Mimo to Stowarzyszenie Patriotyczne nie daje za wygraną i – ratując swoje intratne stanowiska – usiłuje utrzymać status quo. Watykan jednak nie widzi trudności w uznaniu biskupa wybranego przez wiernych, zwłaszcza że jest szansa zachowania zasady, iż w jednej diecezji przewodzi jeden ordynariusz. Przegląd Powszechny, 5/2007
Zwycięstwo komunizmu maoistowskiego w 1949 r. żerowało na tym błędzie z przeszłości. Propaganda wykorzystywała w walce z chrześcijaństwem fakt łączności katolików z zagranicznym centrum, z Rzymem. Dzieliła katolików na dobrych i złych, patriotycznych i kosmopolitycznych. Pierwszych faworyzowano za zerwanie więzi z Watykanem, drugich wtrącano do więzień czy obozów pracy, w których miała się dokonać ich reedukacja. Ze zdrajców mieli stać się dobrymi, uodpornionymi na obce wpływy patriotami. Sytuacja chrześcijan w Chinach zaczęła ulegać powolnej zmianie dopiero po rewolucji kulturalnej, pod koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Ewolucja wciąż trwa, a nawiązanie kontaktów ze Stolicą Świętą rząd uzależnia od zerwania przez Stolicę Apostolską stosunków dyplomatycznych z Tajwanem, co by znaczyło, że Watykan uzna wyspę za nieodłączną część Chin kontynentalnych. Trwają dyskretne pertraktacje dyplomatyczne, ale na konkretny rezultat trzeba jeszcze poczekać. Niemniej targi polityczne nie hamują znacząco bolesnej, lecz obiecującej ewolucji wewnętrznie skonfliktowanej wspólnoty katolickiej.
Jej znamiennym wyrazem jest podejście do abp. Jin Luxiana, piętnowanego uprzednio jednoznacznie przez podziemnych katolików chińskich za kolaborację z komunistami oraz umacnianie niezależnego od Stolicy Świętej Katolickiego Kościoła Narodowego w komunistycznych Chinach. Osobowość i dwuznaczna polityka kościelna samego bohatera publikacji nie ulega wątpliwości. Niemniej zaczyna się też ujawniać złożona motywacja jego postępowania oraz pozytywne dla Kościoła żmudne jednanie się katolików między sobą. Jego kilkudziesięcioletnie więzienie, praca w biurze tłumaczeń tekstów obcojęzycznych na rzecz chińskiego MSW, dobrowolne i jakby programowe przyjęcie biskupstwa bez zgody Rzymu, rzekome donosicielstwo – któremu zawsze przeczył, twierdząc, że od 1955 r. siedział w celi samotny; nie mógł, zatem denuncjować – na współwyznawców nieoficjalnego, wiernego Stolicy Apostolskiej Kościoła zaczynają jawić się w innym świetle. Najzagorzalsi jego przeciwnicy nawet pośród jezuitów, oskarżający go np. o posiadanie żony i syna, zaczynają powątpiewać w zasadność swoich uprzednich oskarżeń. Nawet jezuita węgierski, Laszlo Ladany, misjonarz w Chinach, a po wypędzeniu w 1949 r. założyciel i długoletni redaktor w Hongkongu „China News Analysis”, szkicował jednoznacznie negatywną sylwetkę Jin Luxiana, opierając się na zasłyszanych a niemożliwych do zweryfikowania pogłoskach, zaczyna podawać w wątpliwość swoje wcześniejsze opinie. Sam bohater wciąż utrzymuje, że zawsze był wierny swoim zakonnym ślubom z celibatem włącznie, a oskarżenia o zdradę Kościoła powszechnego, chińskiego Kościoła nieoficjalnego i jezuitów uważa za brak zrozumienia jego skomplikowanej gry z komunistycznymi rządami Chin w imię obrony wiary i właśnie Kościoła. Jak zobaczymy dalej, nie są to puste oświadczenia usprawiedliwiającego się „kolaboranta”.
Gdy po uwolnieniu i przyjęciu biskupstwa bez zgody Stolicy Apostolskiej Jin Luxian miał odwiedzić Francję na zaproszenie kard. Alberta Decourtray, z którym studiował na Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie zanim w 1950 r. wrócił do Chin komunistycznych, kard. Agostino Casaroli przestrzegł przed nim nie tylko zapraszającego kardynała, ale i Jean Marie Lustigera, zalecając im ograniczenie ruchów biskupa Jin. Słuchacze zaś konferencji, jaką wygłosił w Paryżu, przyjęli go zimno, jako czerwonego biskupa i herolda propagandy komunistycznego reżimu. Niektórzy byli misjonarze francuscy w Chinach szemrali bez żenady o uwodzicielskim czarze prelegenta. Zabrała też głos anonimowo przedstawiona w publikacji osoba, która mi osobiście jest dobrze znana. Mężczyzna, nie przedstawiwszy się, rzekł: "Ekscelencjo Jin, poznaliśmy się w 1949 r. i jest Bożą łaską, że ksiądz biskup żyje! Nigdy o księdzu biskupie nie zapomniałem. Modliłem się za księdza biskupa, gdy był w więzieniu. Codziennie myślę o księdzu biskupie i modlę się za chińskich katolików." Nagle w nieoczekiwany sposób – pisze Malovic – mówca przechodzi na ty. "Twoja wypowiedź wydaje mi się szczera. Wielu ludzi cierpi w Chinach, ale być może jest to nowa, dzisiejsza ewangelizacja" (s.85-86). A mimo to Luxian skarżył się później autorowi publikacji: "O ile zaś chodzi o moich braci jezuitów w Paryżu... Oni mnie nie przyjęli. Uważali mnie za zdrajcę" (s. 103). Rzeczywiście, nieżyjący już francuski jezuita, który wypowiedział wyżej przytoczone słowa, należał wówczas do wyjątków. Nawet Michel Czu – inny chiński jezuita i więzień maoistowskich obozów – po uwolnieniu pracował w Kurii Generalnej zakonu w Rzymie, nie wypowiadał się publicznie na temat swego współbrata. Jak Jin Luxian był też więźniem-tłumaczem, a później rodzajem łącznika z prześladowanymi katolikami chińskimi i współbraćmi działającymi na chińskim kontynencie. Dziewiętnastowieczny dylemat chińskich katolików stał się też udziałem ich dwudziestowiecznych, łącznie z Luxianem, kontynuatorów: "Wierność patriotyczna czy duchowa? Cesarzowi czy Bogu? Komunistom czy Watykanowi? Lojalność obydwu wydaje się zdecydowanie niemożliwa" (s. 74).