O odkrywaniu powołania, radościach i trudach kapłaństwa oraz potrzebach Kościoła w Polsce z Jego Ekscelencją abp. Stanisławem Gądeckim, metropolitą poznańskim, w 40. rocznicę święceń kapłańskich rozmawia ks. Przemysław Węgrzyn - Redaktor Naczelny
Minęło 40 lat, odkąd Ksiądz Arcybiskup przyjął święcenia kapłańskie. Jest to okazja do przywołania wspomnień. Kiedy Ekscelencja odczuł powołanie do kapłaństwa?
– Jeśli chodzi o pierwsze przeczucia, to pojawiły się one prawdopodobnie we wczesnym dzieciństwie. Ministrantura, a razem z nią szersze zainteresowanie liturgią Kościoła sprawiły, że w tym czasie nic mnie właściwie bardziej nie interesowało; ani sport, ani inne organizacje. Wspólnota chłopców, jaka się wytworzyła wśród ministrantów, była dla mnie bardziej pociągająca niż np. harcerstwo. Podobnie jak wielu przyszłych księży, próbowałem też czasami swoich sił, odprawiając quasi-Mszę św. w domu. Jednym słowem, piękno, wpływ sztuki romańskiej wspaniałych kościołów Strzelna był zbyt potężny, by można było się mu oprzeć.
Właściwa decyzja wstąpienia do Wyższego Seminarium Duchownego przyszła bardzo późno. Właściwie pod koniec liceum. Jakiś wpływ osobowy na tę decyzję mieli wcześniej seminarzyści wywodzący się z naszego liceum, w szczególności kleryk Stanisław Wiśniewski, jego barwne i pełne życia opowieści seminaryjne, które snuł za kościołem św. Prokopa, zaciągając się dymem papierosa.
Jaka była reakcja najbliższych Księdza Arcybiskupa na decyzję o wstąpieniu do seminarium?
– Rodzice w tę decyzję zupełnie nie ingerowali. Przygotowywali się raczej na moje studia na Akademii Ekonomicznej w Poznaniu, czyli na kierunku, co do którego nie posiadałem i nie posiadam żadnych uzdolnień. Faktycznie jednak zaakceptowali moją decyzję pójścia do seminarium i nie sprzeciwiali się jej. Dla Mamy była to pierwsza poważniejsza rozłąka z jednym z dzieci, którą po swojemu odchorowała. Potem jednak bardzo gorliwie modliła się podczas codziennych Mszy św. w intencji dobrego rozeznania mojego powołania.
Kto był dla Księdza Arcybiskupa wzorem w seminarium, największą pomocą w drodze do kapłaństwa?
– Był to nasz ojciec duchowny ks. Wojciech Dzierzgowski. Nie tyle przez sakrament pojednania czy przez sobotnie egzorty, ile przez bardzo zdecydowany styl kapłańskiego życia. W sumie mieliśmy w seminarium wielu wychowawców i profesorów całkowicie oddanych formacji alumnów. W gronie profesorów imponował ks. prof. Felicjan Kłoniecki, pasjonat Pisma Świętego i Ziemi Świętej. Barwna postać. Należał do powojennych pionierów otwierających w Polsce ruch pielgrzymkowy do ojczyzny Chrystusa. Dogmatyki uczył prof. Antoni Słomkowski, pierwszy powojenny rektor KUL-u, człowiek o wielkiej duchowości. Tego samego przedmiotu uczył ks. prof. Teofil Wilski, późniejszy rektor i biskup pomocniczy kaliski. Ks. Tadeusz Makowski imponował znajomością nauki społecznej Kościoła, a przede wszystkim najlepszą metodyką wykładu. Śpiewu z wielkim zapałem uczył
ks. prof. Ireneusz Pawlak, późniejszy profesor chorału gregoriańskiego na KUL-u.
Jak wspomina Ekscelencja Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego, który udzielał Księdzu Arcybiskupowi święceń kapłańskich?
– Jako człowieka, który nas przerastał swoim formatem i myśmy zdawali sobie z tego sprawę. Tworzyliśmy sobie jego obraz przez pryzmat jego pobytów w Gnieźnie, kazań z okazji 2 lutego, święceń kapłańskich i bytności w seminarium duchownym. Nie mieliśmy jeszcze dostępu do Zapisków więziennych, do zapisków z jego działalności duszpasterskiej i – prawdę mówiąc – nie zdawaliśmy też sobie sprawy z jego doświadczeń z czasów powstania warszawskiego ani trudów prowadzenia Kościoła w czasie rządów komunistycznych.
Dopiero Listy do moich kapłanów, ofiarowane nam przez niego z okazji święceń kapłańskich, a potem studia w Rzymie i bliższy z nim kontakt ukazały nam człowieka wielkiej pracy i olbrzyma duchowego, Prymasa Tysiąclecia. Pieczęć tego widzieliśmy w geście homagium, złożonego przez niego Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II, i słowach, jakie skierował do niego papież podczas swojego pierwszego spotkania z Polakami.
Jaki był najtrudniejszy, a jaki najmilszy moment kapłaństwa Księdza Arcybiskupa?
– Najpiękniejszy dzień, pełen wzruszeń, to święcenia kapłańskie 9 czerwca 1973 r. Żaden inny dzień w moim życiu nie da się z nim porównać. Ten dzień wyrósł z niezasłużonej łaski Bożej, zwieńczył trudy wcześniejszych lat i otworzył na wszystkie trudy i radości lat po nim następujących. Na Rzym, Jerozolimę, na świat i na tysiące ludzi. Na nieznane przedtem przeogromne pokłady dobroci, spoczywające w Kościele, tej starej studni obecnej pośrodku wioski świata, z której możemy czerpać ciągle świeżą wodę. Dzień najtrudniejszy to obejmowanie urzędu arcybiskupiego w Poznaniu.
Którą z odprawianych przez siebie Mszy św. w ciągu tych 40 lat zapamiętał Ekscelencja najbardziej? W jakich okolicznościach najmocniej odczuł opiekę i obecność Pana Jezusa?
– Najbardziej wspominam Mszę św. odprawioną na miejscu Zmartwychwstania, przy Grobie Pańskim w Jerozolimie. Eucharystię w miejscu decydującego przełomu w historii zbawienia, związanym z wielką nadzieją
całego chrześcijaństwa. Było to w pierwszej połowie 1977 r., a więc jeszcze przed przemianami w Polsce. O Mszę św. prosiła wówczas obecna tam ekipa polskiej telewizji.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.