„Nie muszę samotnie nieść tego, czego w rzeczywistości i tak samotnie nie mógłbym nieść. Wspiera mnie zastęp świętych Boga, podtrzymuje mnie i mnie prowadzi” – mówił papież Benedykt XVI podczas inauguracji pontyfikatu.
Mimo pomocy, jaką Ratzinger niósł Janowi Pawłowi II, mimo szacunku i miłości, jakimi go darzył, kardynał zdawał się troszczyć o zachowanie niezależności i intelektualnej odrębności od papieża Polaka. Nie należał do grona pochlebców. Nie uczył się języka polskiego i nie pytał papieża łamaną polszczyzną „jak się miewa piesek”. Rozmawiał z nim po niemiecku, choć musiał być świadomy historii obu narodów i tego, jaką ich rozmowy i przyjaźń miały symbolikę. Więcej – kardynałowi niejeden raz zdarzało się mieć zdanie inne niż papież, przy tym nie bał się tego artykułować, a jego sprzeciw stawał się tajemnicą poliszynela. Sprzeciw ten dotyczył na przykład międzyreligijnego spotkania w Asyżu, mnożenia papieskich podróży kosztem codziennego zarządzania Kościołem, nadmiaru beatyfikacji i kanonizacji czy wyboru szat liturgicznych zgodnie ze wskazówkami telewizyjnych reżyserów. Jednak ów sprzeciw kard. Ratzingera nie wywoływał papieskiego gniewu. Przeciwnie – jeszcze bardziej budował zaufanie.
Ja tego nie potrafię
Kiedy Jan Paweł II zmarł, to właśnie kard. Ratzinger wygłosił homilię na jego pogrzebie, a później na rozpoczęcie konklawe. Mówił wtedy: „Możemy być pewni, że nasz ukochany Papież stoi teraz w oknie domu Ojca, patrzy na nas i nam błogosławi”.
Trzy dni po 78. urodzinach, kiedy mówił swoim współpracownikom, jak bardzo się cieszy na emeryturę, na jego nazwisko padła większość kardynalskich głosów na konklawe. W rozmowie z Peterem Seewaldem wspominał: „Oczekiwałem, że wreszcie znajdę spokój i wytchnienie. Gdy nagle stanąłem wobec tego ogromnego zadania, był to dla mnie szok. Przyszła mi do głowy myśl o gilotynie: oto teraz ostrze spada i mnie trafia. Byłem całkowicie pewny, że ten urząd nie jest moim powołaniem, że Bóg zapewni mi teraz, po wyczerpujących latach, trochę spokoju i wytchnienia. Mogłem tylko powiedzieć sobie: wola Boża jest najwyraźniej inna i zaczyna się dla mnie coś całkiem odmiennego, nowego. Mogłem powiedzieć do Pana tylko: «Co czynisz ze mną? Teraz to Ty przejmujesz odpowiedzialność. Musisz mnie prowadzić! Ja tego nie potrafię. Jeśli mnie chciałeś, to musisz mi też pomóc!»”.
Swoją papieską posługę Benedykt XVI rozpoczął, trzymany za rękę przez Jana Pawła II – tego, którego był uczniem i nauczycielem jednocześnie. Szybko pozwolił rozpocząć jego proces beatyfikacyjny i nie odkładał daty samej beatyfikacji, jakby bardzo chciał zdążyć sam jej dokonać. Jednocześnie cały jego pontyfikat zdaje się nawiązaniem do pontyfikatu poprzednika. I chociaż nie ma już w nim wielkich podróży i niekończących się audiencji, to jest wiele drobiazgów, które wskazują na to, jak bardzo znał Jana Pawła II, jak go rozumiał i ile się od niego nauczył. Nieprzypadkowo w swojej homilii inauguracyjnej przyznał, że nie będzie nakreślał żadnego własnego programu, powołał się za to na słowa, które padły na placu św. Piotra 22 października 1978 r.: „Wciąż na nowo brzmi mi w uszach jego: nie lękajcie się! Otwórzcie, otwórzcie na oścież drzwi Chrystusowi!”.
2 maja 2011 r. na placu św. Piotra podczas beatyfikacji swego poprzednika papież Benedykt XVI mówił: „Moja posługa była wspierana jego głęboką duchowością i bogactwem jego intuicji”.
Misjonarz i profesor
Nie znaczy to jednak, że Benedykt XVI ślepo podążał wyznaczoną przez Jana Pawła II drogą. Mimo synowskiego przywiązania potrafił zachować intelektualną i duchową niezależność od swojego poprzednika. Dotyczyło to zarówno tego, czego nauczał, jak i drobiazgów, choćby zdecydowanego zniechęcania wiernych do jakichkolwiek oklasków w trakcie liturgii. Momentami można było odnieść wrażenie, że po posoborowym zachwycie Jana Pawła II odnową Kościoła Benedykt wyhamował Kościół tam, gdzie pojawiały się wywołane entuzjazmem nadużycia. Rodzi się tu pokusa, której wielu ulega: porównywaniu do siebie obu tych postaci, stawiania ich w opozycji czy wyznaczania hierarchii.
Kościół trwa przez wieki, a Bóg w różnym czasie potrzebuje posługi i charyzmatu różnych ludzi. W czerwcu ubiegłego roku, nakładając paliusze nowym metropolitom, papież zwrócił uwagę na stojące przed bazyliką św. Piotra posągi świętych apostołów Piotra i Pawła. Mówił wówczas: „Piotr i Paweł, choć po ludzku bardzo różnią się od siebie i pomimo że w ich relacji nie brakowało konfliktów, ukazali konkretnie nowy sposób bycia braćmi, przeżywany zgodnie z Ewangelią, w sposób autentyczny, co było możliwe właśnie dzięki działającej w nich łasce Chrystusowej Ewangelii. Jedynie podążanie za Jezusem prowadzi do nowego braterstwa: to jest pierwsze fundamentalne przesłanie, jakie dzisiejsza uroczystość niesie każdemu z nas”.
Jeśli w ogóle można w jakikolwiek sposób zestawić te dwa pontyfikaty, to właśnie w ten sposób: jak posługę świętych Piotra i Pawła, spierających się czasem ze sobą, ale razem budujących naukę Kościoła dla przyszłych wieków. Jan Paweł II był papieżem – misjonarzem, Benedykt XVI cały czas pozostaje profesorem. Różni ich wychowanie, dorastanie, wreszcie sama narodowość, która gdzie indziej każe kłaść akcenty, która wydobywa na pierwszy plan polską romantyczną wierność do przelania krwi albo niemieckie poczucie odpowiedzialności i porządku. Łączy ich Kościół.
Żądza władzy i dezercja
Większość komentarzy na temat zakończenia pontyfikatu Benedykta XVI zdaje się prędzej czy później prowadzić do porównywania go z zakończeniem pontyfikatu Jana Pawła. Jeśli mówić, że gest Benedykta jest przykładem, jak rozstawać się ze stanowiskiem – trzeba zapytać, dlaczego takiego przykładu nie dał Jan Paweł II? Czy był tak żądny władzy? Jeśli przypominać słowa Jana Pawła II, namawianego przecież do złożenia urzędu, że „z krzyża się nie ucieka” – pojawi się wątpliwość, czy odejście Benedykta nie jest jednak taką ucieczką? Czy abdykacja nie jest dezercją?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.