W swym bezskutecznym Liście do Premiera Rządu RP przedstawiciele środowisk twórczych wyrażali obawę, że likwidacja czy prywatyzacja mediów publicznych doprowadzić może do zupełnego zaniku kultury wysokiej. Niedziela, 14 czerwca 2009
Sejm uchwalił nowelizację tzw. ustawy medialnej. Za jej przyjęciem zgodnie głosowali członkowie partii koalicyjnych (PO i PSL) oraz posłowie klubu poselskiego „Lewica”, którzy w ten sposób pokazali, że za nic mają swe ideowe założenia, gdy chodzi o doraźne interesy polityczne.
Według wcześniejszych zapowiedzi Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej (PO), przewodniczącej sejmowej komisji kultury i środków przekazu, akt ten ma zakończyć wreszcie „degrengoladę mediów publicznych” i sprawić, że „radio i telewizja znów będą misyjne”.
Ta niby niewinna nowelizacja ustawy z 1992 r. w istocie zmienia ją punkt po punkcie, radykalnie odwraca jej sens, a niechybnie spowoduje rewolucję nie tylko w mediach publicznych, ale w dalszej perspektywie wzmocni tę swoistą „rewolucję kulturalną”, którą już teraz tak udatnie wdrażają media komercyjne. Można bez przesady powiedzieć, że degrengolada – być może znacznie groźniejsza od tej opisywanej przez posłankę Katarasińską, bo prowadząca do marginalizacji lub wręcz likwidacji kulturotwórczych i edukacyjnych mediów publicznych – właśnie się rozpoczęła.
Degrengolada mediów publicznych – wg posłanki Katarasińskiej – polegała na tym, że media te, a zwłaszcza telewizja, są partyjnie sterowalne; ostatnio przez partię, „która już nie istnieje” (czyli LPR), a przedostatnio przez znienawidzony PiS. Na etapie pierwszych przymiarek do zmiany ustawy medialnej, gdy premier dobrodusznie ogłosił narodowi, że jego rząd zniesie „ten bezsensowny dodatkowy podatek” w postaci abonamentu, można było podejrzewać, że partia rządząca sama po prostu dąży do przejęcia kontroli nad mediami publicznymi. Potem sprawa nie wyglądała już tak prosto.
Oto prezesów TVP namaszczonych przez PiS jakimś przedziwnym trafem zastąpił prezes z LPR, a dokonało się to w forsowanej przez premiera Tuska atmosferze konieczności odnowy mediów publicznych. Znamienne, że zapowiadana przemiana (czyli po pierwsze: odpartyjnienie) rozpoczęła się falą powrotów do TVP właśnie pracowników partyjnych (SLD, LPR, Samoobrona), jakby działo się to tylko po to, by posłanka Katarasińska mogła mówić o konieczności oczyszczenia mediów publicznych z przedstawicieli partii, „która już nawet nie istnieje”.
W ciągu ostatniego roku rząd (przez sprzyjające mu media komercyjne) z zadziwiającą determinacją prowadził kampanię krytyki mediów publicznych. Opozycja uznała, że intencją partii rządzącej jest zawoalowana likwidacja mediów publicznych, podyktowana bliżej nieokreślonymi intencjami, może ideologicznymi, może biznesowymi.
Zlekceważone autorytety
W 2008 r. – kiedy w sejmowym koszu wylądował pierwszy z projektów rządowych ustawy medialnej – podnosiły się liczne głosy społecznego sprzeciwu, które ostatecznie nie miały znaczenia... Pomysły naprawy mediów publicznych autorstwa PO krytykowali właściwie wszyscy (oprócz środowisk związanych z mediami komercyjnymi). Przeciwko nowelizacji wypowiadał się nie tylko PiS, lecz przede wszystkim eksperci z bardzo różnych ideowo i politycznie środowisk. W trakcie konsultacji sejmowych nie padła ani jedna pozytywna ocena.
W marcu 2008 r. na łamach ogólnopolskich dzienników ukazał się list otwarty środowisk twórczych poświęcony „prowadzonym przez rząd działaniom wobec publicznej radiofonii i telewizji”. Podpisali go prezesi najważniejszych związków i stowarzyszeń twórczych oraz wiele wybitnych osobistości świata kultury.
Twórcy pisali m.in.: „Z największym niepokojem przyglądamy się prowadzonym przez rząd działaniom wobec publicznej radiofonii i telewizji.(…) Są instytucje, które niełatwo zreformować, ale bardzo łatwo zniszczyć. Publiczne radio i telewizja należą do tej kategorii. (…)
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.