jest po to, byśmy przygotowali się na spotkanie z Bogiem. To jest tak naprawdę sedno wszystkiego. W czasie odchodzenia trwa niezwykła walka o duszę. Dlatego w moim bardzo głębokim przekonaniu, powinno się osobę umierającą powoli przygotowywać do śmierci. Oczywiście, nie mówimy brutalnie: ty na pewno za trzy miesiące umrzesz, ale tłumaczymy, że choć zrobimy wszystko, żebyś żyła, to może się tak zdarzyć, iż nasze starania okażą się daremne... Dlatego musisz być przygotowana na spotkanie z Bogiem. Rzecz jasna, trzeba podchodzić do tej kwestii bardzo indywidualnie. Obserwować, jak chory reaguje. Pamiętajmy, że jeśli chory pozostaje w głębokiej depresji albo – wiemy o tym, bo go znamy – nie jest przygotowany na prawdę o swoim stanie zdrowia, to lepiej milczeć. Prawda może pogorszyć jego stan.

– Przekonuje mnie argument, że trzeba choremu dać czas np. na spisanie testamentu, pogodzenie się z kimś, z kim od lat się nie odzywał, dać czas na pożegnanie, poukładanie ważnych spraw, uporządkowanie życia...

– To też. Jednak naszą misją, zadaniem ludzi wierzących jest przede wszystkim pomoc w dojściu tego człowieka do zbawienia. Pamiętam ok. 40-letnią kobietę, która zaniedbała swoje zdrowie do tego stopnia, że my, lekarze, nie mogliśmy jej pomóc. Stała się sama dla siebie zagrożeniem, prowadziła wyniszczający tryb życia. Piła na umór. Wiedziałam, że umrze, ale nie zakomunikowałam jej tego wprost. Powiedziałam: jeśli jest pani wierząca, to w pobliżu jest ksiądz, mogę go zawołać. Zdecydowanie odmówiła. Kilka godzin później już nie żyła. Miała szansę, ale z niej nie skorzystała. Do teraz mnie to męczy... Miała szansę, Pan Bóg stał obok niej, a ona powtarzała nieustannie swoje „nie”. Przeczytałam potem z ulgą, że ona może zbawienie osiągnąć. Nie jesteśmy przecież w stanie przewidzieć, jak działa Boże Miłosierdzie...

 

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| UMIERANIE

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...