Z misyjnych szlaków

Ludzie są tu bardzo zadowoleni z obecności księdza, ale to niekoniecznie zawsze oznacza głęboką wiarę. Zamieszkiwanie księdza w jakiejś wiosce czasem oznacza po prostu jej większy prestiż wobec innych. Niedziela, 19 października 2008



Pierwsze kontakty z Papuasami

Pierwsze dni to też pierwsze doświadczenie kontaktów z Papuasami. Ludzie witają nowego „patera” (duchownego) bardzo życzliwie. Wyrażają to oklaskami, cmokaniem. Podchodzą, przyglądają się. Nie należy jednak spodziewać się jakichś wieńców z kwiatów. No, może w innych okolicznościach.

Ludzie są tu bardzo zadowoleni z obecności księdza, ale to niekoniecznie zawsze oznacza głęboką wiarę. Zamieszkiwanie księdza w jakiejś wiosce czasem oznacza po prostu jej większy prestiż wobec innych. Trzeba więc być ostrożnym w ocenie. Przede wszystkim trzeba poznać ich mentalność, aby nie stać się przyczyną jakiegoś buntu czy międzyplemiennej wojny, o którą tu nietrudno.

Będąc jeszcze w Polsce, słyszałem, jak pewna siostra, która wróciła z Afryki, opowiadała: „Kiedyś jeden z Murzynów zapytał mnie: – A jakie religie są u siostry w kraju? Odpowiedziałam: – Najwięcej jest katolików, ale są też protestanci, prawosławni, muzułmanie, żydzi i jest też trochę ateistów. Rozmówca zmarszczył brwi, po czym z lekką dezorientacją powtórzył: – Ateiści? I dodał: – A co to znaczy? Odpowiedziałam, że to ludzie, którzy nie wierzą w Boga. Popatrzył z niedowierzaniem. Chwilę pomilczał, po czym zakończył temat stwierdzeniem: – To tylko biali mogli wymyślić coś takiego”.

Dlatego też to, co mnie zdziwiło tutaj, w Papui, to niewierzący, a raczej obojętni Papuasi. Niestety, jest tu bardzo wiele wspólnot czy raczej sekt prowadzonych przez samozwańczych liderów. Wciąż powstają nowe. To powoduje zamęt w głowach młodych ludzi, którzy czują się w tym zagubieni.

W rejonie Kagua pozostaję około tygodnia. W tym czasie wraz z drugim kolegą – ks. Bogdanem jedziemy do Kuare. Tam jest jego parafia. Chyba niecałe 40 km w 3 godziny. Dodam – bez żadnej przerwy na zmianę koła. Ta droga zadowoliłaby każdego miłośnika motokrosu: śliska glina, błoto, mosty z bali, duże kamienie, nie cieszy jednak ks. Bogusia. Teraz znosi to już lepiej.

Nie można liczyć na poprawę jakości tej drogi, podobnie jak wielu rzeczy w Papui, które przeżyły już swoją świetność. Od kiedy Australia oddała rządy Papuasom, wiele rzeczy zaczęło upadać. Teraz można np. gdzieniegdzie zobaczyć słupy z przewodami elektrycznymi (świadków minionych lepszych czasów) lub… bez. Jeśli mówimy, że Polacy zachłysnęli się wolnością w latach 90. XX wieku, to o Papuasach wypadałoby powiedzieć, że w tej wolności się utopili.

Z terenów kaguowskich wracam do centrum diecezji – Mendi, skąd odbiera mnie ks. Marek. Kolejne kilka godzin drogi do Tari, gdzie mam uczyć się języka pidgin oraz zapoznać się z miejscowymi zwyczajami i wszystkim, co może być przydatne w duszpasterstwie. Ks. Marek jest kapelanem w katolickiej Tari High School. Tam też pozostaję ponad tydzień, po czym udaję się do pobliskiej Kupari.

Wiara, pogoda i kradzieże.

Niewątpliwie jeden z pierwszych uroków Papui, który zdołałem już sobie przyswoić, mogę opisać na przykładzie pogody. Tu cały czas pada deszcz – prawie codziennie. A tak poza tym jest słonecznie, no chyba że… pada. Tak też wygląda tu życie. Nie wiesz, co przyniesie jutro, a czasem nawet dzisiaj. Po tygodniu pobytu w Kupari ks. Marek poprosił o zastępstwo na 2 dni. Wrócił po tygodniu. Ale rozumiem to – zgubili mu paszport i musiał wyrobić sobie nowy (najbliższa ambasada w Sydney), a tak się składa, że za kilkanaście dni miał lecieć na urlop do Polski i wszystko wraz z noclegami po drodze miał już załatwione.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...