Cyryl traci Cerkiew na Ukrainie

Więź 3/2014 Więź 3/2014

By zrozumieć, co oznacza symbol Kijowa w oczach zwierzchnika prawosławnych Rosjan, należy — wzorem uczestników niedawnych obchodów — cofnąć się w czasie do roku 988. Ruski kniaź Włodzimierz przyjął wtedy chrzest w obrządku bizantyjskim. Wraz z nim ochrzciła się symbolicznie cała Ruś.

Świeży język, którego wobec Ukraińców nie używał dotąd nikt w cerkiewnej Moskwie, robił jednak swoje. Przez pierwsze lata rządów Cyrylowi udało się wyprzedzić na zjednoczeniowym polu ekumeniczną inicjatywę grekokatolików oraz doprowadzić do rozmów, mających scalić z Patriarchatem Moskiewskim obie oddzielone Cerkwie prawosławne.

Przepaść

Wszystkie te wysiłki wzięły w łeb wraz z wybuchem Drugiego Majdanu i następującej w jego efekcie interwencji Rosji. W obliczu narodowego zrywu ucichły na Ukrainie stare spory. W lutym po stronie manifestantów, naprzeciw uzbrojonym po zęby oddziałom Berkutu, stanęli ramię w ramię, z krzyżami i ikonami w dłoniach, księża wszystkich trzech odłamów ukraińskiego prawosławia. Jak również duchowni greckokatoliccy i przedstawiciele innych wyznań. Ludzie przestali patrzeć na to, kto z jakiej jest Cerkwi — liczyć zaczęło się tylko to, po której jesteś stronie w momencie próby. Czy jesteś z tymi, którzy opowiedzieli się za wolnością, czy z tymi, którzy biją i zabijają — wtedy jeszcze — bezbronnych. Te proste pytania stworzyły zupełnie nowe linie społecznego podziału, także wśród wierzących. Ten proces trwa nadal, więc trudno go ocenić. Nie ma jednak wątpliwości, że ukraińską rewolucję definitywnie przegrała ta część Cerkwi, która postawiła na lojalność wobec ekipy Janukowycza.

Dla misternej polityki Cyryla na Ukrainie znacznie poważniejszym ciosem okazała się jednak polityka prezydenta Putina. Aneksja Krymu i rosyjska agresja na wschodnie obwody Ukrainy pokazały dobitnie jej antyukraińskie ostrze. Do czasu podjęcia tych działań propagandowa machina patriarchy próbowała jeszcze, choć z trudem, przekonywać ukraińskich wiernych, że Cyryl nie występuje przeciwko nim. Próbowała ratować fasadę gmachu moralnej opieki, jaką Cerkiew moskiewska roztaczała dotąd nad ukraińską wspólnotą prawosławną. Po 18 marca, kiedy to Duma — przy niewątpliwej zachęcie ze strony prezydenta — jednostronnie ogłosiła obwód krymski częścią Rosji, było to już niemożliwe. Szczelina szybko rozszerzała się do rozmiarów przepaści. Kolejne paroksyzmy jej bolesnych narodzin to 12 maja, dzień proklamacji „niepodległych republik” Doniecka i Ługańska, oraz 17 lipca, data strącenia malezyjskiego samolotu.

Otumaniony naród świętował kolejne „zwycięstwa” swego prezydenta, jednak przywódca rosyjskiej Cerkwi Prawosławnej musiał w tym czasie przeżywać chwile goryczy. Wiedział bowiem, że oto stracił Cerkiew na Ukrainie, o którą walczył tak długo i tak przebiegle. Stracił połowę świątyń i połowę wiernych. A co ważniejsze — stracił Matkę Cerkwi Ruskich.

Żadna z ukraińskich Cerkwi prawosławnych nie zaprosiła go na tegoroczne obchody rocznicy chrztu Rusi w Kijowie.

Świat zapamiętał jego obronę racji napastnika, kiedy to wzywał międzynarodową opinię publiczną, by ta nie postrzegała Rosji jako agresora. „Daj Boże, aby Rosję zrozumieli dzisiaj ci, którzy jeszcze jej nie rozumieją” — powiedział Cyryl w dzień po zestrzeleniu malezyjskiego boeinga. Te fatalne słowa poszły w świat, stwarzając wrażenie, że patriarcha jest jedynie bezwolnym obrońcą, wręcz wykonawcą polityki Putina.

To mylne wrażenie. Patriarcha Cyryl — ze swoją niezachwianą wiarą w świętą i niepodzielną Ruś — jest człowiekiem, który oddalił się od rzeczywistości, jest może nawet heretykiem, ale nie jest cyniczny. Nie jest taki, jak jego prezydent.

Daje też znaki mówiące o braku akceptacji dla poczynań Putina. Jego nieobecność na spotkaniu przywódców religijnych z prezydentem po aneksji Krymu była wręcz rażąca. W odpowiedzi Putin nie odwiedził patriarszego soboru podczas rocznicy chrztu Rusi. Głównym gościem Cyryla, witanym oficjalnie przez patriarchę, był... dowódca rosyjskich wojsk wewnętrznych.

W kazaniu głowy RCP wyraził się też, zawoalowany co prawda, akcent krytyki oficjalnej linii politycznej. „Nasi przodkowie mówili: Bóg—Car—Ojczyzna — powiedział wtedy patriarcha. — Oznacza to, że jeżeli upadnie wiara, to nie utrzyma się ani przywódca, ani cała ojczyzna”.

Podobno naród nie słucha swoich proroków. Tak było i tym razem.

Trzeci Rzym kontra Drugi

W tle konfliktu Moskwy z Kijowem rozgrywa się jeszcze jeden historyczny dramat. Tym razem bezkrwawy. Dotyczy innej, jeszcze większej stolicy — Konstantynopola. To siostrzany patriarchat, a jednocześnie „pierwsza spośród równych” wspólnot światowego prawosławia. To stolica, z której wyszła misja chrystianizacji Rusi. Przez długie wieki macierzysta autokefaliczna Cerkiew dla Kijowa, a także dla Moskwy.

Konstantynopol był również tak czy inaczej obecny we wszystkich kryzysach, jakie w historii miały miejsce między dwiema ruskimi metropoliami. Weźmy dla przykładu wspomnianego już metropolitę Izydora, od którego zaczął się podział hierarchii na moskiewską i kijowską. Car uwięził go i chciał stracić — za akces do unii florenckiej, mocą której patriarcha Konstantynopola wracał do jedności z Kościołem łacińskim. Zresztą sam Izydor zaraz potem został tytularnym patriarchą konstantynopolitańskim.

Na tle rosnącej w doczesną siłę Moskwy metropolia nad Bosforem jawi się jako wielki przegrany historii. Konstantynopol najpierw stracił Moskwę, potem Kijów. Nie mówiąc o tym, że z pozycji stolicy chrześcijańskiego świata patriarchat ten boleśnie spadł do rangi „wydziału ds. prawosławia” osmańskiego sułtanatu. Stracił też olbrzymią większość wyznawców, stając się dziś Kościołem bez wiernych.

Nadal jednak zachowuje honorowe przywództwo międzynarodowej wspólnoty prawosławnej. A z tym coraz trudniej przychodzi godzić się siostrzanej Moskwie, która — było nie było — stanowi wielomilionową społeczność wierzących.

Na synodzie RCP, który odbył się w Moskwie w grudniu ubiegłego roku, po raz pierwszy w historii doszło do otwartego zakwestionowania prymatu Konstantynopola w świecie prawosławia. Prymat ten, jak twierdzą uczeni przedstawiciele Patriarchatu Moskiewskiego, nie ma charakteru teologicznego, narodził się w konkretnej sytuacji historycznej i dziś nie ma już powodu, aby był dłużej utrzymywany. Innymi słowy Drugi Rzym — jak kiedyś nazywano Konstantynopol — winien ustąpić pierwszeństwa. Komu? Odpowiedź narzuca się sama. Nie na darmo Moskwie od czasów średniowiecza przysługuje tytuł Trzeciego Rzymu. W samej Moskwie zresztą wymyślony.

Wieści z Rosji wywołały burzę w patriarchacie nad Bosforem. Jeden z jego metropolitów nazwał nawet poczynania braci Rosjan próbą przeforsowania zupełnie nowej w dziejach prawosławia zasady „prymatu liczb”. Według niej pierwszeństwo w światowej wspólnocie Cerkwi prawosławnych winno przysługiwać tej spośród Cerkwi, która dysponuje dziś największą liczbą wiernych. W stosunkach między siostrzanymi Cerkwiami jej uznanie oznaczałoby przyjęcie czysto politycznych kryteriów, co w oczach ludzi wierzących zawsze równało się upadkowi.

Na szczęście na to się nie zanosi. Nawet pozostając Kościołem bez wiernych, Patriarchat Konstantynopola pozostaje dla większości Cerkwi świata mocnym przywódcą o niekwestionowanym autorytecie. I to nie tylko moralnym. Potencjalna siła sprawcza jego decyzji nadal chyba spędza sen z powiek niejednemu z moskiewskich hierarchów.

W ostatnich czasach kilkakrotnie już doszło do ostrego kryzysu w relacjach Konstantynopola z Moskwą. W latach 90. ta ostatnia omal nie zerwała łączności eklezjalnej z siostrą nad Bosforem. Stało się to po tym, jak Konstantynopol zgodził się przejąć zwierzchnictwo nad prawosławną Cerkwią Estonii, która anulowała autokefalię nadaną jej ongiś przed Patriarchat Moskiewski. Dziś podobny kryzys — tyle że na znacznie większą skalę — grozi w relacjach trójkąta Konstantynopol—Kijów—Moskwa. Nad Dnieprem otwarcie mówi się bowiem o tym, że logiczną konsekwencją ponownego zjednoczenia ukraińskiego prawosławia byłoby ponowne otrzymanie autokefalii z Konstantynopola.

Zastanówmy się, jak by wówczas wyglądała panorama światowego prawosławia. Patriarchat w Moskwie, już teraz faktycznie zubożony o połowę dotychczasowego stanu posiadania, straciłby uznawany powszechnie tytuł do duchowej opieki nad Macierzą Ruskich Cerkwi. Z kolei ta ostatnia, licząc kilkadziesiąt milionów wyznawców, urosłaby do rzędu największych wspólnot prawosławnych. A duchowy patronat nad nią sprawowałby, jak dawniej, patriarchat w Konstantynopolu, który w ten sposób przestałby być głosem Kościoła bez wiernych. I taka też, zaskakująca dla Moskwy, może być odpowiedź Konstantynopola na jej postulat „prymatu liczb”.

Gdyby tak się stało — gdyby Kijów, na nowo zjednoczony, wyrwał się trwale ze sfery moskiewskiej podległości, wracając pod skrzydła Konstantynopola — nie mogłoby to nie odbić się również na obliczu prawosławia w Polsce. Ale to już osobna historia.

 

PS. Już po napisaniu tego tekstu Sobór Biskupi UCP PM wybrał nowego zwierzchnika Cerkwi. Został nim metropolita czerniowiecki i bukowiński Onufry, dotychczasowy strażnik tronu metropolitalnego. Był on kandydatem popieranym przez patriarchę Cyryla. Mimo to, moim zdaniem, procesu usamodzielniania się Cerkwi ukraińskiej nie da się już zatrzymać. Może on jedynie ulec spowolnieniu.

Jacek Borkowicz — ur. 1957. Historyk Kościoła, publicysta. Autor licznych publikacji na temat współżycia narodów i kultur Europy Środkowej i Wschodniej. Od roku 1995 związany ze środowiskiem „Więzi”. Mieszka w Józefowie koło Warszawy.

 

Cyryl traci Cerkiew na Ukrainie   Jakub Szymczuk /Foto Gość Duchowni różnych wyznań podczas zajść na Majdanie, luty 2014.

 

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...