Życie i śmierć są stanem zero-jedynkowym. Nie można częściowo żyć i nie można częściowo umrzeć. Ale przejście między tym stanem zero-jedynkowym wcale nie jest skokowe.
Czyli decydująca jest śmierć mózgu?
Dzięki rozwojowi neurologii, neurochirurgii i neurofizjologii wiemy, na czym polegają funkcje mózgu, jak te funkcje określać. A rozwój psychologii i psychiatrii pokazał, że to nie serce czy wątroba, jak kiedyś uważano, ale mózg jest siedliskiem osobowości człowieka, tego, co decyduje o nas, jako o człowieku przez duże C, tego, co decyduje o naszej niepowtarzalności. Tam mieszczą się nasze: pamięć, miłość, pożądanie, poglądy religijne, plany na przyszłość, nienawiści, radości, to wszystko, co nas tworzy, w tajemniczy sposób zresztą. Kiedy to umiera, ciało nie może dalej działać. Człowiek umiera wtedy, kiedy umiera jego mózg. Taki pogląd przyjęły obecnie wszystkie religie monoteistyczne: islam, judaizm, chrześcijaństwo.
Czy da się określić dokładnie, z medycznego punktu widzenia, kiedy człowiek umiera?
Życie i śmierć są stanem zero-jedynkowym. Nie można częściowo żyć i nie można częściowo umrzeć. Ale przejście między tym stanem zero-jedynkowym wcale nie jest skokowe. Śmierć jest procesem zdysocjowanym w czasie. Może być to bardzo krótki proces – kiedy żołnierz ginie z powodu eksplozji miny, trwa on milisekundy. Ale w chorobie nowotworowej może być rozłożony na minuty czy godziny, kiedy stopniowo umierają poszczególne układy, systemy. Nie jest kwestią określenie, w którym momencie dochodzi do śmierci człowieka, bo to nie jest możliwe. Naszym obowiązkiem jest stwierdzenie, czy człowiek żyje lub czy człowiek już nie żyje. Jeżeli przyjmiemy bardzo długi odstęp między jednym a drugim stwierdzeniem i zastosujemy koncepcję śmierci całego człowieka, jest to bardzo proste. Trzy dni temu widzieliśmy, jak ten człowiek żył, rozmawiał z nami. Po trzech dniach jest zimny, sztywny, zaczyna brzydko pachnieć. Nie mamy wątpliwości, że nie żyje. W koncepcji śmierci krążeniowo-oddechowej zawężamy czas dzielący te dwa stany. Człowiek upada na ulicy, jest reanimowany przez 30–45 minut. Czy po tym czasie możemy odstąpić od reanimacji, bo nie ma powrotu akcji serca? Zakładamy, że możemy. Człowiek odszedł gdzieś pomiędzy, w czasie tych 30–45 minut.
Lekarz odstępuje od nieskutecznej reanimacji, bo wie, że ten człowiek już nie żyje?
Tak, śmierć dokonała się gdzieś wcześniej. Dalsza reanimacja nie ma sensu.
W koncepcji śmierci mózgu czas dzielący stan życia i stan śmierci jeszcze bardziej zostaje zawężony. Ale nadal nie stwierdzamy momentu, kiedy śmierć się dokonała, tylko stwierdzamy, że człowiek już nie żyje. Potrafimy dokładnie określić, czy mózg żyje, czy nie. Wiemy, że jeżeli nie ma przepływu krwi przez mózg, to po trzech do kilkunastu minut umierają wszystkie jego komórki, bo jest on wyjątkowo wrażliwy na niedotlenienie. Jeżeli potrafimy badaniami obrazowymi dokładnie stwierdzić, że tego przepływu nie ma, to możemy z całą pewnością stwierdzić, że mózg umarł.
Oczywiście możemy przyjąć, zgodnie z koncepcją śmierci krążeniowo-oddechowej, że człowiek nie umarł, bo działa wciąż jego serce, bo ciągle nerki pracują. Dla mnie jest to koncepcja nie do przyjęcia, bo ogranicza ona funkcje człowieka do funkcji podstawowych narządów. A człowiek jest czymś więcej, o czym już mówiliśmy.
Mózgowa definicja śmierci jest dokładniejsza, bardziej precyzyjna?
Zdecydowanie tak.
Ale pod koniec ubiegłego roku podczas medycznego sympozjum naukowego pojawiły się wypowiedzi lekarzy kwestionujących koncepcję śmierci mózgu.
Nie chciałbym się zajmować twierdzeniami, że nie ma czegoś takiego jak śmierć mózgu. Po prostu dlatego, że nie ma nic nieśmiertelnego! Poza naszą duszą. Ale w sensie fizycznym – nie ma. Jeśli przyjmujemy, że serce może umrzeć, to musimy przyjąć, że mózg także może umrzeć.
Pojawiły się także stwierdzenia, że zwolennicy śmierci mózgu mogą uznać śpiączkę za stan śmierci.
Apeluję zawsze, by w dyskusji posługiwać się jasnymi definicjami. Nie wolno mylić – tym bardziej lekarzowi! – pojęć takich jak zespół apalliczny, zespół wegetatywny, koma, długotrwała śpiączka ze śmiercią mózgu. Bo to są inne rzeczy. W wymienionych przeze mnie sytuacjach mózg jest częściowo uszkodzony, ale jego część, większa lub mniejsza, jest ciągle żywa. A zatem nikt nie uzna takiej osoby za zmarłą!
Czy polemiki wokół definicji i kryteriów śmierci nie są odbiciem odwiecznego strachu człowieka, że zostanie „pochowany za życia”? Edward Raczyński w XIX wieku kazał zbudować „dom dla pozornie zmarłych”.
Tak, całkowicie się zgadzam. Transplantologia jest dziedziną tak wrażliwą społecznie, dlatego właśnie że łatwo te lęki wywołać. Czasami bywają one wywoływane świadomie, czasem nieświadomie przez polityków i dziennikarzy. Transplantologia jest bardzo podatna na manipulacje, na przekłamania…
Wynikiem słynnej rozdmuchanej afery z doktorem G. był dramatyczny spadek liczby transplantacji w Polsce, stan zapaści, z którego polska transplantologia powoli wychodzi. Wspomniane wypowiedzi lekarzy dotyczące koncepcji śmierci mózgu spowodowały nagły wzrost liczby sprzeciwów wobec pobrania narządów po śmierci, wpływających do Centralnego Rejestru Sprzeciwów.
Wracając do tych wypowiedzi: jeżeli dochodzi u pacjenta do śmierci mózgu, a jest ona zjawiskiem biologicznym i nie da się jej podważyć, to musimy określić, czy pacjent jest martwy, czy też jest żywy. Jeżeli wyznajemy światopogląd chrześcijański i obecny sposób oglądu istoty człowieka, to śmierć mózgu jest równoważna ze śmiercią człowieka. Łatwo tym manipulować, bo lęki związane z rozpoznaniem śmierci, wynikające czasami z braku zaufania do środowiska lekarskiego – na które środowisko samo czasami sobie zapracowało – są dość głębokie. Ważne, by podkreślić – koncepcja śmierci człowieka i definicja śmierci mózgu powinny być rzeczą całkowicie oddzieloną od transplantologii. Możliwość pobrania narządów jest bowiem jedynie wtórna wobec rozpoznania śmierci człowieka.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.