Jeżeli dana grupa tworzy sobie własny, alternatywny „światek”, gdzie można się ukryć przed życiem, które kąsa, przeszłością, która boli, i brzydkimi ludźmi, którzy myślą inaczej niż my, to nie pomogą żadne materiały formacyjne „dla zaawansowanych”. Wieczernik, 153/2007
Dorosłe życie bywa niekiedy obarczone ciężarami z przeszłości. U źródeł wyboru miejsca studiów znajduje się czasem chęć opuszczenia rodzinnego domu, młodzieńczy bunt i entuzjazm wobec nowości (tak stało się w moim przypadku). Kiedy mija entuzjazm i bunt, przychodzi pora na dojrzały powrót do domu rodzinnego.
Jest to niezwykle trudny moment konfrontacji ze wspomnieniami i zranieniami. Jedna z osób, podczas medytacji drugiego rozdziału Księgi Wyjścia, zobaczyła siebie w Mojżeszu: człowieku wychowywanym bez ojca, pozbawionym korzeni…
Ostatecznie, jak sądzę, nie chodzi o to, żeby uleczyć rany (zresztą, choć niektóre dają się uleczyć i tak pozostają po nich blizny). Z ranami trzeba żyć. Przecież rany Jezusa nigdy się nie goją, a są „jaśniejące chwałą”. Nie zawsze potrzebujemy specjalistycznej terapii, która czasem, oczywiście, bywa pomocna. Ale zawsze potrzebujemy przyjaciół, którzy nas kochają, z którymi możemy rozmawiać o bolesnej przeszłości, i którzy są znakiem miłosiernego Ojca, prowadzą ku Niemu.
Wspólnota oazowa nie powinna zatrzymywać na sobie – ma być pomocą w usłyszeniu głosu Boga i pełnieniu Jego woli w tym środowisku, do którego jesteśmy posłani jako prorocy.
W naszej grupie nie podejmujemy zazwyczaj wspólnych działań apostolskich. Ale wiemy, co się u kogo dzieje. Katechetka w wiejskim gimnazjum zorganizowała ewangelizację dla swoich uczniów – dziś prowadzi w szkole małą grupkę oazową. Ja organizuję ogniska i wyjazdy dla studentów. Co prawda, cieszą się one umiarkowanym powodzeniem, ale między mną a tymi, którzy skorzystali z propozycji, nawiązały się bliskie relacje. Ktoś inny podpowiedział znajomemu małżeństwu, gdzie szukać rozwiązania pewnego problemu.
Uważam, że grupy formacji permanentnej powinny się charakteryzować atmosferą życzliwości, zainteresowania, przygarniania innych. Tam, gdzie jesteśmy, mamy tworzyć dom. To nie jest zadanie tylko dla rodzin. Uważam, że także mieszkanie osoby samotnej, klasztor czy plebania mogą stać się domem, gdzie ludzie przychodzą, bo czują się wreszcie zauważeni, uszanowani, pokochani miłością Bożą, która jest rozlana w naszych sercach przez Ducha Świętego (Rz 5,5). Szczególnie bliski jest mi obraz kobiet konsekrowanych jako „mam dużych rodzin”, które naśladują Maryję, Matkę i wzór Kościoła, rodzącą Jezusowi dzieci z wody i z Ducha. „O Syjonie każdy powie: «Matko!»” (tłumaczenie Ps 87, 5a według Septuaginty). W naszych spotkaniach uczestniczy osoba, która nie ma za sobą drogi w naszym Ruchu, ale chce dzielić się słowem Bożym i dobrze się z nami czuje. Dlaczego nie?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.