Odpisano mi po pół roku, że dzisiejsi Grecy nie są zainteresowani starożytnością, wobec czego nikt z tamtejszych studentów nie chce ze mną korespondować. Trochę mnie to zniechęciło. Ale ponieważ w archeologii Egiptu faraońskiego był również bardzo długi okres kultury greckiej, z czego nie wszyscy zdają sobie sprawę, więc mogłem tę moją pasję realizować, zajmując się sztuką egipską.
– A mimo wszystko studia te nie gwarantowały znalezienia stałego zatrudnienia.
– Już po drugim roku studiów zorientowałem się, że szanse na znalezienie zatrudnienia są prawie zerowe, a na roku miałem takich kolegów, którzy, tak mi się przynajmniej wydawało, mieli większe ode mnie szanse na pracę, między innymi syn Jana Parandowskiego lub dzieci ambasadorów i tak dalej. Zdałem sobie sprawę, że tutaj nie będzie dla mnie miejsca i że trzeba zająć się czymś innym, co dałoby mi chleb. Zacząłem więc równolegle studiować romanistykę. Chciałem tłumaczyć literaturę francuską. Byłem w połowie studiów romanistycznych, kiedy skończyłem studia archeologiczne i chciałem się już pożegnać z archeologią, kiedy zupełnie niespodziewanie dla mnie profesor Michałowski zaproponował mi roczny staż asystencki na Uniwersytecie Warszawskim. Oczywiście dalej studiowałem romanistykę, bo myślałem, że po tym stażu nic nie nastąpi i że pożegnam się na zawsze z archeologią. Znowu niespodziewanie profesor Michałowski zaproponował mi wyjazd do Egiptu na dziewięciomiesięczne stypendium, tak zwane wymienne stypendium rządu egipskiego. Pracowałem tam na wykopaliskach w Aleksandrii. Po dziewięciu miesiącach profesor Michałowski zaproponował mi przedłużenie tego stypendium na następne dziewięć miesięcy, a potem było ono przedłużane jeszcze dziesięciokrotnie i w ten sposób spędziłem dziesięć lat za granicą.
– Po powrocie nie miał już pan wątpliwości odnośnie do swojej przyszłości zawodowej?
– Kiedy wróciłem do Polski po tych moich wojażach zagranicznych, byłem już docentem i po habilitacji, którą napisałem na temat heliopolitańskiego boga Atuma. Miałem wtedy trzydzieści osiem lat i był najwyższy czas na podjęcie poważnych decyzji życiowych, więc wtedy ostatecznie zrezygnowałem z romanistyki i zatrudniłem się w PAN, na Uniwersytecie Warszawskim, na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie prowadziłem zajęcia, bardzo często byłem zapraszany do Wiednia, gdzie w sumie spędziłem ponad dwa lata jako wykładowca. I tak się życie potoczyło. Przy minimalnym udziale mojej woli i ogromnym udziale różnych innych czynników, którym się po prostu poddawałem, bo rzeczywiście bardzo mnie to pasjonowało.
– Silna pozycja polskiej szkoły archeologicznej, dzięki której polscy archeolodzy mieli dostęp do wykopalisk w Egipcie, jest głównie zasługą profesora Michałowskiego?
– Pozycja, jaką polska szkoła śródziemnomorska – co trzeba podkreślić – wypracowała sobie w okresie komunizmu, jest prawie w stu procentach zasługą profesora Michałowskiego. Miał duży wybór ludzi, ponieważ, jak mówiłem, na studia garnęły się tłumy, niewielu było przyjmowanych. Niemniej przez dziesięć lat po wojnie była taka posucha pod względem kadrowym, że w 1956 roku kiedy profesorowi Michałowskiemu zaproponowano w Egipcie, żeby sobie wybrał, co tylko chce spośród najwspanialszych stanowisk, jakie tylko można sobie wyobrazić, czyli piramidy V dynastii w Abusir, odrzucił te propozycje, ponieważ zdawał sobie sprawę, że polska szkoła archeologii śródziemnomorskiej nie jest do takiego zadania przygotowana. Wybrał bardzo skromnie na terenie Delty Nilu miejscowość o arabskiej nazwie Tell Atrib, starożytne Atrhibis. W rezultacie prowadzonych tam prac wykopaliskowych – najpierw przez niego, później przez doktor Barbarę Ruszczyc, a następnie przeze mnie okazało się, że jest to wspaniałe stanowisko z okresu ptolemejskiego, którego warstwy, o dziwo – co było szokiem dla całego świata naukowego – okazały się niezakłócone. Właśnie tam, w Delcie Nilu, gdzie najpierw wilgoć spowodowała zniszczenia, następnie wojny toczone przez tysiące lat doprowadziły zabytki do całkowitej ruiny. Zwykle tego typu warunki powodowały kompletne zniszczenia. Tam nagle odkryliśmy dla jednego okresu trzystu lat niezakłócone warstwy archeologiczne, z ogromnym materiałem zabytkowym. Okazało się, że są to warsztaty różnych artystów, którzy osiedli tam za czasów Aleksandra Wielkiego i te osady rozwijały się przez następne stulecia, więc produkty ich dzieł znaleźliśmy w kontekście bardzo bogatego materiału datującego, jakim są monety i stemplowane imadła amfor greckich. Wobec tego, że warstwy były niezakłócone i nosiły tak wiele materiałów datujących, mogliśmy wiek różnego rodzaju artefaktów – figurek terakotowych, kamiennych, glinianych, ceramiki – określić z dokładnością do czasu panowania jednego lub dwu władców. Jest to rzecz niebywała, ponieważ zabytki tego okresu przedtem były datowane z dokładnością do około pięciuset lat. Było niezwykłą koincydencją, że właśnie w tym samym czasie, kiedy ukazały się nasze pierwsze publikacje na temat Tell Atrib, została też opublikowana trzytomowa praca wybitnej specjalistki na temat terakot znajdujących się w Luwrze. Kiedy to pisała, nie było jeszcze żadnych obiektywnych kryteriów, na których można by oprzeć datowanie. Wobec czego tylko na podstawie kryteriów stylistycznych zostały wydatowane na okres rzymski ze znakiem zapytania. Po naszych studiach, które oparliśmy na kryterium obiektywnym, czyli niezakłóconej sekwencji stratygraficznej z wieloma zabytkami wewnątrz, okazało się, że ogromna większość pochodzi z okresu ptolemejskiego.
– Czy to był przypadek, że profesor Michałowski wybrał akurat to miejsce?
– Profesor Michałowski zdecydował się na to stanowisko bez wiedzy, jaka to jest żyła złota pod względem naukowym, ponieważ to wszystko, o czym mówię, działo się dopiero po jego śmierci, kiedy wykopaliska zmieniły charakter z normalnych, regularnych na ratunkowe. A stało się tak dlatego, że na tym terenie zaczęto budować miasto, które do dzisiaj się rozbudowuje, i chodziło o to, żeby szybko uratować jak najwięcej z tego, co się jeszcze da. Do tego nas zaprosili Egipcjanie. A kiedy się zorientowali, jaka to jest złota żyła, przedłużano nam terminy na kolejne kampanie wykopaliskowe. Od tego miejsca profesor Michałowski zaczął. Potem, w ramach tak zwanej kampanii nubijskiej pod koniec lat pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych, kiedy budowano tamę asuańską i przyszłe wody Jeziora Nubijskiego, czyli Jeziora Nassera, miały zalać olbrzymie połacie ziemi położone na południe od Asuanu, to znaczy południowy Egipt i północny Sudan, przeniósł się i jako miejsce wykopalisk wybrał Faras.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.