Pierwszy skok Blanik wykonał, gdy miał dziewięć lat. Pokazał ojcu, jak robi salto na tapczanie. Tata – górnik z kopalni „Marcel”, miłośnik boksu i półprofesjonalny futbolista – potrafił to docenić. Niedziela, 5 kwietnia 2009
Ale po swoim pierwszym skoku poczuł się pewnie. To był prawdziwy „blanik”. Skok wyszedł świetnie, lądowanie było całkiem, całkiem. Właściwie tym pierwszym skokiem zapewnił sobie medal, choć wygrał z zawodnikiem z Francji tylko o włos. – Modliłem się przed finałem, żeby Pan Bóg rozdawał medale sprawiedliwie. Ja chyba zasłużyłem – mówił już po dramatycznym finale. Udało się, Leszek Blanik wygrał.
Wchodząc na podium myślał, że to prawdziwe spełnienie jego długiej, ponaddwudziestoletniej kariery. – Zastanawiałem się, dlaczego Najwyższy pozwolił mi w niecały rok trzy razy stanąć na najwyższych stopniach podium. Odpowiedzi nie znalazłem, ale byłem naprawdę szczęśliwy – mówił w jednym z wywiadów. Cieszył się z sukcesu, ale także z tego, że mógł sprawić radość rodzinie, przyjaciołom i kibicom. – Już tak jakoś mam, że nie lubię zawodzić innych ludzi – mówi.
Wiara pomaga
Z wiarą się nie kryje, bo – jego zdaniem – nie jest to sprawa intymna. – Może nie obnosi się z tym, ale też tego nie ukrywa, mówi otwarcie. Ale co ważniejsze, Leszek zasady wiary praktycznie stosuje w życiu! Nie lubi, gdy ludzie uważają się za lepszych od innych – twierdzi Tomasz Majewski, lekkoatleta, także mistrz olimpijski z igrzysk w Pekinie. Blanik jest sympatycznym, skromnym, dobrym, uczciwym człowiekiem. Wzorem do naśladowania dla wielu młodych ludzi – to zdanie nie tylko Majewskiego.
– Wiara bardzo pomaga i nie uważam, żeby mówienie o niej było niestosowne – tłumaczy sam Blanik. Wie, że mówienie o tym ewangelizuje. Stara się jednak mówić o niej na tyle, żeby słuchacza nie zniechęcić i nie znużyć.
– Uważam, że jestem przeciętnym grzesznym człowiekiem, a wiara dodaje mi sił – mówi. Inni też są grzeszni, nikt nie jest ideałem. Popełnia błędy, ma wady, ale nie boi się mówić – jak podkreśla – że bez wiary, bez Kościoła nie osiągnąłby tego, co udało mu się osiągnąć.
Sport jest dla niego sposobem na życie, pasją i pracą. I będzie nawet po zakończeniu kariery zawodnika. Zacznie się z nią powoli żegnać już w tym roku. Pojedzie na kilka zawodów Pucharu Świata, a w przyszłym roku starty zakończy oficjalnie.
Będzie miał wtedy dopiero 33 lata. Gimnastykiem nie da się jednak być przez całe życie – twierdzi Aleksander Drobnik, były prezes gdańskiego AZS AWFiS, menedżer Blanika, a prywatnie jego teść. – To ciężka dyscyplina, wymagająca wielkiego wysiłku, a organizm, szczególnie kręgosłup, podlega ogromnym obciążeniom – dodaje Drobnik.
Będzie, przynajmniej przez jakiś czas, pracować na uczelni. Zajęcia ze studentami dają mu sporo satysfakcji. Ale – jak przyznaje – nie jest typem naukowca. Chciałby być natomiast dobrym trenerem. – Warunki jednak muszą być lepsze niż obecnie – zastrzega. Na źle wyposażonej hali gimnastycznej nie chciałby pracować.
Po zakończeniu kariery będzie miał czas na pracę doktorską, o której napisaniu myśli od dawna. Na razie dopiero ją zaczyna. W każdym razie powstanie na jego własnym przykładzie. – Będzie to studium mojego własnego – mówi półżartem Leszek Blanik – bardzo ciekawego przypadku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.