Odbić się od dna

Niedziela 32/2013 Niedziela 32/2013

W Polsce ok. 2-3,5 mln osób nadużywa alkoholu, w tym 600-900 tys. jest uzależnionych. Co najgorsze, liczby te ciągle rosną

 

W1937 r. spożycie alkoholu nie było większe niż 0,7 l w przeliczeniu na jednego mieszkańca. W latach 50. XX wieku liczba ta gwałtownie wzrosła do 3-4 l. W latach 80. – 7 l, w 90. – 10 l. Najgorsze lata to 1979-80. Na jednego mieszkańca przypadało 8,5 l 100-procentowego alkoholu. Potem nastąpił lekki spadek, aż do lat 90. Obecnie wynosi ok.10 l 100-procentowego alkoholu na jednego mieszkańca. Trzeba zaznaczyć, że ponad 70 proc. alkoholu wypijanego to wódka. Osiem razy częściej uzależniają się mężczyźni. Najwięcej piją między 20. a 30. rokiem życia. Rośnie także liczba pijących kobiet. Jeszcze niedawno nie przekraczała 3 proc. alkoholików, teraz osiągnęła pułap 8-10 proc. Najwięcej kobiet pije między 30. a 40. rokiem życia.

Codziennie próg trzeźwości przekracza blisko 3 mln ludzi, a 4-5 mln pije intensywnie.

Alkoholik kojarzy nam się przeważnie z brudnym menelem o czerwonej twarzy i zataczającym się chodzie. Nic bardziej mylnego. Nałóg nie wybiera i może dotknąć każdego, od profesora uniwersytetu, sędziego, lekarza aż do bezdomnego zbieracza butelek. Tak jak przy każdym uzależnieniu, nie wiadomo, kiedy wpadamy w nałóg. Granica jest bardzo płynna. Zwykle zaczyna się niewinnie. Topimy smuteczki, popijając drinka. „Przecież nie zaszkodzi mi mały kieliszek czegoś mocniejszego” – myślimy. Oczywiście, że nie można popadać w przesadę, ale jeżeli ów przysłowiowy kieliszek staje się codziennym rytuałem, powinno się w naszej głowie zapalić czerwone światełko. Nawet nie zauważymy, kiedy zwiększymy codzienną dawkę alkoholu i wkrótce okaże się, że bez wypicia kilku drinków dziennie nie możemy egzystować. A potem zaczyna się już równia pochyła. Brak kontroli nad piciem, niemożność zrezygnowania z kolejnych kieliszków, niedostrzeganie negatywnych konsekwencji picia. A wszystko to przy usilnym wmawianiu sobie, że przecież nie jest się pijakiem, zachowuje się kontrolę picia i w każdej chwili można z tej przyjemności zrezygnować. To typowe błędne koło, w jakie wpada alkoholik. Sam sobie nie pomoże. Jedynie profesjonalna terapia jest w stanie wyciągnąć go z dna. Alkoholizm to ciężka, śmiertelna, przewlekła choroba. Psychiczne i fizyczne uzależnienie. Alkoholik musi zerwać z postępowaniem w myśl zasady: jakoś to będzie lub: samo się ułoży. Jeżeli nie dokona się gruntownej analizy swego postępowania, nie poszuka rozwiązania trudności, jeżeli nie wyrobi się poczucia odpowiedzialności za swoje czyny – nie będzie dobrze.

Mówi Maria

– Mąż pierwszy raz upił się, gdy miał 7 lat – mówi Maria. – Wypił resztki alkoholu, które goście zostawili w kieliszkach. Później przyszły lata młodzieńcze, życie w artystycznej bohemie. Tam piło się ostro, nie trzeźwiejąc przez kilka dni. Szybko przyszło uzależnienie i niemożność życia bez alkoholu. Były nawet wymuszone okresy abstynencji, ale takie bytowanie polegało jedynie na czekaniu na chwile, kiedy będzie mógł się napić. Wtedy dopiero rozpoczynało się życie. Mąż stawał się innym człowiekiem – wesołym, błyskotliwym, aktywnym. Jako młoda dziewczyna nie zdawałam sobie sprawy, w jaki związek wchodzę. Myślałam naiwnie, że moja wielka miłość potrafi się zmienić. Próbowałam wszystkich sposobów – kilkakrotne leczenie w ośrodkach, wszywanie esperalu czy antikolu, wstyd przed ludźmi, gdy przedpołudniami wracał do domu, zataczając się. Na szczęście nie był agresywny, taki alkoholik gawędziarz, ale codzienne życie z nim było gehenną. Dzień zrównywał się z nocą, przez nasz dom przechodziły tabuny ludzi. Stół ciągle zawalony butelkami. Gdy przychodził okres trzeźwienia, wyłaniał się inny koszmar. Majaki, lęki, depresja. Były chwile, podczas których mąż, myśląc, że wchodzi do morza, chciał skakać z czwartego piętra, albo ogarnięty lękiem trzymał mnie kurczowo za rękę i nie mogłam się od niego ruszyć ani na krok. Zaczęłam zaniedbywać moją pierwszą pracę po studiach. W końcu zostałam zwolniona. Zajęłam się opieką nad mężem. Zaczęłam sama popijać. Wstydziłam się taszczyć pijanego mężczyznę w porach, gdy ludzie wychodzili z pracy. A on w okresach trzeźwości był jakby nieobecny, drażliwy, milczący i czekający tylko na moment uwolnienia. W końcu znalazłam się w takim dołku psychicznym, że sama potrzebowałam fachowej opieki. Moje odejście przypieczętowały jeszcze zdrady męża. Odeszłam. On po kilku latach takiego życia zmarł na wylew.

Mówi Barbara

– Już kilkadziesiąt lat żyję z alkoholikiem – mówi Barbara. – Mąż jest sędzią, obecnie na emeryturze. Pił niemal od zarania, a że bardzo dobrze znosił alkohol, nie miał żadnych ograniczeń. Dokąd był zobligowany terminami w sądzie, wszystko wydawało się pod kontrolą. Nigdy nie pił poza domem. Na osiedlu sąsiedzi wiedzieli o jego nałogu, ale on nie miał wstydu, gdy w biały dzień zarył twarzą w trotuar. Prawdziwy dramat zaczął się, gdy przeszedł na emeryturę. Teraz już mógł pić kiedy chciał i ile chciał. Jest agresywny. Zdarza się, że demoluje mieszkanie, a ja wzywam policję, która niewiele może zrobić, bo męża chroni immunitet. Widzę postępujące zmiany w jego zachowaniu, rozumowaniu. To nie ten sam człowiek, kiedyś błyskotliwy, analityczny. Teraz zachowuje się jakby miał „wyprany mózg”. Życie z nim to piekło. Samotność, niepewność jutra, beznadziejność sytuacji towarzyszą mi na co dzień.

Kulawy Stasiek

Kulawego Staśka wszyscy znali w kamienicy. Nie wiadomo dlaczego przylgnęła do niego taka ksywka. Był cukiernikiem. Miał rodzinę, którą bardzo kochał. W tym domu piło się „od zawsze”. Dziecko zostało poczęte w oparach alkoholu i w takiej atmosferze je wychowywano. Pozornie wszystko się jakoś układało – do czasu choroby kulawego Staśka. Miał marskość wątroby, chore serce, ale nadal pił. W końcu wyrzucono go z pracy. Chodził opuchnięty, czerwony, z puszką piwa w ręku przesiadywał na osiedlowej ławce. Któregoś dnia jego Ewcia wyrzuciła go z domu. Zamieszkał na klatce schodowej. Sąsiedzi pomagali mu jak umieli. Załatwili leczenie i miejsce w ośrodku dla bezdomnych. Ale on po kilku dniach zjawił się ponownie na schodach. – Nigdzie nie pójdę – dowodził – muszę widzieć, jak Karolinka rośnie i czy moja Ewcia nie ma innego faceta. Już nie pił. Jego organizm nie tolerował alkoholu. Co pewien czas karetka zabierała go do szpitala. Wracał znów na schody. Któregoś razu nie wrócił. Umarł.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

TAGI| ALKOHOLIZM

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...