"Chcemy pokazać, że można być szczęśliwym małżeństwem studenckim, które na początku wynajmowało mały pokoik, żyło ze stypendiów. Należy młodym mówić: „Nie bójcie się, dacie radę”. O wartości bycia razem, pragnieniu czystości, walce o siebie dla siebie, pierwszym dziecku i odpowiedzialności, z Beatą i Marcinem Mądrymi rozmawiają Karolina Mazurkiewicz i Michał Wnęk.
Często słyszymy, że małżeństwo to nieustanne pasmo kompromisów.
B.M.: Nie u nas! My zgadzamy się w takich kwestiach jak wiara, rodzina, wspólne pasje – to te trzy tematy, które nas łączą. No i nasze pożycie, które nas ciągle fascynuje. Wspólne spacery, randki tylko we dwoje, kiedy dzieci możemy zostawić pod opieką znajomych – są to wywalczone godziny tylko dla nas. Jednak na pewne tematy nigdy nie dyskutujemy, ponieważ ja mam swoje zdanie i Marcin swoje, a przekonywanie drugiej strony do własnych racji nie ma sensu. To nie o to w tym chodzi, by się we wszystkim rozumieć. Miłość jest ponad tym.
Jak to było z tym ślubem w wieku 20 lat, mimo braku pieniędzy, domu i dwóch samochodów?
M.M.: Najważniejszym kryterium zawarcia związku małżeńskiego jest to, że mamy wspólną wizję przyszłego życia, że się kochamy, że chcemy ślubować sobie wierność, wziąć odpowiedzialność za siebie nawzajem. To jest warunek konieczny i wystarczający. Inne kryteria, które tak naprawdę nie są konieczne, to stateczność materialna, dom, mieszkanie i samochód. Oczywiście, są to rzeczy potrzebne, ale nie są najważniejsze. Dzisiaj zamienia się kolejność kryteriów. Mówi się o tym, że należy zapewnić byt drugiej osobie, a dopiero potem myśleć o ślubie. Zapomina się, że w formule przysięgi, którą wypowiadają nowożeńcy, nie ma ani słowa o pieniądzach.
B.M.: Potrzeby ludzi są dziś bardzo wygórowane. Chcemy pokazać, że można być szczęśliwym małżeństwem studenckim, które na początku wynajmowało mały pokoik, żyło ze stypendiów. Należy młodym mówić: „Nie bójcie się, dacie radę”. Należy zaufać Duchowi Świętemu, bo On działa bardzo konkretnie.
Kiedy zdecydowali się Państwo na pierwsze dziecko?
B.M.: Przyszedł taki moment, kiedy ja chciałam zobaczyć tę naszą miłość, zobaczyć część mnie i część Marcina. Zaglądałam do wózków obcych kobiet i już się nie mogłam doczekać. Więc cały czas dopytywałam, co z tym dzieckiem. Kiedy on pojechał na rekolekcje ORD Ruchu Światło-Życie, rozmawiał z Bogiem o swoim ojcostwie. I dostał od Niego słowo, że „jest syn”. Przyjechał do mnie i powiedział, że mamy dziecko. Dziewięć miesięcy później urodził się Paweł.
Czy Państwo planowali, kiedy będą mieć dzieci?
M.M.: Oczywiście, już w dniu ślubu, kiedy ksiądz zapytał, czy jesteśmy otwarci na potomstwo, którymi nas Pan Bóg obdarzy. Powiedzieliśmy – jesteśmy! Pierwsze dziecko to trzeci rok małżeństwa. Po Pawle pojawiła się Marysia (żyła 10 tygodni od poczęcia), Rozalia, Mareczek (żył 7tygodni od poczęcia) a potem jeszcze Lidzia i Aniela.
Jak wyglądało życie ojca – studenta i matki – studentki?
M.M.: Pamiętam, kiedy urodził się Paweł, dzień później miałem najważniejszy egzamin na studiach. I poszedłem na niego po całej nieprzespanej nocy. Kiedy przed profesorem usprawiedliwiałem swój wygląd – podpuchnięte i czerwone oczy tym, że zostałem przed kilkoma godzinami ojcem, on tylko stwierdził, że mogę przyjść w drugim terminie, a ocena zostanie wystawiona, jakbym zaliczył w pierwszym podejściu. To było to dla mnie bardzo budujące, proste, szczere.
B.M.: Bywały też takie momenty, że w przerwie między zajęciami przekazywaliśmy sobie Pawła na przystanku autobusowym na Kleparzu, bo ja biegłam na wykład. Zdarzyło się też, że Marcin siedział na wykładzie z dzieckiem na rękach. Ja na jednym egzaminie dostałam bardzo krótkie pytanie, bo wykładowca bał się, że z nerwów mogę stracić pokarm.
Czyli mówimy młodym ludziom, że się da?
B.M.: Tak. My nie mieliśmy nic w sensie materialnym, choć rodzice pomagali, jak mogli. Żyliśmy ze stypendiów naukowych, staraliśmy się o dopłatę dla młodych studenckich małżeństw. Marcin studiował dziennie, w ciągu dnia chodził na uczelnię, a wieczorami dorabiał jako kelner na rynku w Krakowie. Oczywiście, prowadziliśmy skromne życie. Przez lata studiów nie kupowaliśmy ubrań. Podczas wakacji wyjeżdżaliśmy do pracy np. do Niemiec zbierać winogrona i za to kupiliśmy pierwszy komputer oraz piękne jesienne płaszcze. Wyprawkę dla Pawełka dostałam od koleżanek. Namawiamy do tego, by być odważnym w podejmowaniu decyzji i szczycić się wartością, jaką jest czystość, bo to nie etap do ślubu, tylko wybór drogi wierności Kościołowi Jezusa Chrystusa.
Woli Pani dżinsy czy sztruksy?
B.M.: Zdecydowanie sztruksy. U mężczyzn (śmiech). Sama nie mam ani jednej pary spodni. Bardzo kobieco czuję się w sukienkach, od tych długich po te krótkie. Zresztą łatwo zauważyć, że dziewczyna w sukience całkiem inaczej się zachowuje, jest bardziej kobieca.
M.M.: Cieszę się, że moja żona nosi tylko sukienki, a koledzy mówią, że jestem szczęściarzem. Sukienka wydobywa piękno z kobiety.
Prowadzi Pani książkę cytatów. Który znalazłby się na pierwszej stronie?
B.M.: „ Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą”. Od urodzenia dzieci stałam się lwicą. Wcześniej byłam subtelna i delikatna. To jest moje nowe oblicze. Walczę przede wszystkim o dusze swoich dzieci, o czystość naszą i młodzieży, o prawdę kobiecego powołania. Jeżeli miałabym być kiedyś świętą, to chciałabym być świętą kobietą walczącą.
Taką Joanną d’Arc?
B.M.: Tylko w sukience (śmiech). Bycie pokorną nie znaczy cichą. Tego nauczyłam się właśnie po urodzeniu dzieci.
Dziękujemy za rozmowę.
Pełną wersję wywiadu przeczytacie na www.e-tryby.pl. Zapraszamy!
Beata i Marcin Mądrzy – na co dzień szczęśliwe małżeństwo z jedenastoletnim stażem, czwórką pociech: Pawłem, Rozalią, Lidią i Anielą. Aktywni działacze pro-life. Jeżdżą po szkołach, duszpasterstwach, kościołach dając świadectwo swojej miłości i odwagi w kroczeniu do Boga. Obecnie prowadzą firmę wodzirejską, która organizuje wesela, komersy, studniówki. Są autorami książek „ Chcę być szczęśliwa. Tylko dla dziewczyn” i „ Mogę zwyciężać. Tylko dla chłopców”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.