Miałem normalną rodzinę: mamę, ojca, siostrę, nawet narzeczoną. Bez nich bym się chyba tutaj nie znalazł. Oni mnie wspierali. Znajomi policjanci z chorwackiego Varażdina, gdzie mieszkałem, odprowadzili mnie zaćpanego do domu mamy. Od paru miesięcy uczestniczyłem już w spotkaniach organizowanych dla rodziców przez Cenacolo.
Wspólnota Cenacolo założona przez siostrę Elwirę Petrozzi w 1983 roku we Włoszech, od roku 2001 otwiera domy w Polsce. Ci, którzy Was spotykają, mówią, że jesteście żywym dowodem na to, że zawsze jest nadzieja. Wystarczy tylko przyjąć pomocną dłoń.
Znalazłem się we Wspólnocie, bo miałem poważne problemy w życiu. Przez 10 lat byłem uzależniony od narkotyków, w tym ostatnie sześć przed wstąpieniem do Cenacolo od heroiny. Cierpiałem, bo byłem nieśmiały, pełen kompleksów, wstydziłem się samego siebie. Nie radziłem sobie z własnym życiem w wymiarze duchowym, nie zaś materialnym, gdyż miałem wszystko, pieniądze, używki. Wszystko zaczęło się wówczas, gdy jako młody chłopak chciałem być atrakcyjny, znany, lepszy od innych, jak moi idole – muzycy czy sportowcy. Potem pojawiły się narkotyki. Zacząłem je brać i handlować nimi. Miałem pieniądze, samochód, dziewczynę. Ojciec poszedł na wojnę bałkańską, do domu wracał często pijany. Mama usiłowała utrzymać więzi w naszej rodzinie, często płakała i cierpiała. Ja zamykałem się w swoim pokoju, byłem obojętny, śmiałem się im w twarz. Słuchałem głośnej muzyki, uciekałem w hazard. I chociaż mogłem nie brać, to nie potrafiłem nie wracać do nałogu. Jeśli kończyłem z narkotykami, zaczynałem brać metadon, alkohol, cokolwiek. Duchowo byłem martwy, zniewolony i miałem świadomość, że ta otchłań wciąga i niszczy od wewnątrz. Heroina dawała chwilową zmianę nastroju. Przez krótki czas czułem się inaczej, byłem zadowolony, było pięknie, super, pełny luz i beztroska. Jednak wiązało się to z ustawicznym przyjmowaniem narkotyku. To było piekło dla psychiki, strach, paniczny lęk, że bez narkotyków nie jestem w stanie żyć i normalnie funkcjonować.
Osoby uzależnione wypierają problem i nie przyznają się, że potrzebują pomocy. Jak to się stało, że zdecydowałeś się zostać we Wspólnocie?
Sam nie wiem. Miałem normalną rodzinę: mamę, ojca, siostrę, nawet narzeczoną. Bez nich bym się chyba tutaj nie znalazł. Oni mnie wspierali. Znajomi policjanci z chorwackiego Varażdina, gdzie mieszkałem, odprowadzili mnie zaćpanego do domu mamy. Od paru miesięcy uczestniczyłem już w spotkaniach organizowanych dla rodziców przez Cenacolo. Byłem półprzytomny, ale słyszałem, jak mama mówi: „Ja go nie wezmę. Jeśli chce umrzeć, niech umrze na ulicy”. Coś wtedy we mnie pękło. Byłem słaby, moje życie wewnętrzne nie istniało, ale nie chciałem iść do Wspólnoty z rygorami, obowiązkami, gdzie króluje modlitwa i liczy się praca rąk, a nie sztuka przeżycia. Zasady, reguły życia, wartości, ba, Bóg, były dla mnie pustymi frazesami. Śmiałem się z tego. W tamtym czasie Cenacolo była dla mnie tymczasową przechowalnią, gdzie ewentualnie mogłem przyjść. Ale rodzina i narzeczona byli zdeterminowani, aby wyrwać mnie z dotychczasowego życia, bo inaczej czekała mnie śmierć, ta fizyczna, bo w duchowej już trwałem. Ich działania, sugerowane przez podobne rodziny z Cenacolo powolutku przynosiły efekty. Trzymali się porad innych chłopców ze Wspólnoty, pracujących w placówkach w mojej rodzinnej Chorwacji. Twardo stawiali mi warunki – jak dla osoby żyjącej na koszt innych, utrzymywanej. I to było mi potrzebne. Nie było już tak, jak ja chciałem, byłem ograniczany, miałem obowiązki i zadania. Było tak, jak ustalili rodzice, jak zaplanowano, by wyrwać mnie z poprzedniego stanu. „Zero jedzenia, zero spania w domu, albo wszystko na naszych warunkach”. Do Wspólnoty wszedłem na próbę, na trzy miesiące.
Z tego co mówisz wynika, że rodzina też już miała ciebie dość.
Pewno z zażenowaniem przyjmujecie słowa mojej mamy. Jednak aby naprawdę ratować dziecko z uzależnienia, trzeba postępować twardo. Tego właśnie uczą się u nas rodzice. Przecież bardzo często oni nawet nie wiedzą, kiedy ich dziecko zaczyna brać. Rodzice są z reguły ślepi, nie widzą, a może nie chcą widzieć i wiedzieć, co się dzieje. Gdy jest już bardzo źle – gdy pojawiają się problemy z prawem, kradzieże w domu, wtedy łuski opadają z oczu. Myślę, że rodzina dowiaduje się ostatnia dlatego, że do końca nie chce wierzyć, przymyka oczy. Wydaje im się, że narkotyki może zdarzają się u innych, ale raczej nie w naszej rodzinie i na pewno nie u mego dziecka. Moi rodzice znajdowali wszystko – narkotyki, strzykawki, a ja mówiłem, że to nie moje, i zawsze widziałem ulgę w ich oczach. Jakby kamień spadał im z serca. Chcieli wierzyć w to, co im opowiadałem, a manipulowałem nimi, jak chciałem. We Wspólnocie nie ukrywamy, że to twarda walka w imię miłości do dziecka, najbliższej osoby. Tego uczymy na kolokwiach dla rodzin osób uzależnionych. W Polsce prowadzimy je w naszym ośrodku w Katowicach.
Chciałeś być tutaj najkrócej, trzy miesiące, a potem spodobało ci się?
Na początku nie, ale praca, zadania na tyle odbudowały mego ducha, że chciałem spróbować. W Cenacolo jest zasada przebywania od trzech miesięcy do 5 lat. Wybrałem najkrótszy okres i wstąpiłem do Wspólnoty by rozwiązać moje uzależnienie przede wszystkim od heroiny. Mimo różnych doświadczeń zobaczyłem, że miejsce, gdzie się znalazłem, jest całkiem inne. Ja przecież nie byłem wierzący. Byłem tylko ochrzczony, co zawdzięczam mamie i babci. Później, w młodości moje drogi z Kościołem się rozeszły. Nie miałem także wsparcia religijnego w rodzinie. Tutaj Jezus mnie dotknął i sprawił, że wiara stała się istotą mojego życia. Teraz wiem, że jest to dla mnie jedyne miejsce. Trudno to wyjaśnić, ale ja, Slaven Skazlić, zostałem, złożyłem śluby i jestem osobą konsekrowaną, służę we Wspólnocie Cenacolo. To jest mój dom, mój wybór, mój cel.
Jakie były twoje początki tutaj we Wspólnocie?
Powiem tak: nie było łatwo, ale było ciekawie. Kiedy znalazłem się tutaj, zachwyciło mnie braterstwo, ujęła atmosfera wzajemnego zaufania i wsparcia. Dzisiaj mówię, że było to działanie Ducha Świętego, łaska Boża, działanie Jezusa. Tak to czuję.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.