Pamiętam, że na krakowskich Błoniach w trakcie liturgii słowa poszłam na sam koniec tej ogromnej łąki, bo bardzo mnie interesowało to, co przeżywają ludzie, którzy nie widzą papieża i mało co go słyszą. Ale w najważniejszym momentach Mszy świętej wyłączałam się jako dziennikarz. eSPe 66/2004
Trudny do uchwycenia na taśmie filmowej...
Msza Święta jest ułożona od wieków i tutaj żadnych niespodzianek nie może być, więc nie jest niczym atrakcyjnym w sensie medialnym. Dla dziennikarza telewizyjnego, który chodzi z kamerą, nie ma tam nic ciekawego z wyjątkiem klęczących ludzi i papieża. To nie jest wydarzenie, podczas którego można poszaleć zdjęciowo – jak my to mówimy. Natomiast ważny jest przekaz intelektualny i reakcje ludzi na to, co papież powiedział, na to, jak oni zamierzają się odnieść do tych słów w swoim późniejszym życiu, czy w ogóle zamierzają...
Czego oczekuje człowiek przyzwyczajony do szybkiego zmieniania kanałów i siedzenia przez wiele godzin dziennie przed telewizorem, przychodząc na parafialną Mszę świętą?
Myślę, że on chce spotkania z Bogiem – to jest pierwsza sprawa. Po drugie – wydaje mi się, że ludzie są trochę zagubieni w rzeczywistości, która nas otacza: świat stał się globalną wioską; tyle informacji do nas dociera. Ludzie oczekują od księdza, żeby spróbował im to wytłumaczyć, żeby osadził ich w tym świecie, pomógł im się w nim odnaleźć. Takie odniesienia do tego, co się dzieje wokół, są bardzo potrzebne.
Czy spotkała Pani księży, którym udaje się spełnić te oczekiwania?
Ja mam taką parafię w Warszawie, nową (jeszcze nie ma w niej kościoła – jest tylko kaplica), bo przeprowadziliśmy się na Ursynów. Kiedy dwa lata temu po raz pierwszy przyszłam do tej kaplicy, czułam się trochę jak w katakumbach u pierwszych chrześcijan, bo tam było klepisko, nieotynkowane ściany i nie było światła. To stwarzało niesamowitą atmosferę.
I mamy fantastycznego księdza proboszcza, który stara się parafię uaktywnić i zjednoczyć. Ciągle organizuje spotkania – na naszym osiedlu mieszka sporo dziennikarzy, więc założył gazetkę. My się spotykamy, a ksiądz nam robi grilla.
Chodzę na Msze Święte dla dzieci, bo mam dziewięcioletnią córkę. Na tych Mszach ksiądz zaprasza dzieci na środek, rozmawia z nimi i z dorosłymi. To nie jest Msza Święta, podczas której ksiądz stoi przy ołtarzu, a parafianie są z drugiej strony, oddzieleni murem. Nasza Msza Święta to jest wspólne uczestnictwo; my czujemy się z nim związani; ksiądz jest dla nas i z nami; i czujemy, że on rzeczywiście chce nam pomóc. Wydaje mi się, że w mojej parafii, ludzie przychodzą na Mszę Świętą również po to, żeby poczuć, że oni gdzieś, do czegoś należą, że nie są samotni w swoim świecie, ale tworzą wspólnotę, która daje im poczucie siły, pewność, że gdzieś przynależą, i to też jakoś im pomaga. Tak mi się wydaje, bo parafia rozwija się intensywnie i coraz więcej ludzi przychodzi na te Msze Święte. Rzeczywiście, jest fantastycznie.