Po co nam publicyści katoliccy?

Czy odjęcie przymiotnika „katolicki” pozwala wam mówić na szersze spektrum tematów? SZYMON HOŁOWNIA: Nie, raczej pozwala nam być tam, gdzie ludzie rozmawiają na „normalne” tematy. Pozwala nie gettyzować Kościoła... Przegląd Powszechny, 9/2007




– Publicyści katoliccy – chcecie czy też nie, ale ludzie tak was nazywają – są głosem świeckich w Kościele oraz są głosem w debacie, toczącej się w mediach, które nie są wewnątrzkościelne. Zatem z jakiego miejsca mówić? Jak ma wyglądać relacja z hierarchią kościelną, wspólnotą? W czyim imieniu mówi publicysta katolicki? Czy istnieje, według was, jakieś świeckie gremium w Kościele, które zabierałoby głos?

SZYMON HOŁOWNIA: Takiego gremium nie ma w ogóle i to jest duży problem. W Polsce nie ma czegoś takiego, jak świeckie autorytety, do których poszedłby dziennikarz i wiedziałby, że to jest człowiek jak Jean Vannier, do którego się idzie, podstawia mikrofon, a on mówi w imieniu Kościoła, nie będąc publicystą, księdzem, tylko świeckim człowiekiem działającym w tym Kościele.

Publicysta katolicki znajduje się w trudnej sytuacji. Z jednej strony jesteśmy dziennikarzami, a dziennikarz to jest ktoś, kto odpowiada nie przed swoim rozmówcą, ale przed czytelnikiem. Z drugiej strony bywamy często przedmiotem adoracji niektórych kręgów hierarchicznych czy jakiś innych, które wyrażają tęsknotę do posiadania „swoich” dziennikarzy. Często rozmawiam z biskupami czy innymi ludźmi kościelnej władzy i widzę tęsknotę w ich oczach: „Czy będzie pan o nas pisał dobrze czy źle?” Ale jest niedopuszczalne, bym stał tylko po jednej stronie i był tubą kościelnych hierarchów albo moich informatorów.

JAROSŁAW MAKOWSKI: Dlatego nie rozmawiam z biskupami. Co więcej, jak się chcę czegoś intrygującego dowiedzieć o Kościele, to – z całym szacunkiem – raczej nic takiego nie usłyszę z ust hierarchów. I ja to całkowicie rozumiem. Jeden przykład, z najwyższej półki. Kiedy Benedykt XVI przemawia oficjalnie, a więc jako papież, albo wydaje jakieś dokumenty, nawet natury teologicznej czy duszpasterskiej, zazwyczaj są to teksty niestrawne. Nudne. Kiedy napisał osobistą książkę o Jezusie z Nazaretu, w końcu papież pokazał swoją znaną, choć często ukrywaną twarz intrygującego myśliciela. Często pełniona funkcja zbyt mocno paraliżuje ludzi… Jeśli już miałbym dokonać autodefinicji, to określiłbym siebie jako dziennikarza czy publicystę, dla którego chrześcijańska tradycja jest kluczem do rozumienia i opisywania świat. Oto powód, który decyduje, dlaczego nigdy nie pałałem miłością do przymiotnika „katolicki”. Bo przymiotnik ten osłabia zasadniczy rzeczownik – „publicysta”.

A w czyim imieniu mówię? Zawsze we własnym. Choć od II Soboru Watykańskiego wiemy, że każdy z nas – przez sam akt chrztu – należy do Ludu Bożego, który kroczy przez dzieje, szukając woli Boga. Tak więc i na mnie spoczywa odpowiedzialność za Kościół. Z drugiej jednak strony jedyny rodzaj lojalności, która jest dla mnie ważna i zobowiązująca, to nie lojalność wobec mojego biskupa, proboszcza czy prowincjała, ale lojalność wobec Jezusa Chrystusa i Jego Ewangelii. Każdy inny rodzaj zobowiązania, jaki zaciągam w trakcie mojego życia, jest wtórny wobec tego pierwotnego. Dlatego nie tylko mogę, ale muszę się sprzeciwić biskupowi, kiedy wiedzę, że nie postępuje jak „ewangeliczny pasterz”.


«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | 10 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Pobieranie... Pobieranie...