Praktykujący (nie)wierzący

Głos Ojca Pio 77/5/2012 Głos Ojca Pio 77/5/2012

Nie chodzą do kościoła ani się nie modlą. Jednak na pytanie księdza, czy są w stanie zapewnić chrześcijańskie wychowanie dziecku, dla którego proszą o chrzest, odpowiadają: „Oczywiście!”.

 

Wreszcie do tego dochodzi kryzys więzi rodzinnych, indywidualizm i konsumpcyjny styl życia, który sprawia, że dobra materialne wydają się bardziej atrakcyjne niż dobra duchowe. Prowadzi to w konsekwencji do kryzysu religijności silnie umocowanej kulturowo. Coraz większe trudności, przy braku jej należytego pogłębienia, zaczynają odsłaniać pewne niedostatki tej formacji, zwłaszcza w sytuacji, kiedy Kościół przestaje być już jedyną silną alternatywą społeczną (jak było w czasach komuny), a społeczeństwo zaczynają przenikać różnorakie, nieraz sprzeczne ze sobą, prądy intelektualne i kulturowe, co w sytuacji wolnego kraju i pluralistycznego społeczeństwa jest sprawą naturalną.

W takich realiach argument, że wierzę, ponieważ mój ojciec wierzył, może już nie wystarczać. Z jednej strony nie wytrzymuje naporu tempa zmian i współczesnego kultu nowoczesności (mój ojciec nie używał Internetu, a ja używam!), a z drugiej nie stanowi oparcia dla człowieka, którego ojciec był niewierzący. Zamyka to więc działalność Kościoła tylko w obrębie wspólnoty opartej na tradycyjnej ciągłości kulturowej i pozbawia go możliwości dotarcia do ludzi spoza najbliższego kręgu czy parafii, a przecież im też trzeba głosić Ewangelię.

Sprawa staje się jeszcze trudniejsza, kiedy tradycyjny model społeczny jest nieustannie podmywany i coraz trudniej odwoływać się do ciągłości kulturowej jako do podstawowego argumentu przemawiającego za wiarą. Przykładowo: słowom o potrzebie wierności tysiącletniej tradycji chrześcijaństwa w Polsce, skoro tak wiele wniosła do kształtowania naszej narodowości i państwowości, łatwo dziś przeciwstawić myśl, że nasza prawdziwa tożsamość kryje się w religiach prasłowiańskich, które zostały zniszczone przez ekspansywne chrześcijaństwo.

Jakkolwiek odrealniona jest taka konstatacja (raz z tego powodu, że nie ma już żadnej ciągłości z kulturą sprzed tysiąca lat, a dwa, że – co by o niej nie mówić – była dość prymitywna), to jednak fakt, że nawet w czasach PRL-u była nie do pomyślenia, a teraz znajduje, co prawda niezbyt licznych, zwolenników, jest dziś symptomatyczny. Podobnie jest z podnoszoną tu i ówdzie krytyką tradycyjnego prawa naturalnego, któremu dziś niektóre środowiska chcą przeciwstawiać ponowoczesną etykę.

Może się nam to nie podobać, ale trzeba zaakceptować fakt, że w społeczeństwie pluralistycznym bardzo łatwo zrywać najróżniejsze ciągłości kulturowe i coraz trudniej na te ciągłości się powoływać w obronie podstawowych dla nas wartości. W tej sytuacji coraz częściej mówi się o konieczności nowego podejścia do chrześcijaństwa, które ma się stawać nie tylko wiarą odziedziczoną po przodkach, ale chrześcijaństwem przyszłości, podjętym z osobistego wyboru.

Dopełnienie a nie opozycja

Taki sposób przeżywania chrześcijaństwa wcale nie stanowi opozycji dla katolicyzmu masowego czy ludowego. Nie domaga się też jego całkowitego przekreślenia. Tam, gdzie dawna religijność nadal dobrze funkcjonuje, należy ją wspierać i pielęgnować, kiedy jednak przestaje już wystarczać, pomyłką byłoby obrażanie się na rzeczywistość, zamiast szukania nowego, bardziej skutecznego stylu oddziaływania w nowych warunkach.

Na niebezpieczeństwo takiego błędu pośrednio zwraca uwagę Benedykt XVI, który w zapowiadającym Rok Wiary liście apostolskim Porta fidei zauważa: „Zdarza się obecnie dość często, że chrześcijanie bardziej troszczą się o konsekwencje społeczne, kulturowe i polityczne swego zaangażowania, myśląc, że wiara wciąż jest oczywistą przesłanką życia wspólnego. W rzeczywistości założenie to nie tylko przestało być oczywiste, ale często bywa wręcz negowane. Podczas gdy w przeszłości możliwe było uznanie, że istnieje jednorodna tkanka kulturowa, powszechnie akceptowana w swym odniesieniu do treści wiary i inspirowanych nią wartości, to obecnie wydaje się, że w znacznej części społeczeństwa już tak nie jest, z powodu głębokiego kryzysu wiary, który dotknął wielu ludzi”.

W sytuacji kryzysu wiary nie sposób ograniczyć się tylko do propagowania samych praktyk religijnych albo troski o społeczną, kulturową czy szeroko rozumianą polityczną obecność Kościoła (choć tego też nie wolno zaniedbywać!), ale trzeba zejść niżej i zacząć pracę u podstaw nad dojrzałym kształtem wiary. Należy bowiem mieć świadomość, że obok wiary kulturowej istnieje także inny sposób jej przeżywania domagający się nowych sposobów jego aktualizacji. Stanowi on dalsze stadium religijności, które przez to, że nieco inaczej stawia akcenty, jest bardziej dostosowane do współczesnych przemian oraz skuteczniejsze w docieraniu do ludzi usytuowanych nieco dalej od Kościoła, zwłaszcza młodych.

Ciekawe, że ten sposób przeżywania lepiej koresponduje z początkami chrześcijaństwa, bo przecież startowało ono jako opozycja, najpierw w stosunku do rodzimego, silnego kulturowo judaizmu, a następnie do całej otaczającej go kultury śródziemnomorskiej z jej grecką filozofią i rzymskim porządkiem prawnym. Stąd już na samym początku wypracowało styl, który doskonale sprawdzał się w takich, na pierwszy rzut oka bardzo niesprzyjających warunkach. W tamtej sytuacji przyjęcie chrześcijaństwa nie było jedynie efektem zachowywania ciągłości kulturowej, gdyż jeszcze jej nie było, ale postawy bardziej ekspansywnej, która dopiero tę kulturę zaczynała tworzyć.

Podstawową prawdą głoszoną kandydatom na chrześcijan był tzw. kerygmat. Od zawierzenia temu przekazowi zależało to, czy wchodzili oni na drogę duchowości chrześcijańskiej, czy też nie.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...