Święta Teresa dzieli swe życie na dwa duże okresy. Ten podział, który ona sama zaznacza w Księdze życia, jest ważny dla rozwinięcia naszego tematu: „Odtąd jest to już inna, nowa księga, to znaczy inne, nowe życie. To, aż dotąd, było moje. Natomiast to, którym żyłam, odkąd zaczęłam objaśniać te sprawy modlitwy, jest tym, którym Bóg żył we mnie” (Ż 23,1)[1]. Już teraz możemy w formie syntetycznej antycypować rezultat naszych refleksji: wówczas gdy żyła „swoim” życiem, jej relacje z sobą samą, z Bogiem, z ludźmi i ze światem, były zmienne i chaotyczne.
Rozwiązanie kryzysu?
Wobec tego próbuje sobie poradzić w następujący sposób:
Zaczęłam obawiać się praktykowania modlitwy. I wydawało mi się, że lepiej będzie postępować jak wiele innych Sióstr, gdyż będąc tak nędzną, należałam do najgorszych, i odmawiać jedynie to, do czego byłam zobowiązana i tylko ustnie, gdyż nie powinna – tak myślałam – praktykować modlitwy myślnej i tak bliskiej relacji z Bogiem. (Ż 7,1)
To rozwiązanie wydawało się logiczne i uczciwe. Skoro każdego dnia doświadczała swej niewierności Bogu, wydało jej się lepszym zadowolić się w relacji z Panem wypełnieniem przepisanych praktyk pobożnych i unikać spotkania wewnętrznego i osobowego z Panem. Później bez wątpliwości rozpoznała: „To było najstraszniejszym oszustwem, które demon zdołał wmówić mi pod pozorem pokory” (Ż 7,1).
Kwestia sensu życia
Jaki sens ma me życie, jeśli pomimo wszystkich mych wysiłków ani się nie doskonali, ani „nie realizuje”?
Dopóki moje podejście do życia modlitwy opiera się na uchwytnych rezultatach, które mogę mieć, lub osiągnięciach, które mogę uzyskać, nie będę miał uspokajającej odpowiedzi na to pytanie, ponieważ może się zdażyć, jak się zdażyło w przypadku Teresy, że pomimo wielkich wysiłków nie doświadczam w sobie żadnego rozwoju. Lecz jeśli jest obecna w moim życiu przyjaźń z Chrystusem, wówczas rezultaty, realizacje, cele, schodzą na drugi plan. Moje życie wypełnia się sensem, poprzez życie w przyjaźni z Bogiem, przez wysilanie się, gdy jest to możliwe, aby osiągnąć przyjaźń z tym, który:
choć był Bogiem, to był również człowiekiem; że nie zdumiewa się słabościami ludzi; że rozumie naszą nędzną kondycję podlegającą wielu upadkom na skutek pierwszego grzechu, który On przyszedł naprawić. Mogę rozmawiać z Nim jak z przyjacielem, pomimo że jest wielmożnym panem. (Ż 37,6)
Dlatego zapewnia Święta czytelników swego Życia:
bez względu na to, jak złe rzeczy uczyniłby ten, kto zaczął ją praktykować, niechaj jej nie porzuca, gdyż to modlitwa jest środkiem, dzięki któremu będzie mógł zawrócić, aby zaradzić złu, a bez niej będzie to o wiele trudniejsze. (…) A kto jej nie rozpoczął, na miłość Pana błagam go, niechaj nie pozbawia się takiego dobra. Nie ma się tu czego obawiać, a jedynie pragnąć. (Ż 8,5)
Modlitwa jest jedyną możliwością życia sensem, prowadzącą do pełni ludzkiego rozwoju. Sama Teresa siebie daje za świadka i żywy przykład tego:
I uważam to za pewne, że przez modlitwę – jeśli dusza w niej wytrwa, pomimo grzechów i pokus, i upadków na tysiące sposobów, które demon podsuwa – Pan doprowadzi ją, w końcu, do portu zbawienia, podobnie jak – z tego, co na dzisiaj mi się wydaje – doprowadził i mnie. (Ż 8,4).
To jest Pan, który ją „wyciągnął” i zbawił. To jest Pan wyzwoliciel. Przez przyjaźń z Nim jej transcendencja się nie zmniejszyła, lecz zachowała i wzrosła. Człowiek się doskonali poprzez przyjaźń z Bogiem. Moc i miłość Boża manifestują się w kontraście z ludzkim ograniczeniem i niegodnością.
Nawrócenie
W świetle tego wszystkiego, relacja Teresy o jej nawróceniu, tak jak je przedstawia w Księdze życia, ma centralne znaczenie:
Tak więc dusza moja była już tym zmęczona i chociaż chciała, to jednak nielojalny styl życia, który prowadziłam, nie pozwalał jej odpocząć. Przydarzyło mi się raz, że wchodząc pewnego dnia do oratorium, zobaczyłam obraz przyniesiony tam na przechowanie, a który wyszukano na pewną uroczystość mającą odbyć się w naszym domu. Było to wyobrażenie Chrystusa, bardzo poranionego, i tak nabożne, że widząc Go takim, czułam się cała poruszona, gdyż ono dobrze przedstawiało to, co Pan dla nas przeszedł. Tak mocno poczułam, jak źle odwdzięczyłam Mu się za te rany, że – zdaje mi się – serce mi się rozdzierało i upadłam tuż przy Nim cała zalana łzami, błagając Go, aby mnie już raz na zawsze umocnił, abym Go już nie obrażała. (…) Ale ten ostatni raz, tam przy tym obrazie – o którym mówiłam – wydaje mi się, że przyniosło mi to więcej pożytku, gdyż byłam już całkiem nieufna względem siebie i całą moją ufność pokładałam w Bogu. (…) Ale rozważając miłość, którą On mnie darzy, odzyskiwałam zapał, gdyż w Jego miłosierdzie nigdy nie zwątpiłam. A w samą siebie wiele razy. (…) Och, na Boga! Jakże zdumiewa mnie siła tego oporu, którego doświadczała w sobie moja dusza, mając tak liczne pomoce ze strony Boga! Nadal czuję się pełna obaw, świadoma, jak mało mogłam dokonać z sobą, i jak widziałam się tak skrępowaną, aż do niemożności zdecydowania się na pełne determinacji, całkowite oddanie się Bogu! (Ż 9,1.3.7)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.