Miałem normalną rodzinę: mamę, ojca, siostrę, nawet narzeczoną. Bez nich bym się chyba tutaj nie znalazł. Oni mnie wspierali. Znajomi policjanci z chorwackiego Varażdina, gdzie mieszkałem, odprowadzili mnie zaćpanego do domu mamy. Od paru miesięcy uczestniczyłem już w spotkaniach organizowanych dla rodziców przez Cenacolo.
Jeśli chodzi o organizację, jak to wszystko funkcjonuje? Gdy wyjeżdżasz, kto przejmuje dowodzenie?
Jest organizacja i jej nie ma (śmiech). Szef jest w kaplicy. Każdy z nas jest równoprawnym członkiem Wspólnoty, zaś odpowiedzialność mamy taka samą, bo jesteśmy braćmi, którzy wzajemnie się wspierają. Ogólnie Wspólnota obecnie funkcjonuje na różnych płaszczyznach: są rodziny z dziećmi, są kapłani, siostry zakonne, bracia konsekrowani, misjonarze, siostry i bracia. W Cenacolo nie korzystamy z telewizji, radia, gazet, gier i Internetu, papierosów, alkoholu, komórek, własnych pieniędzy. Sami sobie pierzemy ubrania. Sami przezwyciężamy siebie. Kiedy masz przygotować śniadanie dla 30, 40 ludzi, w pierwszym odruchu czujesz strach. Martwisz się, czy nie zaśpisz rano lub czy nie przesłodziłeś herbaty. Chłopcy z ulicy lub ci, którzy mają za sobą 10, 15 lat więzienia początkowo są stremowani, gdy mają odmówić modlitwę przed posiłkiem. Życie tutaj odkrywa twoje słabe, ale i mocne strony. Bez przygotowania, bez zmiany nastawienia nie jest to możliwe. Owszem, chcesz wyjść, możesz, ale musisz mieć świadomość, że nie masz domu, nie masz schronienia, a jeśli na dworze jest zima... To jest twój wybór i jego konsekwencje. Rodzice ci pomogą, przyjmą pod dach po kolejnej bójce, kradzieży, ale masz świadomość, że ty ich wykorzystujesz, okłamujesz, bo jest ci tak łatwiej. We Wspólnocie widzisz siebie i swoje słabości, ale masz brata, który ci pomoże, by nauczyć się być pomocą dla grupy, której ty potrzebujesz i w której czujesz się potrzebny.
Czym właściwie się zajmujecie, jak wygląda codzienność?
Jest praca i modlitwa, przyjaźń i wspólnota. Mija południe, do jadalni schodzą się chłopaki z całego gospodarstwa na „Anioł Pański”, potem jest obiad. Wszyscy są na nogach od 5 rano: za sobą mają już jedną część różańca, rozważanie słowa Bożego, parę godzin pracy. Po obiedzie dalej pracują: w stolarni, przy murarce, remontach, wykonywaniu pamiątek, w kuchni. Wieczorem trzecia część różańca, kolacja, czas na rozmowy. Dzień kończy się w kaplicy. Bo to jest serce tego domu: kaplica z Najświętszym Sakramentem. Każdy chłopak, który tu wstępuje, dostaje na 2 miesiące anioła stróża, innego chłopaka, z dłuższym stażem, który jest z nim 24 godziny na dobę. Niektórzy są niewierzący, przychodzą zbuntowani. Ale twój anioł chodzi z tobą, widzisz, jak ścieli łóżko, swoje i twoje, jak idzie do kaplicy, klęczy tam godzinę i wstaje uśmiechnięty, widzisz, jak cieszy się, kiedy tnie drzewo na opał i widzisz, że robi to z sercem. Nie ma siły, żebyś po jakimś czasie nie chciał być taki jak on. Pieniądze, jeśli dostaniemy, wydajemy na cement, cegły, materiały budowlane. Nie przyjmujemy nic od państwa, czy samorządu. Każdy chłopak pracuje. Przez pierwszy rok tylko prostymi narzędziami. Wspieramy się, wspólnie pracujemy. Może niektóre czynności zrobiłbym lepiej niż niejeden z chłopców, ale to lekcja pokory, wyzbycia się egoizmu, lekcja doceniania pracy dla niej samej, bo przecież wszystko robimy za darmo. Tak to działa!
Macie jakieś panaceum na problemy, wypracowane metody, sprawdzone działania?
Nasza siła to Duch Święty Odnowiciel. Nie stosujemy leczenia farmakologicznego z uzależnień. Lekarstwem są modlitwa, praca, relacje międzyludzkie. W historii działalności Wspólnoty wiele razy zdarzały się problemy. Nie jesteśmy doskonali. Siostra Elvira wiele płakała przez chłopaków, którzy ją zawiedli. Zawsze obdarowywała zaufaniem, wierzyła w nasze zdolności, doceniała nasze starania i zabiegi, aby być lepszymi. Dlatego też nie zatrudniała ludzi wykształconych, ale dawała szansę właśnie chłopcom po przejściach, by odnaleźli się na nowo, by zbudowali wspólnotę serca, a nie przymusu. Umiała docenić nasze poświęcenie. W niektórych naszych placówkach w początkowym okresie chłopcy byli zdeterminowani, żeby zostać, potrafili spać na podłodze przy cieknącym dachu, jeść bez talerzy, ale pracowali, bo wierzyli, że swoimi rękami odbudują ten dom. Odbudują tak, jak odbudowali swoje życie zrujnowane przez narkotyki, hazard, gry komputerowe czy inne uzależnienia. Młodzież jest zdolna do wielkich poświęceń i wyrzeczeń, ale potrzebuje kogoś, kto ufa i budzi zaufanie, kto wskaże cel i jest na tyle autentyczny w działaniu, że pociągnie ich za sobą. „Młodzi słyszą oczami”, jak mawia siostra Elvira. Nie chcą pięknych słów, pustego krasomówstwa, ale świadectwa, przykładu. Świat nie jest idealny, nie jest łatwo żyć. Dlatego myślę, że wszelkie uzależnienia to forma buntu przeciwko zakłamaniu w domu, w szkole, w pracy. Sami osądzamy niedoskonałości naszych rodziców, widzimy ich upadki, kłótnie, walki.
Jak można do was się dostać? Czy można osobę uzależnioną przywieźć i zostawić bez jej zgody?
Nie, to nie tak. Gdyby takiego chłopca lub dziewczynę rodzice przywieźli na siłę, bez przygotowania, opuści nasze szeregi po kilku dniach. U nas jest mimo wszystko ciężkie życie, pełne wyrzeczeń, rygoru. Bez przygotowania, bez wypracowania w sobie chęci pozostania we Wspólnocie nie uda się. A to wymaga przygotowania zarówno rodziców, jak i uzależnionych. Przecież pozostanie u nas to konkretna praca nad sobą przez dwa, nawet trzy lata. Praca nad sobą, nad swymi przyzwyczajeniami, nawykami, nad wewnętrzną odbudową, nowym narodzeniem z własnego wyboru.
Czy często ludzie rezygnują z życia we Wspólnocie?
Tak, bardzo często. Życie tu jest ciężkie. Sami to wiemy i tego doświadczamy. Bardzo często chłopcy po latach wracają, bo coś ich znów tutaj ciągnie. Było też tak, że po ucieczce stąd ktoś miał wypadek, ktoś przedawkował, ktoś inny zamarzł. Każda osoba, która ucieka to ból, ale my tutaj nie stwarzamy więzienia. Jesteś z nami, bo czujesz się potrzebny. Brakuje czasu na chłodną ocenę, czy już jesteś gotowy na opuszczenie Wspólnoty. Często potwornie się spieszymy, bo chcemy ukończyć szkołę, studia, chcemy wynagrodzić rodzicom, poznać dziewczynę czy chłopaka, być razem. To wszystko dobrze, ale czy już jesteś gotowy? Sam nie dasz rady… Nie prowadzimy statystyk czy rankingów skuteczności naszych metod, ale z dziesięciu chłopców uczestniczących w naszym programie tylko dwóch wraca do nałogu. Nie wiem, czy do dobrze. Szkoda tych dwóch. Brakuje ich wśród nas. Dawniej siostra Elvira zarządziła, by po 3 latach każdy obowiązkowo opuszczał Wspólnotę i działał na własna rękę. Zobaczyła jednak, że to niejednego z nas unieszczęśliwiało, nie mogli odnaleźć się w świecie. Dzisiaj oni mogą zostać, by bezinteresownie pomagać nowym.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.