Język polityków jest potencjalnie zwodniczy, nierzadko nawet przewrotny. Te same słowa w różnych okolicznościach mogą mieć odmienny, nawet przeciwstawny sens. Nie zawsze jesteśmy pewni, czy ktoś spontanicznie wyraża swoje poglądy i reakcje, czy wypowiada się z premedytacją. Przegląd Powszechny, 2/2008
Należy tu wszakże wystrzegać się uproszczeń. Wierność sobie, szacunek dla własnej biografii (włącznie z błędami, porażkami) nie musi oznaczać bezkrytycznego samozadowolenia, tępoty, ślepego uporu ani też braku poczucia rzeczywistości, nienadążania za zmianami społecznymi. Może znamionować spolegliwość – postawę kogoś, kto nie porzuca siebie samego ani innych w drodze, chce zakończyć lub naprawić to, co zaczął, dotrzymać danego słowa (np. ślubowania). Może to być – paradoksalnie – postawa kogoś, kto wprawdzie się myli, ale jest w swym błędzie konsekwentny, i o tyle uczciwy.
Jednym z ważniejszych wskaźników i sprawdzianów autentyzmu w przewartościowaniach ideowopolitycznych (przeciwstawnego postawom koniunkturalnego konwertyzmu i neofityzmu) jest stosunek człowieka, który „zmienił sztandar (legitymację)” do swoich byłych współtowarzyszy. Największy niesmak i uzasadnioną podejrzliwość wzbudzają zawsze ci, którzy chełpią się swoją świeżą zmianą, popisują neoficką gorliwością – i tym chcą przelicytować nawet tych, którzy byli w danej wspólnocie od początku; a przy tym uznają to za tytuł do wyższości nad swoimi wczorajszymi współwyznawcami, uczniami. Są tacy obrotowi mentorzy i inkwizytorzy, którzy im bardziej byli kiedyś ortodoksyjni w tym, co później przekreślili, tym bardziej stają się bezwzględni w roli tropicieli owych przeżytków, demaskatorów, ba, donosicieli [11]. Bo też lista nieprawomyślnych w rzeczy samej jest im świetnie znana, z autopsji. Cóż można pomyśleć o człowieku, który po latach gorliwości nagle oświadcza, że to wszystko było na niby, ze strachu, dla korzyści albo był Wallenrodem, a tę swoją przewiewność przedstawia jako świadectwo „otwartej głowy”? W istocie, taka głowa zawsze jest niedomknięta, choć inne głowy chce domykać i zatrzasnąć.
Niestety, wciąż nie brakuje takich obywateli, który zawierzają na oślep (metodą wręcz loteryjną) lub na kredyt, względnie popierają kogoś, kierując się opinią powszechną, modą, rankingami (np. oglądają się na sondaże i podążają za aktualną tendencją). I dziwią się potem, że ktoś ich zawiódł, że znów doznali rozczarowania. A przecież nie uczynili nic ze swojej strony, by zapobiec własnej lekkomyślności i naiwności. Nie zadali sobie trudu, by zrozumieć to, o czym mają rozstrzygać. Nie zdobyli się też na trud zdobycia i przemyślenia informacji. Nie czuli potrzeby wyrobienia sobie własnych, jednoznacznych, wyrazistych i konsekwentnych poglądów. Przez całe życie tkwią w politycznym kołowrocie jak w zaklętym kręgu: stale rozczarowani, oszukani i niezadowoleni, lecz niezmiennie zadowoleni z siebie.
[11] Swego czasu obrazowo, choć w kostiumie historycznym, przedstawił takie prze¬poczwarzenie Witold Kula – pijąc do niektórych przodowników destalinizacji; zob. W. Kula, Rozważania o historii, Warszawa 1958; paraliteracki fragment pt. Gusła.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
O św. Stanisławie Kostce rozmawiają jezuiccy nowicjusze z Gdyni: Marcin, Szymon, Jakub i Mateusz
O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele, choć nie jest to w jego historii sytuacja nowa.