Błękitny podarunek (Świąteczne opowiadanie o Fryderyku Chopinie)

Otto zapytał go, czy nie zechciałby spędzić Wigilii z jego rodziną. Fryderyk był mu naturalnie wdzięczny, ale wiedział, że swą przyprawioną tęsknotą smutną miną tylko popsuje im radość Bożego Narodzenia. Podziękował, zapłacił i wyszedł. Niedziela, 21 grudnia 2008



– Tak. Przepięknie grasz. I dlatego nie jesteś bezbronny. Twoją bronią jest muzyka, Fryderyku. Nie potrzebujesz innej broni, by walczyć o Polskę – uśmiechała się promiennie. Uśmiechała się tak, jakby znała jego przyszłość. I jakby przenikała jego myśli i uczucia.

– Ale ja tak tęsknię za Polską, zwłaszcza dzisiaj – westchnął, patrząc w jej piękne, błękitne oczy.

– Wiem, jednak wbrew temu, co myślisz, bardziej przysłużysz się Polsce, będąc poza jej granicami właśnie.

– Co takiego?! – zawołał z oburzeniem młodziutki Chopin. – A dlaczego niby?

– Bo twoja muzyka opowiada o Polsce, Fryderyku, i w dodatku opowiada o niej piękniej niż ktokolwiek dotąd. I językiem, który będzie rozumiany zarówno w Wiedniu, w Paryżu, jak i w Rzymie. Wszędzie po prostu. Gdziekolwiek ludzie będą jej słuchać, w jakiejkolwiek filharmonii Europy muzycy będą ją wykonywać, zawsze będą myśleć o Polsce, Fryderyku. I zawsze będą myśleć o niej z miłością. Twoja muzyka uczyni twoją ojczyznę nieśmiertelną – powiedziała na koniec z tajemniczym uśmiechem i dodała, że musi już biec.

– Zaczekaj jeszcze chwilę – poprosił Fryderyk, jednak ona pomachała mu tylko zziębniętą dłonią i chwilę później otwierała już ciężkie drzwi katedry.
Jego posępne dotąd spojrzenie rozchmurzyło się niczym niebo po letniej burzy. Wybiegł za dziewczyną, by zapytać ją chociaż o imię. Gdy wybiegł z katedry, przechodziła właśnie na drugą stronę tonącej w dźwiękach dorożkarskich dzwoneczków ulicy.

– Hej! Chórzystko! Zaczekaj! – wołał tak głośno, jak potrafił. Usłyszała. Odwróciła się i spojrzała na niego z uśmiechem.

– Jak masz na imię?! – krzyczał. Jednak ona śmiała się tylko. W pewnej chwili uderzył w nią przebiegający przez ulicę chłopiec. Na skutek zderzenia upuściła teczkę z nutami, a wiatr porwał kartki i zaczął roznosić je na wszystkie strony. Fryderyk rzucił się, by pomóc ślicznej śpiewaczce, jednak wtedy stało się coś niesamowitego. Kartki zalśniły w świetle latarni niczym kryształy w blasku świec. Z czarnych pięciolinii zniknęły wszystkie nuty. I jak smuga błękitnych diamentów zawisły na krótki moment pośród spadających śnieżnych gwiazdek.

Fryderyk nigdy nie widział czegoś podobnego. Spojrzał w stronę dziewczyny, ale jej już nie było. Na bruku leżała tylko jej teczka do nut. Schylił się więc, by ją podnieść, jednak wtedy zniknęła także ona! A na świeży śnieg, jak biała aksamitka leżący między dwoma brukowymi kamieniami, opadła delikatnie jedna z niezwykłych kryształowych nut. Mieniła się wszystkimi odcieniami błękitu.

Fryderyk dotknął jej nieśmiało, bał się, że również zniknie. Ale nic takiego się nie stało. Schował ją do sekretnej kieszeni swej peleryny i ruszył w stronę kamienicy, na której strychu wynajmował malutki pokoik. Jego smutek prysł. Wbiegł szybko po schodach na poddasze, chwycił za pióro i w mgnieniu oka zapisał kilkanaście pasków pięciolinii. Wigilijny utwór nazwał Scherzem h-moll, a między jego takty wpisał fragment swej ukochanej polskiej kolędy „Lulajże, Jezuniu”.

– Teraz „Lulajże, Jezuniu” będzie znała cała Europa! – uśmiechnął się sam do siebie, nie wiedząc, że sto lat później będą ją wykonywali najwięksi mistrzowie we wszystkich zakątkach ziemi.

Gdy zegar na pobliskim kościele wybił 23, Fryderyk postanowił, że pójdzie na Pasterkę do katedry, odnajdzie tajemniczą chórzystkę i podziękuje jej za słowa, którymi tak wspaniale go pocieszyła. Dziewczyna jednak nie pojawiła się wśród chórzystów. Mało tego. Pytany o nią dyrygent zarzekał się, że nigdy w jego chórze nie śpiewała opisywana przez Fryderyka osoba.

– Widziałem jednak twarz, która przypomina do złudzenia opisywaną przez pana, młodzieńcze – powiedział, żegnając się dyrygent.

– Gdzie? – chciał wiedzieć młody Chopin.
Dyrygent wskazał na marmurową figurę anioła podtrzymującego nuty innemu, grającemu na harfie skrzydlatemu muzykowi. Fryderyk oniemiał ze zdumienia.

– To ona! – zawołał.
– To tylko rzeźba, chłopcze! – roześmiał się dyrygent. Pożegnał się i poszedł do domu.

A Błękitna Nuta stała się symbolem muzyki Fryderyka. I jest nim do dziś.



«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...