Życia wiary nie da się przełożyć wprost na liczby, wykresy i tabele. Jestem przekonany co do tego, że w Łodzi można zaobserwować wiele zjawisk, które mówią o dużej liczbie ludzi głęboko i świadomie przeżywających swoją przynależność do Chrystusa i Jego Kościoła
KS. IRENEUSZ SKUBIŚ: – Miasto Łódź należy do najbardziej zsekularyzowanych w Polsce. Gdzie upatrywać szans na pobudzanie wiary?
ABP MAREK JĘDRASZEWSKI: – Tę niepokojącą diagnozę odnośnie do miasta będącego stolicą archidiecezji, którą mam niebawem urzędowo objąć, potwierdzają ostatnie socjologiczne dane na temat „dominicantes”, czyli osób regularnie uczestniczących w niedzielnej Eucharystii. Ale to jest tylko jedna z danych, na pewno niewyczerpująca zagadnienia religijności czy jej braku u mieszkańców Łodzi. Samych danych statystycznych związanych z religijnością pewnych grup społecznych nie można lekceważyć, ale, z drugiej strony, trzeba zachowywać wobec nich zdrowy dystans. Życia wiary nie da się przełożyć wprost na liczby, wykresy i tabele. Jestem przekonany co do tego, że w Łodzi można zaobserwować wiele zjawisk, które mówią o dużej liczbie ludzi głęboko i świadomie przeżywających swoją przynależność do Chrystusa i Jego Kościoła. Ostatecznie wielkie dzieło głoszenia Ewangelii na ziemi łódzkiej, które trwa od wieków, musiało przynosić i na pewno przynosi także i dzisiaj zbawienne owoce. Jednoznacznie wynika to z Jezusowej przypowieści o ziarnie. Są wprawdzie ziarna, które z różnych powodów się marnują, ale są i takie, które przynoszą piękne plony: „trzydziestokrotne, sześćdziesięciokrotne, nawet stokrotne” (por. Mk 4, 8). Do historii ziarna rzucanego w ziemię należą zarówno dzieje niepowodzeń, jak i wielu wspaniałych osiągnięć. Tak było zawsze – i to od samych początków Kościoła. Wystarczy sięgnąć do Dziejów Apostolskich czy Listów św. Pawła Apostoła. Jest w nich zawarta przejmująca historia o ziarnie Bożej prawdy rzucanym w jakże trudną glebę ówczesnego pogańskiego świata. O ziarnie rzucanym przez różnych ludzi – Pawła, Piotra, Apollosa, także przez inne jeszcze osoby – ale równocześnie o ziarnie, któremu życiodajny wzrost daje tylko sam Bóg (por. 1 Kor 3, 4-7).
Tutaj też znajdujemy odpowiedź na postawione mi pytanie. Prawdziwą moc w procesie rozwoju wiary daje Pan Bóg, jednakże pod tym warunkiem, że człowiek naprawdę się na Niego otwiera: na Jego bezgraniczną miłość, na Jego przykazania, na samą prawdę o człowieku, którą w pełni objawił nam Jezus Chrystus. Trzeba przyjąć tę prawdę do końca i całkowicie nią żyć: we własnym domu, w małżeństwie i rodzinie, w miejscach nauki, pracy i odpoczynku. I w ten sposób pokazywać innym, jak piękne, wręcz cudowne jest życie człowieka, który odpowiedzi na swoje codzienne pytania i problemy pragnie znajdować nie gdzie indziej, jak tylko w Chrystusowej Ewangelii i w nauczaniu Kościoła. Nawet jeśliby to wymagało życia pod prąd. Ale też tylko takie życie, dzięki otwarciu się na Ducha Świętego, realnie zmienia oblicze ziemi. Taka duchowa przemiana świata dokonała się przed wiekami dzięki osobistemu świadectwu pierwszych chrześcijan. Dzięki nim – i to pośród okrutnych prześladowań, jakim byli niemal bez przerwy poddawani – runęła mentalność pogańskiego świata. Coś podobnego dokonało się w trudnych dla Europy czasach najazdów barbarzyńców w drugiej połowie pierwszego tysiąclecia. Do czegoś podobnego musimy dążyć na obecnym etapie dziejów.
– Kościół lokalny daje świadectwo o Chrystusie nie tylko wśród wierzących, ale też w całej społeczności, która jest coraz bardziej pluralistyczna. Jak być dzisiaj biskupem dla wątpiących i niewierzących?
– Ściśle rzecz biorąc, nie ma czegoś takiego, jak „biskup dla wątpiących i niewierzących”. Takie sformułowanie mogłoby nawet sugerować, że owi wątpiący i niewierzący wybierają sobie jakiegoś przywódcę czy guru, który miałby ich w wątpieniu i niewierze utrzymywać i pogłębiać. Postawione mi pytanie rozumiem więc inaczej: jak ma się zachować i co może zrobić biskup Kościoła katolickiego, kiedy znajdzie się wobec osób deklarujących swoje wątpliwości w wierze czy wręcz osobistą niewiarę. Sądzę więc, że przede wszystkim powinien on zawsze zachowywać optykę Chrystusa Dobrego Pasterza, który pochyla się z troską nad każdym potrzebującym Jego pomocy człowiekiem – nawet jeśli ten człowiek sądzi, że żadnej pomocy nie potrzebuje. Ileż to razy Pan Jezus, dokonując cudów uzdrowienia ludzi z różnych chorób dręczących ich ciała, równocześnie leczył ich chorego ducha! Wprawdzie prosili tylko o uzdrowienie czysto cielesne, jednak On wydobywał ich z dużo większych, poważniejszych i głębszych nieszczęść. Po to przecież przyszedł na świat, aby dać nam życie – i dać je „w obfitości” (por. J 10, 10 b). Dzisiaj wielu ludziom wydaje się, że gdy odrzucają Chrystusa, Jego Ewangelię i Jego Kościół, stają się w pełni wolni. Że dopiero wtedy mogą „być naprawdę sobą”. Tymczasem właśnie wtedy ulegają iluzjom i zniewoleniom, pustosząc i łamiąc sobie życie. Biskup musi jasno widzieć ich rzeczywiste nieszczęście – ową „nędzę”, o której pisał Pascal w „Myślach” – a następnie starać się je uleczyć, ukazując pełną prawdę o człowieku w świetle Jezusowej Ewangelii. Nie ma nic cudowniejszego w historii poszczególnych ludzi niż gest Piotra, który w chwili, gdy zaczął tonąć, zawołał: „Panie, ratuj mnie!” (por. Mt 14, 30). Chodzi bowiem najpierw o to, aby ludzie uświadomili sobie, że znajdują się w realnym niebezpieczeństwie, że toną. I żeby, następnie, nie wpadali z tego powodu w przerażenie czy rozpacz, ale szukali ratunku w Jezusie Chrystusie. Wobec wątpiących i niewierzących biskup musi być zawsze człowiekiem prawdy, która wyzwala, a jednocześnie musi być znakiem nadziei, że ocalenie jest możliwe – właśnie w Chrystusie.
– Co Ksiądz Arcybiskup powiedziałby młodzieży, która choć chodzi na katechezę, to nie uczęszcza na niedzielną Msze św.? Jest to zjawisko ogólnopolskie.
– Niestety, jest to bolesna prawda, na którą nie można zamykać oczu. Zapewne ma ona wiele przyczyn, którym należy się przyjrzeć z najwyższą uwagą. Gdybym osobiście spotkał się z młodymi, prawdopodobnie nawiązałbym do słów Ojca Świętego Benedykta XVI, które wypowiedział w Kolonii w 2005 r. podczas Światowego Dnia Młodzieży, że niedziela jest dniem, w którym rozpoczęło się stworzenie świata, że równocześnie jest dniem, który – poprzez Zmartwychwstanie Chrystusa – stał się dniem odnowionego stworzenia, że jest to dzień naprawdę ważny. Obecnie wraz z wolną od pracy sobotą tworzy tzw. wolny weekend. Ale ten wolny czas pozbawiony Boga jest po prostu pusty. I dlatego tak ważne jest to, aby znalazło się w nim miejsce dla Boga jako warunek dobrze i udanie spędzonego weekendu. Ojciec Święty mówił wtedy w Kolonii dosłownie tak: „Drodzy przyjaciele! Niekiedy na pierwszy rzut oka może się wydawać pewną niedogodnością, że planując niedzielę, musimy znaleźć czas na Mszę św. Lecz jeśli uznacie to za waszą powinność, zobaczycie, że to właśnie ona jest głównym momentem wolnego czasu. Nie dajcie się odwieść od udziału w niedzielnej Eucharystii i pomagajcie ją odkrywać również innym. Ponieważ z niej płynie radość, której potrzebujemy, musimy koniecznie nauczyć się ją kochać. Postarajmy się o to, bo warto!”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.