Na czym polega fenomen polskiego pielgrzymowania? I dlaczego ma on tak zdecydowanie narodowy charakter? Stał się naszym znakiem szczególnym, znakiem jakości...
W środku lata co roku powracamy do tematu pielgrzymowania. Co roku bowiem – bez względu na aurę, sytuację ekonomiczną, polityczną czy jakąkolwiek inną – do Częstochowy przychodzą pieszo, przyjeżdżają autobusami, rowerami, końmi czy na wrotkach rzesze ludzi. Młodzi, starsi, radośni, zmęczeni, z nogami w bandażach, w odzieży termicznej lub w bawełnie z bazaru, wielobarwni, rozgadani, rozśpiewani. Nadają temu zanurzonemu w stagnacji miastu jakiejś odświętności. Idą – co w naszym zlaicyzowanym świecie niektórych zdumiewa – z powodów religijnych. Oddają kilka dni modlitwie, utrudzeniu i odmawianiu sobie wszelkich niemal wygód.
Sezon na pątnika
Częstochowa nie pamięta lata bez gwaru pielgrzymkowych hitów: „W drogę z naaami wyrusz Paaaanie...”, miarowego uderzania o siebie plastikowych butelek, którymi wybija się rytm kroku, dźwięków gitar, harmonii, trąbek, ale przede wszystkim napięcia, które elektryzuje powietrze. Apogeum przypada na 14 sierpnia, gdy do miasta „wkracza Warszawska”. Słowo „wkracza” jest jak najbardziej na miejscu – bo tego wielogodzinnego „zstępowania” do Częstochowy nie da się inaczej opisać. W owym wkraczaniu są majestat i powaga. Jest wzruszenie na widok konnych pielgrzymów i duma na widok chłopaków w mundurach. Jest nade wszystko entuzjazm, który udziela się witającym. Gdy o zachodzie słońca częstochowianin wybiera się na spacer wokół klasztoru, zauważa wyraźną zmianę. Już nie zaraźliwe radość, taniec i śpiew oblegają klasztor – ci sami roztańczeni, energiczni ludzie teraz klęczą, zasłuchani w modlitwie, wyciszeni i trochę nieobecni. Ciśnienie spowodowane satysfakcją z osiągnięcia celu zajmuje myśl głębsza, dotykająca spraw najważniejszych.
„Może i świat się zmienia, ale w pielgrzymce ludzie są równi. Ludzie są tacy sami. Może ich status społeczny się zmienia, ale tego w pielgrzymce nie widać, w pielgrzymce wszyscy są równi, wszyscy mają te same warunki, wszyscy mają te same problemy, trudności, żeby znaleźć ciepłą wodę i coś do jedzenia” – mówił rok temu dziennikarzom o. Dariusz Laskowski, paulin, wiceszef paulińskiej pielgrzymki warszawskiej.
Fenomen
Na czym polega? I dlaczego ma tak zdecydowanie polski charakter? Prof. Antoni Jackowski, jeden z najlepszych znawców tematu w Polsce, wyjaśnia: – To prawda, nigdzie na świecie nie ma takiej tradycji pielgrzymowania. Miało na to wpływ wiele przyczyn związanych z historią naszego kraju. Po pierwsze – pielgrzymki miały, obok elementów religijnych, mocne umocowanie w poczuciu narodowościowym. Pielgrzymowanie stanowiło element naszego patriotyzmu. To się bardzo mocno ujawniało zwłaszcza w czasach zaborów i w okresie komuny. Mieliśmy poczucie, że uczestniczenie w pielgrzymce jest równocześnie manifestacją, że jesteśmy Polakami. Tego nie ma nigdzie, w żadnym kraju.
Ks. prof. Daniel Olszewski napisał kiedyś, że po jasnogórskich ślubach Jana Kazimierza kult maryjny, który był w Polsce już powszechny, stał się również kultem państwowym czy nawet narodowościowym.
– Rzadko zwraca się uwagę na to, że pielgrzymki stanowiły jedną z nielicznych szans dla mieszkańca małej wioski czy miasteczka na poznanie kraju – tłumaczy dalej prof. Jackowski. – Pątnik poznawał inne rejony kraju, potem wracał do siebie i stawał się postacią wyróżniającą się w społeczności. To przy naszych perypetiach historycznych miało naprawdę niebagatelne znaczenie. Powracający rozpoczynał często w miejscu swojego zamieszkania rodzaj akcji patriotycznej. Na ten motyw budzenia patriotyzmu zazwyczaj nie zwraca się uwagi, choć jest on równoległy do motywu religijnego. W XIX i na początku XX wieku powstało nawet takie określenie: „pątnictwo narodowe”. Pielgrzymki te szły do miejsc niezwykle mocno związanych z historią Polski – do Częstochowy, Krakowa i Wilna. W okresie międzywojennym pojawił się jeszcze jeden aspekt – pielgrzymki sklejały, integrowały kraj podzielony przez trwające ponad 120 lat rozbiory. Po wojnie natomiast doszedł element manifestowania naszego sprzeciwu wobec rzeczywistości.
Ciągle warto...
Wrzuciłam na fora internetowe pytanie: Waham się, czy iść na pielgrzymkę...
Miro85: „Idź koniecznie, a doświadczysz obecności dobra. Takiej megażyczliwości, uprzejmości, nie wiem... fajności. Tego nie ma w normalnym życiu nigdzie i nigdy. Ja szłam bez przekonania, ale w pewnej chwili pomyślałam – chyba pierwszy raz w życiu – że realnie doświadczam Bożej obecności”.
Filo: „Najpierw idzie się z ciekawości, a po skończonej pielgrzymce nie możesz się już doczekać następnej. To wciąga, działa jak magnes. Ta pielgrzymka, w której ja szłam, idzie na Jasną Górę 9 dni. Z początku jest trudno, a potem to już nie pamiętasz, że jesteś niewyspana, że cię bolą nogi, że masz bąble. Po prostu idziesz. I jak dojdziesz, to z jednej strony odczuwasz radość – bo już doszłaś, jesteś u celu, a z drugiej strony smutek – że to już koniec”.
Luiza z Lublina: „Byłam dwa razy i było suuuuper! Rzeczywiście, można poznać wielu ludzi. Później ma się ogromną satysfakcję, no i sama droga. I chociaż po dwóch tygodniach ma się najbardziej dość jedzenia typu konserwy i zupki chińskie, warto! Nawet się nie zastanawiaj!”.
Liczby i statystyki
Przed ćwierć wiekiem na Jasną Górę wchodziło kilka ogromnych pielgrzymek. Największa – warszawska była jedyną, która nie uległa władzy ludowej i wyruszała do Częstochowy. Zdaniem wielu, to, że dziś pielgrzymuje cała Polska, jest zasługą Warszawy.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.