Wojna o pamięć

Przewodnik Katolicki 16/2015 Przewodnik Katolicki 16/2015

Głos Kremla zagłusza prawdę o narodach, którym rok 1945 przyniósł kolejne zniewolenie. Organizując obchody zakończenia II wojny światowej, Polska miałaby szansę stać się ich rzecznikiem.

 

Polityka pamięci Kremla zmierza ku chronologicznemu i treściowemu utożsamieniu pojęć II wojny światowej i Wielkiej Wojny Ojczyźnianej, tak aby przesunąć w sferę niepamięci wydarzenia lat 1939–1941. Najnowsza koncepcja nauczania historii w rosyjskich szkołach średnich kreuje jednostronny obraz wojny jako czynnika budowy dumy narodowej, pomijając przy tym wszystko, co mogłoby zachwiać jednoznacznym obrazem „wielkiego zwycięstwa”. Młody obywatel Rosji nie usłyszy więc o pakcie Ribbentrop–Mołotow i wynikających z niego aktach sowieckiej agresji na Polskę i kraje bałtyckie ani o zbrodni katyńskiej. Nie wzbudzi jego wątpliwości fakt pozostawania ZSSR w pierwszych dwóch latach wojny w faktycznym sojuszu z hitlerowskimi Niemcami i czerpania z tego korzyści. Ta strategia – zawężania czasowego i pojęciowego – II wojny światowej zdaje się przynosić sukcesy także za granicą. Niedawne dzieło niemieckiej polityki „pophistorycznej” film Nasze matki, nasi ojcowie dokładnie powiela takie postrzeganie wojny. Dla jego bohaterów prawdziwa wojna zaczęła się w czerwcu 1941 r., wcześniej jeden z nich tylko „służył w Polsce”. Trudno nie zauważyć, że postsowiecka wersja historii, która absolutnie dominuje w Rosji, nadal znajduje wielu zwolenników poza jej granicami.

Niezgoda rujnuje

Polska stara się przeciwstawić temu swą własną politykę pamięci. Trudno jednak nie zauważyć, że jest ona zaprojektowana i prowadzona w sposób o wiele mniej konsekwentny niż jej rosyjski odpowiednik. Weźmy choćby prezydencki pomysł przeprowadzenia alternatywnych wobec moskiewskich obchodów 70. rocznicy zakończenia II wojny światowej w Europie na Westerplatte. Wbrew wielu krytycznym reakcjom nie uważam, aby była to idea chybiona. Właśnie teraz bowiem, w momencie pogłębiania się konfliktu Rosji z Zachodem, co skłoniło większość przywódców zachodnich do rezygnacji z uczestnictwa w moskiewskich obchodach Dnia Zwycięstwa, możemy przebić się z naszą narracją, która zawiera przecież prawdziwszy, mniej uproszczony obraz wojny i jej konsekwencji. Westerplatte przywraca pamięć o roku 1939 jako początku światowego konfliktu, pośrednio przypomina o tych wydarzeniach, które Rosja najchętniej usunęłaby z pamięci historycznej, ponieważ burzą pielęgnowany przez nią mit „obrońcy i wyzwoliciela”. Skuteczniej niż kiedykolwiek wcześniej można byłoby w tym miejscu i czasie przypomnieć, że narodom Europy Środkowo-Wschodniej i południowej Armia Czerwona przyniosła nie wolność, ale nową formę zniewolenia, niekiedy, jak było to w przypadku państw bałtyckich, bardziej bezwzględną i opresyjną niż niemiecka. Byłby to jasny sygnał, ważny z historycznego, ale również z doraźnego i politycznego punktu widzenia. Niestety, nic nie wskazuje na to, aby tak miało się stać.

Brakuje zgody, politycznego consensu i to na wielu płaszczyznach. Po pierwsze – zgody wewnętrznej. Tutaj idea uroczystości na Westerplatte pada, jak to ostatnio bywa, ofiarą partyjnego sporu, który każe obu jego stronom negować a priori wszelkie pomysły przeciwnika. Skądinąd sami autorzy koncepcji również nie wykazują determinacji i organizacyjnego zaangażowania, co wydaje się grozić prestiżowym fiaskiem, gorszym, niż gdyby pomysł w ogóle nie zaistniał. Po drugie – zgody międzynarodowej. Obchody na Westerplatte mogłyby się bowiem stać okazją do zaprezentowania wspólnej polityki pamięci, dla wszystkich krajów, które stały się niegdyś ofiarami sowieckiego zniewolenia. Tu gołym okiem widać brak solidarności państw naszego regionu, które w imię osiągnięcia doraźnych zysków skłonne są zapomnieć o niedawnej przeszłości i ukorzyć się przed Kremlem. Tak stało się niedawno na Węgrzech, które przecież w żadnym wypadku nie można zaliczyć do krajów „wyzwolonych” przez ZSSR, a obecnie dzieje się w Czechach, których prezydent będzie najprawdopodobniej jedynym przywódcą z grona krajów UE obecnym 9 maja na obchodach w Moskwie. Niewiele zdaje się zatem zapowiadać, aby „wojna o pamięć”, którą toczymy dziś z Rosją zakończyć się miała naszym sukcesem.    

Dla Polski jest to groźne, szczególnie dziś, gdy pojawia się zagrożenie naszego bezpieczeństwa ze strony rosyjskich dążeń neoimperialnych. Dlatego odpowiedzialnie i kompetentnie prowadzona polityka pamięci powinna być obecnie jednym z ważnych działań podejmowanych przez polskie elity – polityczne, kulturalne, duchowe. Jest to tym ważniejsze, że polityka putinowska opiera się na wyjątkowo uproszczonym i zafałszowanym obrazie przeszłości, ale szerzonym z dużym profesjonalizmem i konsekwencją. W świadomy sposób Rosja próbuje nas skłócać i dzielić, zarówno między sobą, jak również z naszymi sąsiadami i sojusznikami. Trzeba się temu przeciwstawiać. Cóż z tego jednak skoro brak zarówno w Polsce, jak i w bliskich nam krajach, elementarnej świadomości, że potrzebna nam jest równie konsekwentna i profesjonalna, ale przede wszystkim solidarna i godna polityka pamięci.

Dr Paweł Stachowiak – historyk i politolog, wykładowca na Wydziale Nauk Politycznych i Dziennikarstwa UAM w Poznaniu. Zajmuje się najnowszą historią polityczną Polski i problematyką polityki pamięci.

 

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...